PLMMA 26 Extra: relacja, wyniki gali!
- Kategoria: Wyniki Polska
- Opublikowano: niedziela, 29, grudzień 2013
Za nami najważniejsza weekendowa impreza polskiego MMA jaką była PLMMA 26 w Legionowie i podsumowująca tegoroczne wydarzenia gala. W sobotę 28-go grudnia hala Arena Legionowo, z dużym trudem udało się zebrać skład na sześć pojedynków z czego dwa miały rangę mistrzowską i ozdobione były pasami PLMMA. Co prawda, co chwila spadały z afisza nazwiska zawodników, ale główny trzon walk oddawał charakter projektu.
Co prawda z głównej walki wieczoru wypadł pojedynek Damiana Grabowskiego - polskiego mistrza największej europejskiej organizacji M-1 Global, ale chyba nikt nie był rozczarowany zamianą na walkę Antoniego Chmielewskiego (25-11) z Bartoszem Fabińskim (7-1). Tym bardziej, że w szerokiej świadomości fanów sportu, gwiazda i weteran KSW, jest bardziej znany. Pojedynek obu zawodników z Warszawy był dramatyczny i nie było w nim poezji. Przewagę szybko zdobył Fabiński, który nie ryzykował długich wymian w stójce i sprowadził Chmielewskiego do parteru. Tam zaczął pacyfikować uderzeniami łokciem co jest zabójczą bronią na przyzwyczajonych do delikatniejszego parteru zawodników KSW. Chmielewski pokazał serce do walki a nawet raz przetoczył rywala i przeszedł do pozycji z góry. Fabiński jednak szybko odzyskał teren i sekundy na sekundę zyskiwał przewagę w parterze a Chmielewski obficie krwawił.
Niewiele brakowało a sędzia, którym był Krzysztof Jotko przerwałby pojedynek. Dał jednak szansę potwornie krwawiącemu zawodnikowi na reinkarnację w drugiej, bo tylko to mogło już uratować gwiazdę KSW przed przegraną przez TKO. Niestety częściowo z własnej winy a częściowo ze słabo przygotowanego do operacji typu: "zaszyj i walcz", sztabu medycznego. Chmielewski miał cień szansy na odwrócenie losów walki, ale "polscy sztabowcy", nie potrafią jeszcze w większości tego co jest chlebem powszednim na świecie w boksie czy MMA i nie byli w stanie zatrzymać krwawienia. Walkę trzeba było przerwać i po kilku zwycięstwach legenda polskiego MMA, została zapisana jako skalp młodego, perspektywicznego Bartka Fabińskiego, dla którego to życiowy sukces i zapewne nie ostatni.
Wiele wątpliwości wniósł werdykt sędziowski w walce o pas wagi półciężkiej o jaki walczyli Michał Gutowski (8-5) ze Szczecina i Maciej Browarski (9-5) z Chorzowa. Od ich pierwszej walki w kwietniu 2013, minęło niewiele czasu i wiele walk jakie stoczyli obaj. Browarski rewelacyjnie pokazał się na zagranicznej arenie w Chorwacji, kasując ósmego w Europie Jasona Jonsa z Holandii i przegrał na punkty po świetnej walce z najlepszym rosyjskim zawodnikiem - Viktorem Nemkovem na gali Wyzwolenie. Na tej samej gali Gutowski doznał upokarzającej porażki przed czasem z bratem Nemkova i korespondencyjny pojedynku wypadł słabiej. Kolejna wyprawa "Gutka" do nadal rosyjskiej Czeczenii, zakończyła się jeszcze większą klapą, bo został rozpracowany błyskawicznie niskimi kopnięciami przez Abdula Kerima-Edilova. Do pasma nieszczęść, nałożyła się wcześniejsza porażka z Tomaszem Narkunem na krajowym podwórku. Jesień jednak należała do niego, bo dzięki prowadzącemu go Mirosławowi Oknińskiemu, zwyciężył z Wójcikiem z Piły. Było to jednak sędziowskie zwycięstwo, bo nijak nie można dopatrzeć się tam było wygranej sympatycznego "Gutka". Nie chodzi o to, by go deprecjonować, bo to nie on sędziował tę walkę. Niedowiarkom polecamy zapis wideo z PLMMA 23.
To pokazało, że sędziowanie w PLMMA zaczyna ewoluować w kiepskim kierunku - cokolwiek to oznacza a wytykane zależności klubowo - koleżeńskie przez krytyków Profesjonalnej Ligi MMA - mogą mieć podstawy. To należy wyeliminować i szef PLMMA musi zareagować na to zdecydowanie, wznosząc się ponad układy i układziki. To test kolejny test wiarygodności dla Profesjonalnej Ligi MMA, by nie równała do największych polskich organizacji ze stronniczymi werdyktami typu "nasz musi wygrać". Wygrać musi lepszy a nie nasz czy obcy.
Ten wywód jest nie bez znaczenia, bo fighterzy zasługują na dobrych, obiektywnych arbitrów, tak jak żołnierze zasługują na dobrych dowódców i jest to adekwatna analogia jeśli ryzykuje się zdrowiem. W tym pojedynku jak i w poprzednim, właśnie arbitrzy podejmowali decyzje o werdykcie i gwizdy publiczności w Legionowie jasno pokazywały, że werdykt przyznający wygraną Gutowskiemu nie spotkał się z aprobatą. Żaden nie był miejscowym zawodnikiem i trudno oczekiwać, by było to gospodarskie gwizdanie. Można powiedzieć, iż publiczność nie zna się na MMA, ale jak dało się zauważyć w większości na trybunach siedzieli sympatycy, trenujący, a nawet trenerzy sportów walki. Ich odczuć nie można lekceważyć.
Przebieg walki był taki, iż pierwsza runda była wyrównana ze wskazaniem na Browarskiego, który mocnymi kopnięciami zaznaczył przewagę. Nie było nokdaunów, obaleń czy prób poddań, ale liczą się mocne wyraźne techniki a nie punktowanie jak na bokserskich maszynkach. Druga runda to nokdaun jaki zaliczył Gutowski, który szybko wstał, ale do końca rundy był w defensywie. Przegrał ją wyraźnie. W trzeciej na deski poszedł Browarski, ale także szybko wstał i ruszył do odrabiania strat, wyciskając presję do końca. Mimo to można tę rundę zapisać Gutowskiemu.
Ogromnym minusem werdyktu, była obita i zakrwawiona twarz zwycięzcy. Także zamknięte uderzeniami oko na koniec pojedynku. To czytelny sygnał, kto trafiał mocniej i celniej w tej walce. Oczywiście nikt nie wnosi o tak lubianą przez organizatorów zmianę werdyktu, ale o przeanalizowanie pracy sędziów i rewanż, który należy się Browarskiemu jak przysłowiowa "psu micha". Zaznaczył to nawet sam Gutowski w wywiadzie z nami po walce. W szatni Browarskiego było wiele rozżalenia werdyktem, bo Maciej dostał znacznie intratniejszą, trzykrotnie wyższą finansowo propozycję na walkę w Rosji tydzień wcześniej. Jest honorowy i ma sportowe podejście, dlatego nie kierował się "prawami rynku i podaży". Zależało mu na wygranej nad krajowym rywalem. Niestety mimo dobrej postawy, zszedł przegrany, ale nie pokonany na tyle by tak stwierdzić jednoznacznie. Tu musi być trzecie starcie, bo obaj zrobili postępy. Walka była ciekawsza niż pierwszy pojedynek i stał na znacznie wyższym poziomie. Niestety tego samego nie można odnieść do pracy sędziów. Oni też muszą zacząć pracować na europejskim poziomie.
Na także dobrym poziomie stał pojedynek dwóch debiutantów Mateusza Rajewskiego (1-0) z Płocka i Mikołaja Kałudy (0-1) z Łodzi. W wyniku roszad, przetasowań i decyzji szefa PLMMA, stawką miał być pas PLMMA w wadze koguciej. To ewenement i PLMMA kolejny raz zapisuje się tu w annałach polskiego MMA, bo takiego przypadku jeszcze nie było. O dziwo pojedynek był zaskakująco ciekawy i porywający od pierwszej do ostatniej minuty. Rajewski przystąpił do walki z dużym obciążeniem w postaci wielu walk na jesieni w różnych formułach od Sanda, przez Muay Thai do MMA. Kałuda bił się na ALMMA jako amator i doświadczenie paradoksalnie mogło stać po jego stronie.
Rajewski pokazał, że jest talentem niepoślednim. Wyszedł z dwóch opresji parterowych. Nie spanikował i starał się rozbijać rywala. Kałuda nie wykorzystał dwóch szans na poddanie, ale to, że już doprowadził do tego pokazało, że ma papiery na dobre walki. Niestety w drugiej rundzie Rajewski zdobył pozycję dominującą i rozbił rywala uderzeniami w parterze. To czwarty pas zdobyty przez Rajewski Team, prowadzony przez ojca Mateusza, Roberta Rajewskiego ale pierwszy w MMA.
Wielkim wydarzeniem i sensacją gali była porażka 49-letniego Józefa Warchoła (1-1) z Koszalina z Januszem Dylewskim (1-8). Józek to legenda Karate i legenda polskiego Kickboxingu, który postanowił bić się jeszcze jako zawodnik. 37-letni Dylewski wydawał się łatwym rywalem, ale warto zauważyć, że Iławianin walczył z bardzo dobrymi rywalami i osiem porażek sporo go nauczyło. Dodatkowo, pierwszy raz nie dowiedział się o walce w przeddzień a miał czas na przygotowanie się i to dało efekt w postaci pierwszego zwycięstwa w karierze. Dylewski wyszedł bez kompleksów i i parł jak czołg na Warchoła. Nie dość, że zaskoczył go w stójce to jeszcze zdołał obalić, obić i założyć duszenie zza pleców. Druga próba duszenia okazała się skuteczna i skazany na porażkę outsider odprawił z kwitkiem legendę polskich Sportów Walki.
Warto jeszcze pochwalić za występ młodego Pawła Brandysa (3-1) z Oświęcimia, który pokonał silnego fizycznie Krystiana Tołkaczewskiego (0-1). Brandys jest młody i perspektywiczny, ale ma już sporą dojrzałość w poczynaniach a dodatkowo wsparty był kilkudziesięcioosobową grupą fanów, którzy poświecili sobotę na przyjazd do Legionowa. Opłaciło się, bo ich faworyt wygrał i nie jest to zapewne ostatnie zwycięstwo Brandysa. Wygrał także Adam Golonkiewicz (9-7) podopieczny wspomnianego Damiana Grabowskiego, który współpracuje z PLMMA. Nie bez trudu pokonał on Czeczena Rasula Jahyaeva (0-1) z Warszawy, który od trzech miesięcy dopiero jest w Polsce i dopiero zaczyna przygodę z MMA. Niestety zaczął ją on od porażki w trudnej do sędziowania walce.
W tym roku była to 16-ta gala Profesjonalnej Ligi MMA i projekt firmowany przez Mirosława Oknińskiego, nie ma precedensu w całej historii polskich Mieszanych Sztuk Walki. Dało to lekko licząc około 120-130 pojedynków, z reguły stojących na dobrym poziomie i wyraźnie dało to materiał poglądowy wielu klubom do pracy. Łącząc to ze współpracującą ALMMA, jest to zaplecze jakiego nie ma żadna polska organizacja. Jak pokazała kariera wielu zawodników, walki na PLMMA dały im szanse na zainteresowanie większych organizacji nie tylko w Polsce.
Porównując to z około 30 walkami największej krajowej organizacji w ciągu roku, jasno widać, kto pracuje u podstaw polskiego MMA i do kogo będzie należeć najbliższy rok. Tym bardziej kiedy większe organizacje targane są wewnętrznymi sporami. Także walkami o zainteresowanie konkurencyjnych stacji telewizyjnych, co zauważają dotychczasowi partnerzy i szukają alternatyw. PLMMA współpracuje z Orange Sport i na razie obie strony wydają się być zadowolone z tego rozwiązania. To dobrze rokuje na 2014 rok, bo dalej wybiegać nie należy. Ostatnią galę mimo problemów i terminu należy uznać za udaną i życzyć by następny rok nie był gorszy niż mijający.
Komplet wyników:
Karta główna
70 kg: Adam Golonkiewicz pokonał Rasula Jahayaeva przez decyzję 3:0
84 kg: Paweł Brandys pokonał Krystiana Tołkaczewskiego przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie
+93 kg: Janusz Dylewski pokonał Józefa Warchoła przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie
Walki o pasy
61 kg: Mateusz Rajewski pokonał Mikołaja Kałudę przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie
93 kg: Michał Gutowski pokonał Macieja Browarskiego przez decyzję 3:0
Walka wieczoru
84 kg: Bartosz Fabiński pokonał Antoniego Chmielewskiego przez TKO po 1 rundzie
Co prawda z głównej walki wieczoru wypadł pojedynek Damiana Grabowskiego - polskiego mistrza największej europejskiej organizacji M-1 Global, ale chyba nikt nie był rozczarowany zamianą na walkę Antoniego Chmielewskiego (25-11) z Bartoszem Fabińskim (7-1). Tym bardziej, że w szerokiej świadomości fanów sportu, gwiazda i weteran KSW, jest bardziej znany. Pojedynek obu zawodników z Warszawy był dramatyczny i nie było w nim poezji. Przewagę szybko zdobył Fabiński, który nie ryzykował długich wymian w stójce i sprowadził Chmielewskiego do parteru. Tam zaczął pacyfikować uderzeniami łokciem co jest zabójczą bronią na przyzwyczajonych do delikatniejszego parteru zawodników KSW. Chmielewski pokazał serce do walki a nawet raz przetoczył rywala i przeszedł do pozycji z góry. Fabiński jednak szybko odzyskał teren i sekundy na sekundę zyskiwał przewagę w parterze a Chmielewski obficie krwawił.
Niewiele brakowało a sędzia, którym był Krzysztof Jotko przerwałby pojedynek. Dał jednak szansę potwornie krwawiącemu zawodnikowi na reinkarnację w drugiej, bo tylko to mogło już uratować gwiazdę KSW przed przegraną przez TKO. Niestety częściowo z własnej winy a częściowo ze słabo przygotowanego do operacji typu: "zaszyj i walcz", sztabu medycznego. Chmielewski miał cień szansy na odwrócenie losów walki, ale "polscy sztabowcy", nie potrafią jeszcze w większości tego co jest chlebem powszednim na świecie w boksie czy MMA i nie byli w stanie zatrzymać krwawienia. Walkę trzeba było przerwać i po kilku zwycięstwach legenda polskiego MMA, została zapisana jako skalp młodego, perspektywicznego Bartka Fabińskiego, dla którego to życiowy sukces i zapewne nie ostatni.
Wiele wątpliwości wniósł werdykt sędziowski w walce o pas wagi półciężkiej o jaki walczyli Michał Gutowski (8-5) ze Szczecina i Maciej Browarski (9-5) z Chorzowa. Od ich pierwszej walki w kwietniu 2013, minęło niewiele czasu i wiele walk jakie stoczyli obaj. Browarski rewelacyjnie pokazał się na zagranicznej arenie w Chorwacji, kasując ósmego w Europie Jasona Jonsa z Holandii i przegrał na punkty po świetnej walce z najlepszym rosyjskim zawodnikiem - Viktorem Nemkovem na gali Wyzwolenie. Na tej samej gali Gutowski doznał upokarzającej porażki przed czasem z bratem Nemkova i korespondencyjny pojedynku wypadł słabiej. Kolejna wyprawa "Gutka" do nadal rosyjskiej Czeczenii, zakończyła się jeszcze większą klapą, bo został rozpracowany błyskawicznie niskimi kopnięciami przez Abdula Kerima-Edilova. Do pasma nieszczęść, nałożyła się wcześniejsza porażka z Tomaszem Narkunem na krajowym podwórku. Jesień jednak należała do niego, bo dzięki prowadzącemu go Mirosławowi Oknińskiemu, zwyciężył z Wójcikiem z Piły. Było to jednak sędziowskie zwycięstwo, bo nijak nie można dopatrzeć się tam było wygranej sympatycznego "Gutka". Nie chodzi o to, by go deprecjonować, bo to nie on sędziował tę walkę. Niedowiarkom polecamy zapis wideo z PLMMA 23.
To pokazało, że sędziowanie w PLMMA zaczyna ewoluować w kiepskim kierunku - cokolwiek to oznacza a wytykane zależności klubowo - koleżeńskie przez krytyków Profesjonalnej Ligi MMA - mogą mieć podstawy. To należy wyeliminować i szef PLMMA musi zareagować na to zdecydowanie, wznosząc się ponad układy i układziki. To test kolejny test wiarygodności dla Profesjonalnej Ligi MMA, by nie równała do największych polskich organizacji ze stronniczymi werdyktami typu "nasz musi wygrać". Wygrać musi lepszy a nie nasz czy obcy.
Ten wywód jest nie bez znaczenia, bo fighterzy zasługują na dobrych, obiektywnych arbitrów, tak jak żołnierze zasługują na dobrych dowódców i jest to adekwatna analogia jeśli ryzykuje się zdrowiem. W tym pojedynku jak i w poprzednim, właśnie arbitrzy podejmowali decyzje o werdykcie i gwizdy publiczności w Legionowie jasno pokazywały, że werdykt przyznający wygraną Gutowskiemu nie spotkał się z aprobatą. Żaden nie był miejscowym zawodnikiem i trudno oczekiwać, by było to gospodarskie gwizdanie. Można powiedzieć, iż publiczność nie zna się na MMA, ale jak dało się zauważyć w większości na trybunach siedzieli sympatycy, trenujący, a nawet trenerzy sportów walki. Ich odczuć nie można lekceważyć.
Przebieg walki był taki, iż pierwsza runda była wyrównana ze wskazaniem na Browarskiego, który mocnymi kopnięciami zaznaczył przewagę. Nie było nokdaunów, obaleń czy prób poddań, ale liczą się mocne wyraźne techniki a nie punktowanie jak na bokserskich maszynkach. Druga runda to nokdaun jaki zaliczył Gutowski, który szybko wstał, ale do końca rundy był w defensywie. Przegrał ją wyraźnie. W trzeciej na deski poszedł Browarski, ale także szybko wstał i ruszył do odrabiania strat, wyciskając presję do końca. Mimo to można tę rundę zapisać Gutowskiemu.
Ogromnym minusem werdyktu, była obita i zakrwawiona twarz zwycięzcy. Także zamknięte uderzeniami oko na koniec pojedynku. To czytelny sygnał, kto trafiał mocniej i celniej w tej walce. Oczywiście nikt nie wnosi o tak lubianą przez organizatorów zmianę werdyktu, ale o przeanalizowanie pracy sędziów i rewanż, który należy się Browarskiemu jak przysłowiowa "psu micha". Zaznaczył to nawet sam Gutowski w wywiadzie z nami po walce. W szatni Browarskiego było wiele rozżalenia werdyktem, bo Maciej dostał znacznie intratniejszą, trzykrotnie wyższą finansowo propozycję na walkę w Rosji tydzień wcześniej. Jest honorowy i ma sportowe podejście, dlatego nie kierował się "prawami rynku i podaży". Zależało mu na wygranej nad krajowym rywalem. Niestety mimo dobrej postawy, zszedł przegrany, ale nie pokonany na tyle by tak stwierdzić jednoznacznie. Tu musi być trzecie starcie, bo obaj zrobili postępy. Walka była ciekawsza niż pierwszy pojedynek i stał na znacznie wyższym poziomie. Niestety tego samego nie można odnieść do pracy sędziów. Oni też muszą zacząć pracować na europejskim poziomie.
Na także dobrym poziomie stał pojedynek dwóch debiutantów Mateusza Rajewskiego (1-0) z Płocka i Mikołaja Kałudy (0-1) z Łodzi. W wyniku roszad, przetasowań i decyzji szefa PLMMA, stawką miał być pas PLMMA w wadze koguciej. To ewenement i PLMMA kolejny raz zapisuje się tu w annałach polskiego MMA, bo takiego przypadku jeszcze nie było. O dziwo pojedynek był zaskakująco ciekawy i porywający od pierwszej do ostatniej minuty. Rajewski przystąpił do walki z dużym obciążeniem w postaci wielu walk na jesieni w różnych formułach od Sanda, przez Muay Thai do MMA. Kałuda bił się na ALMMA jako amator i doświadczenie paradoksalnie mogło stać po jego stronie.
Rajewski pokazał, że jest talentem niepoślednim. Wyszedł z dwóch opresji parterowych. Nie spanikował i starał się rozbijać rywala. Kałuda nie wykorzystał dwóch szans na poddanie, ale to, że już doprowadził do tego pokazało, że ma papiery na dobre walki. Niestety w drugiej rundzie Rajewski zdobył pozycję dominującą i rozbił rywala uderzeniami w parterze. To czwarty pas zdobyty przez Rajewski Team, prowadzony przez ojca Mateusza, Roberta Rajewskiego ale pierwszy w MMA.
Wielkim wydarzeniem i sensacją gali była porażka 49-letniego Józefa Warchoła (1-1) z Koszalina z Januszem Dylewskim (1-8). Józek to legenda Karate i legenda polskiego Kickboxingu, który postanowił bić się jeszcze jako zawodnik. 37-letni Dylewski wydawał się łatwym rywalem, ale warto zauważyć, że Iławianin walczył z bardzo dobrymi rywalami i osiem porażek sporo go nauczyło. Dodatkowo, pierwszy raz nie dowiedział się o walce w przeddzień a miał czas na przygotowanie się i to dało efekt w postaci pierwszego zwycięstwa w karierze. Dylewski wyszedł bez kompleksów i i parł jak czołg na Warchoła. Nie dość, że zaskoczył go w stójce to jeszcze zdołał obalić, obić i założyć duszenie zza pleców. Druga próba duszenia okazała się skuteczna i skazany na porażkę outsider odprawił z kwitkiem legendę polskich Sportów Walki.
Warto jeszcze pochwalić za występ młodego Pawła Brandysa (3-1) z Oświęcimia, który pokonał silnego fizycznie Krystiana Tołkaczewskiego (0-1). Brandys jest młody i perspektywiczny, ale ma już sporą dojrzałość w poczynaniach a dodatkowo wsparty był kilkudziesięcioosobową grupą fanów, którzy poświecili sobotę na przyjazd do Legionowa. Opłaciło się, bo ich faworyt wygrał i nie jest to zapewne ostatnie zwycięstwo Brandysa. Wygrał także Adam Golonkiewicz (9-7) podopieczny wspomnianego Damiana Grabowskiego, który współpracuje z PLMMA. Nie bez trudu pokonał on Czeczena Rasula Jahyaeva (0-1) z Warszawy, który od trzech miesięcy dopiero jest w Polsce i dopiero zaczyna przygodę z MMA. Niestety zaczął ją on od porażki w trudnej do sędziowania walce.
W tym roku była to 16-ta gala Profesjonalnej Ligi MMA i projekt firmowany przez Mirosława Oknińskiego, nie ma precedensu w całej historii polskich Mieszanych Sztuk Walki. Dało to lekko licząc około 120-130 pojedynków, z reguły stojących na dobrym poziomie i wyraźnie dało to materiał poglądowy wielu klubom do pracy. Łącząc to ze współpracującą ALMMA, jest to zaplecze jakiego nie ma żadna polska organizacja. Jak pokazała kariera wielu zawodników, walki na PLMMA dały im szanse na zainteresowanie większych organizacji nie tylko w Polsce.
Porównując to z około 30 walkami największej krajowej organizacji w ciągu roku, jasno widać, kto pracuje u podstaw polskiego MMA i do kogo będzie należeć najbliższy rok. Tym bardziej kiedy większe organizacje targane są wewnętrznymi sporami. Także walkami o zainteresowanie konkurencyjnych stacji telewizyjnych, co zauważają dotychczasowi partnerzy i szukają alternatyw. PLMMA współpracuje z Orange Sport i na razie obie strony wydają się być zadowolone z tego rozwiązania. To dobrze rokuje na 2014 rok, bo dalej wybiegać nie należy. Ostatnią galę mimo problemów i terminu należy uznać za udaną i życzyć by następny rok nie był gorszy niż mijający.
Komplet wyników:
Karta główna
70 kg: Adam Golonkiewicz pokonał Rasula Jahayaeva przez decyzję 3:0
84 kg: Paweł Brandys pokonał Krystiana Tołkaczewskiego przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie
+93 kg: Janusz Dylewski pokonał Józefa Warchoła przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie
Walki o pasy
61 kg: Mateusz Rajewski pokonał Mikołaja Kałudę przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie
93 kg: Michał Gutowski pokonał Macieja Browarskiego przez decyzję 3:0
Walka wieczoru
84 kg: Bartosz Fabiński pokonał Antoniego Chmielewskiego przez TKO po 1 rundzie