KSW 24 Starcie Gigantów: podsumowanie gali!
- Kategoria: Wyniki Polska
- Opublikowano: poniedziałek, 30, wrzesień 2013
Za nami mocny weekend w polskim MMA, za sprawą gali KSW 24 "Starcie Gigantów", która odbyła się w sobotę 28-go września w hali Ergo Arena w Łodzi. Długo oczekiwana impreza była trzecią w tym roku po marcowej i czerwcowej edycji. Na łódzkim ringu zabrakło największej gwiazdy organizacji, Mameda Khalidova, ale w szranki stanęli inni jak Mariusz Pudzianowski, Michał Materla czy grupa perspektywicznych zawodników lżejszych kategorii z pochodzącą z Łodzi, triumfatorką turnieju KSW, Karoliną Kowalkiewicz, na czele.
Gala była też kolejną, pokazywaną w tak nie lubianym w Polsce systemie PPV. Być może to było jednym z powodów, iż mogąca pomieścić 14 tysięcy widzów hala, zapełniła się niemal w komplecie. Na dzień dzisiejszy KSW jest jedyną polską organizacją MMA mogącą wyprzedać komplet biletów i to pokazuje, że na ten sukces składa się nie tylko popularność MMA, ale także dobry marketing. Ten biletowy działa dobrze a ten dostępowy, pokażą wyniki sprzedaży w najbliższych dniach.
Kibiców tradycyjnie najbardziej interesowała strona sportowa gali poparta dobrą oprawą muzyczną, co składa się na widowisko. Poza jedną improwizacją muzyczną z wyjściem Michała Materli, postawiono na profesjonalne standardy, wzorowane na na japońskim Pride i to fani MMA lubią najbardziej. Niesławne wpadki jak ta hymnem amerykańskim przy walce Butterbeana z Pudzianowskim w przeszłości to już historia. Brak przerw na telewizyjne reklamy, także powodował, iż widzom w hali, czas nie dłużył się w nieskończoność.
Jednak nie wszystko było tak słodkie jak uśmiechy szefów organizacji i kilka rzeczy warto poprawić. Tradycyjnie brakowało prawidłowego ogłoszenia werdyktów przez konferansjera z podaniem punktacji, czasu i techniki, ale kto by sobie zawracał głowę takimi drobiazgami? W efekcie w największej światowej bazie sherdog.com brakuje tego elementu nawet w dwa dni po gali. Jest to coś, na co nie pozwalają sobie nie tylko duże, ale nawet średnie organizacje na świecie. Czas walk i sposób jego naliczania także był ciekawostką, widoczną przy przenoszeniu walki z lin na środek ringu. Zawodnika przenoszono w czasie walki a czas, który powinien być zatrzymany, biegł sobie beztrosko. Sumarycznie jednak są to drobne uchybienia. Troska o widzów innych krajach to jednak zmartwienie organizatorów.
Nie od dziś wiadomo, że na widowisko sportowe składają się dobre pojedynki, niespodzianki i dramaty. To wszystko było obecne w hali Atlas Arena i w dziesięciostopniowej skali galę można ocenić na osiem. Na to wszystko głównie zapracowali zawodnicy i warto prześledzić walkę po walce, co też czynimy.
W pierwszym pojedynku polski zawodnik wago lekkiej Mateusz Gamrot (5-0) z Poznania na tle bardzo doświadczonego rywala, jakim był finalista TUF'a z 2009 roku Anglik Andre Winner (15-8) pokazał się bardzo dojrzale a warto pamiętać, że przeciwnik miał czterokrotnie więcej stoczonych walk. Mateusz wypunktował przeciwnika nie dając się trafić a w dogodnych momentach był w stanie sprowadzić rywala do parteru. To wystarczyło do odniesienia punktowego zwycięstwa i potwierdzenia skali talentu zawodnika z Poznania.
Tego samego potwierdzenia nie zdołał uzyskać czeczeński emigrant Anzor Azhiev (4-0 1 NC), który po sprowadzeniu do parteru Artura Sowińskiego (13-7 2 NC) oddał mu znany ulicznych bójek "chiński pokłon" czyli zdzielił leżącego rywala głową prosto w twarz. Walkę przerwano i po długiej naradzie sędziowskiej, przy bacznej obserwacji współwłaściciela KSW Martina Lewandowskiego, który akurat był przy ringu - ogłoszono walkę za no contest. Wydaje się to słuszną decyzją nie krzywdzącą nikogo, bo konia z rzędem temu kto rozstrzygnie czy Azhiev zrobił to celowo i czy "Kornik" nie symulował, sygnalizując że nie jest w stanie walczyć dalej? Wersja oficjalna - faul niecelowy - zawodnik kontuzjowany niefortunnie. Rewanż rozwieje wątpliwości choć szkoda tej walki, bo obaj mieli 50/50% szans.
Dwaj zwodnicy formuły K-1 mieli wreszcie okazję zmierzyć się na polu MMA. Najlepszy niegdyś w Polsce Marcin Różalski (3-2) i najlepszy Polak walczący na największych światowych arenach Paweł Słowiński (1-1) już wcześniej także w KSW mieli kontraktowany pojedynek, ale nie doszedł on do skutku. Wreszcie 28 września ten porównawczy pojedynek doszedł do skutku. Był on łatwy do przewidzenia, choć na początku obaj starali się zmierzyć ze sobą w stójkowych wymianach i można uznać, że było ono remisowe ze wskazaniem na Różalskiego - co dla nie wtajemniczonych było zaskakujące. Dla tych co znają karierę Słowińskiego, wiedzą że boryka on się z kontuzjami, bo 125 pojedynków na takim poziomie jakie toczył to wyczyn niebywały. Różalski nie ma nawet połowy tego bilansu, ale także zna smak kontuzji i zużycia. Nie chodzi absolutnie tu o deprecjonowanie jego zwycięstwa, ale jasne jest, że Słowiński nie jest tym samym zawodnikiem jakim był w 2006 czy 2009 roku. Również Różalski nie jest, ale jest za to bardziej przekrojowym fighterem z jakimi takimi podstawami w MMA i to było decydujące. Obalenie, obijanie i kończące duszenie to ABC MMA. Różalski miał je odrobione zaś Słowiński nie i nie mogło być cudu.
Emocji jakich nie dostarczyli do tego momentu - panowie, dostarczyła Karolina Kowalkiewicz (4-0) z Łodzi i Simona Soukupova (4-3-1) tocząc przez trzy rundy bezpardonowy bój okupiony siniakami i urazami na całym ciele. Bez dwóch zdań to była walka wieczoru gali i kolejna z udziałem Karoliny Kowalkiewicz, która ratowała honor polskich wojowników. Wygrała i kolejni zawodnicy mieli podtrzymać tę serię zwycięstw polskich fighterów. Borys Mańkowski (14-5) nie zawiódł i w swoim powrocie znokautował Amerykanina Bena "Bad News" Lagmana (6-5). Polakowi brakowało trochę czucia na początku walki i notorycznie przy atakach zostawiał z tyłu nogi. Jeden raz ich nie zostawił i Jankes poszedł na deski. Ważne zwycięstwo Mańkowskiego, być może otworzy mu drogę do rewanżu z Saidovem.
Walka rewanżowa Michała Materli (19-4) i Amerykanina Jaya Silva (9-8) zaskoczyła wszystkich z wielu względów. Polak był faworytem starcia, które z mało logicznych przyczyn nie było walką o pas wagi średniej. Nie byłoby w tym problemu, gdyby Materla wygrał. Ale Materla przegrał i teraz mówiąc wprost wygląda jak "Król Jan bez Ziemi" a "królem polowania" jest Jay Silva. W pierwszej rundzie wszystko układało się idealnie, ale Materla nie wykorzystał niemal idealnych pozycji do duszeń, lub choćby sensownego obicia rywala. Za zmęczone ręce w pierwszej rundzie przyszło zapłacić w drugiej i tylko naiwni mogą mówić o przypadku. Dodatkowo, niesportowe zachowanie po zakończeniu walki, które w każdej szanującej się organizacji a przynajmniej w UFC spotkałoby się z szybką reakcją pracodawcy, zostawiło złe wrażenie i wielu kibiców tego sportu uznało, że to nauczka i utrata sympatii ciężko wywalczonej w poprzednich bojach.
Walka o pas wagi ciężkiej w wykonaniu mistrza olimpijskiego 43-letniego Pawła Nastuli (5-5) z Karolem Bedorfem (10-2) była dramatyczna. Głównie dla 43-letniego mistrza olimpijskiego w Judo, który jest nie tylko legendą Judo, ale także ostatnim polskim złotym medalistą w sportach walki. Prawdopodobnie pozostanie nim długo, patrząc na wyczyny działaczy sportowych Judo, boksu, zapasów czy Taekwondo. Paweł jest mistrzem olimpijskim, ale nie został w sobotę mistrzem KSW. Został nim zasłużenie Karol Bedorf, który nie jest medialną gwiazdą (a szkoda), ale potrafił kupić publiczność dobrym zachowaniem po walce i dobrym przemówieniem. Kilka dni temu Szczecinianin, obchodził urodziny i to był wymarzony prezent dla niego. Gratulacje i "sto lat" od naszej redakcji. Co Pawła, dał dobrą walkę jak na swój wiek, to podkreślali wszyscy. Jego czas na MMA to były lata 2006 - 2007. Jednak czasu się nie oszuka i zmęczony kontuzjami organizm nie jest w stanie dać rady treningom a co dopiero młodszym rywalom. Paweł po świetnej walce powinien zakończyć karierę, ale pewnie nie można wykluczyć jeszcze pożegnalnej walki lub nawet kilku pożegnalnych walk.
Walka wieczoru Mariusza Pudzianowskiego (6-3), która była rewanżem z Seanem McCorkle (17-6) potoczyła się po myśli naszego strongmana i legendy polskiego sportu, bo "Pudzian" niewątpliwie nią jest i nic już tego nie zmieni. Paradoksalnie wbrew opiniom, Mariusz nie wyglądał na lepiej przygotowanego do walki niż był w innych pojedynkach, ale dwie rzeczy były istotne. Robił to co zalecaliśmy mu w typowaniach - obalenie, uderzenia i kontrola z góry. To wystarczyło na zamęczenie rywala, który był o tysiące mil od życiowej dyspozycji i przyjechał słabo przygotowany do tej walki. Pudzianowski jednak potrafi już bardziej rozluźnić się na ringu i to też było istotne w tej walce, która szczęśliwie dla obu miała tylko dwie rundy.
Dwurundowa walka w organizacji, gdzie z dumą ogłaszano nadejście trzyrundowych walk, była ukłonem w stronę zmęczonych olbrzymich facetów, ale to chyba nie o to chodzi? Walki w wieczoru w UFC są pięciorundowe i warto chyba równać do takich wzorców a nie cofać się do tyłu. Z drugiej strony może to i dobrze, bo zdezorientowani kibice wychodzili przed ogłoszeniem werdyktu z sali, bo myśleli, że McCorkle poddał walkę. Spowodowało to lekki chaos, ale ostatecznie byli zadowoleni, bo Pudzian podtrzymał swój mit i nadzieję na lepsze walki. My też czekamy na lepsze występy Mariusza, bo trudno sobie wyobrazić polskie MMA bez niego i to pokazała pełna hala w Łodzi.
Komplet wyników:
Superfight
70 kg: Mateusz Gamrot (Polska) pokonał Andre Winnera (Anglia) przez decyzję 3:0
66 kg: Anzor Azhiev (Czeczenia) vs Artur Sowiński (Polska) - No Contest (przypadkowe uderzenie głową) 1 runda
+93 kg: Marcin Różalski (Polska) pokonał Pawła Słowińskiego (Polska/Australia) przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie
55 kg: Karolina Kowalkiewicz (Polska) pokonała Simonę Soukupovą (Anglia) przez decyzję 3:0
77 kg: Borys Mańkowski (Polska) pokonał Bena "Bad News" Lagmana (USA) przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie
84 kg: Jay Silva pokonał Michała Materlę (Polska) przez KO (uderzenia) w 2 rundzie
Walka o pas wagi ciężkiej
120 kg: Karol Bedorf (Polska) pokonał Pawła Nastulę (Polska) przez TKO (poddanie) w 2 rundzie (2:25 min)
Walka wieczoru
+93 kg: Mariusz Pudzianowski pokonał Seana McCorkle (USA) przez decyzję 3:0
Gala była też kolejną, pokazywaną w tak nie lubianym w Polsce systemie PPV. Być może to było jednym z powodów, iż mogąca pomieścić 14 tysięcy widzów hala, zapełniła się niemal w komplecie. Na dzień dzisiejszy KSW jest jedyną polską organizacją MMA mogącą wyprzedać komplet biletów i to pokazuje, że na ten sukces składa się nie tylko popularność MMA, ale także dobry marketing. Ten biletowy działa dobrze a ten dostępowy, pokażą wyniki sprzedaży w najbliższych dniach.
Kibiców tradycyjnie najbardziej interesowała strona sportowa gali poparta dobrą oprawą muzyczną, co składa się na widowisko. Poza jedną improwizacją muzyczną z wyjściem Michała Materli, postawiono na profesjonalne standardy, wzorowane na na japońskim Pride i to fani MMA lubią najbardziej. Niesławne wpadki jak ta hymnem amerykańskim przy walce Butterbeana z Pudzianowskim w przeszłości to już historia. Brak przerw na telewizyjne reklamy, także powodował, iż widzom w hali, czas nie dłużył się w nieskończoność.
Jednak nie wszystko było tak słodkie jak uśmiechy szefów organizacji i kilka rzeczy warto poprawić. Tradycyjnie brakowało prawidłowego ogłoszenia werdyktów przez konferansjera z podaniem punktacji, czasu i techniki, ale kto by sobie zawracał głowę takimi drobiazgami? W efekcie w największej światowej bazie sherdog.com brakuje tego elementu nawet w dwa dni po gali. Jest to coś, na co nie pozwalają sobie nie tylko duże, ale nawet średnie organizacje na świecie. Czas walk i sposób jego naliczania także był ciekawostką, widoczną przy przenoszeniu walki z lin na środek ringu. Zawodnika przenoszono w czasie walki a czas, który powinien być zatrzymany, biegł sobie beztrosko. Sumarycznie jednak są to drobne uchybienia. Troska o widzów innych krajach to jednak zmartwienie organizatorów.
Nie od dziś wiadomo, że na widowisko sportowe składają się dobre pojedynki, niespodzianki i dramaty. To wszystko było obecne w hali Atlas Arena i w dziesięciostopniowej skali galę można ocenić na osiem. Na to wszystko głównie zapracowali zawodnicy i warto prześledzić walkę po walce, co też czynimy.
W pierwszym pojedynku polski zawodnik wago lekkiej Mateusz Gamrot (5-0) z Poznania na tle bardzo doświadczonego rywala, jakim był finalista TUF'a z 2009 roku Anglik Andre Winner (15-8) pokazał się bardzo dojrzale a warto pamiętać, że przeciwnik miał czterokrotnie więcej stoczonych walk. Mateusz wypunktował przeciwnika nie dając się trafić a w dogodnych momentach był w stanie sprowadzić rywala do parteru. To wystarczyło do odniesienia punktowego zwycięstwa i potwierdzenia skali talentu zawodnika z Poznania.
Tego samego potwierdzenia nie zdołał uzyskać czeczeński emigrant Anzor Azhiev (4-0 1 NC), który po sprowadzeniu do parteru Artura Sowińskiego (13-7 2 NC) oddał mu znany ulicznych bójek "chiński pokłon" czyli zdzielił leżącego rywala głową prosto w twarz. Walkę przerwano i po długiej naradzie sędziowskiej, przy bacznej obserwacji współwłaściciela KSW Martina Lewandowskiego, który akurat był przy ringu - ogłoszono walkę za no contest. Wydaje się to słuszną decyzją nie krzywdzącą nikogo, bo konia z rzędem temu kto rozstrzygnie czy Azhiev zrobił to celowo i czy "Kornik" nie symulował, sygnalizując że nie jest w stanie walczyć dalej? Wersja oficjalna - faul niecelowy - zawodnik kontuzjowany niefortunnie. Rewanż rozwieje wątpliwości choć szkoda tej walki, bo obaj mieli 50/50% szans.
Dwaj zwodnicy formuły K-1 mieli wreszcie okazję zmierzyć się na polu MMA. Najlepszy niegdyś w Polsce Marcin Różalski (3-2) i najlepszy Polak walczący na największych światowych arenach Paweł Słowiński (1-1) już wcześniej także w KSW mieli kontraktowany pojedynek, ale nie doszedł on do skutku. Wreszcie 28 września ten porównawczy pojedynek doszedł do skutku. Był on łatwy do przewidzenia, choć na początku obaj starali się zmierzyć ze sobą w stójkowych wymianach i można uznać, że było ono remisowe ze wskazaniem na Różalskiego - co dla nie wtajemniczonych było zaskakujące. Dla tych co znają karierę Słowińskiego, wiedzą że boryka on się z kontuzjami, bo 125 pojedynków na takim poziomie jakie toczył to wyczyn niebywały. Różalski nie ma nawet połowy tego bilansu, ale także zna smak kontuzji i zużycia. Nie chodzi absolutnie tu o deprecjonowanie jego zwycięstwa, ale jasne jest, że Słowiński nie jest tym samym zawodnikiem jakim był w 2006 czy 2009 roku. Również Różalski nie jest, ale jest za to bardziej przekrojowym fighterem z jakimi takimi podstawami w MMA i to było decydujące. Obalenie, obijanie i kończące duszenie to ABC MMA. Różalski miał je odrobione zaś Słowiński nie i nie mogło być cudu.
Emocji jakich nie dostarczyli do tego momentu - panowie, dostarczyła Karolina Kowalkiewicz (4-0) z Łodzi i Simona Soukupova (4-3-1) tocząc przez trzy rundy bezpardonowy bój okupiony siniakami i urazami na całym ciele. Bez dwóch zdań to była walka wieczoru gali i kolejna z udziałem Karoliny Kowalkiewicz, która ratowała honor polskich wojowników. Wygrała i kolejni zawodnicy mieli podtrzymać tę serię zwycięstw polskich fighterów. Borys Mańkowski (14-5) nie zawiódł i w swoim powrocie znokautował Amerykanina Bena "Bad News" Lagmana (6-5). Polakowi brakowało trochę czucia na początku walki i notorycznie przy atakach zostawiał z tyłu nogi. Jeden raz ich nie zostawił i Jankes poszedł na deski. Ważne zwycięstwo Mańkowskiego, być może otworzy mu drogę do rewanżu z Saidovem.
Walka rewanżowa Michała Materli (19-4) i Amerykanina Jaya Silva (9-8) zaskoczyła wszystkich z wielu względów. Polak był faworytem starcia, które z mało logicznych przyczyn nie było walką o pas wagi średniej. Nie byłoby w tym problemu, gdyby Materla wygrał. Ale Materla przegrał i teraz mówiąc wprost wygląda jak "Król Jan bez Ziemi" a "królem polowania" jest Jay Silva. W pierwszej rundzie wszystko układało się idealnie, ale Materla nie wykorzystał niemal idealnych pozycji do duszeń, lub choćby sensownego obicia rywala. Za zmęczone ręce w pierwszej rundzie przyszło zapłacić w drugiej i tylko naiwni mogą mówić o przypadku. Dodatkowo, niesportowe zachowanie po zakończeniu walki, które w każdej szanującej się organizacji a przynajmniej w UFC spotkałoby się z szybką reakcją pracodawcy, zostawiło złe wrażenie i wielu kibiców tego sportu uznało, że to nauczka i utrata sympatii ciężko wywalczonej w poprzednich bojach.
Walka o pas wagi ciężkiej w wykonaniu mistrza olimpijskiego 43-letniego Pawła Nastuli (5-5) z Karolem Bedorfem (10-2) była dramatyczna. Głównie dla 43-letniego mistrza olimpijskiego w Judo, który jest nie tylko legendą Judo, ale także ostatnim polskim złotym medalistą w sportach walki. Prawdopodobnie pozostanie nim długo, patrząc na wyczyny działaczy sportowych Judo, boksu, zapasów czy Taekwondo. Paweł jest mistrzem olimpijskim, ale nie został w sobotę mistrzem KSW. Został nim zasłużenie Karol Bedorf, który nie jest medialną gwiazdą (a szkoda), ale potrafił kupić publiczność dobrym zachowaniem po walce i dobrym przemówieniem. Kilka dni temu Szczecinianin, obchodził urodziny i to był wymarzony prezent dla niego. Gratulacje i "sto lat" od naszej redakcji. Co Pawła, dał dobrą walkę jak na swój wiek, to podkreślali wszyscy. Jego czas na MMA to były lata 2006 - 2007. Jednak czasu się nie oszuka i zmęczony kontuzjami organizm nie jest w stanie dać rady treningom a co dopiero młodszym rywalom. Paweł po świetnej walce powinien zakończyć karierę, ale pewnie nie można wykluczyć jeszcze pożegnalnej walki lub nawet kilku pożegnalnych walk.
Walka wieczoru Mariusza Pudzianowskiego (6-3), która była rewanżem z Seanem McCorkle (17-6) potoczyła się po myśli naszego strongmana i legendy polskiego sportu, bo "Pudzian" niewątpliwie nią jest i nic już tego nie zmieni. Paradoksalnie wbrew opiniom, Mariusz nie wyglądał na lepiej przygotowanego do walki niż był w innych pojedynkach, ale dwie rzeczy były istotne. Robił to co zalecaliśmy mu w typowaniach - obalenie, uderzenia i kontrola z góry. To wystarczyło na zamęczenie rywala, który był o tysiące mil od życiowej dyspozycji i przyjechał słabo przygotowany do tej walki. Pudzianowski jednak potrafi już bardziej rozluźnić się na ringu i to też było istotne w tej walce, która szczęśliwie dla obu miała tylko dwie rundy.
Dwurundowa walka w organizacji, gdzie z dumą ogłaszano nadejście trzyrundowych walk, była ukłonem w stronę zmęczonych olbrzymich facetów, ale to chyba nie o to chodzi? Walki w wieczoru w UFC są pięciorundowe i warto chyba równać do takich wzorców a nie cofać się do tyłu. Z drugiej strony może to i dobrze, bo zdezorientowani kibice wychodzili przed ogłoszeniem werdyktu z sali, bo myśleli, że McCorkle poddał walkę. Spowodowało to lekki chaos, ale ostatecznie byli zadowoleni, bo Pudzian podtrzymał swój mit i nadzieję na lepsze walki. My też czekamy na lepsze występy Mariusza, bo trudno sobie wyobrazić polskie MMA bez niego i to pokazała pełna hala w Łodzi.
Komplet wyników:
Superfight
70 kg: Mateusz Gamrot (Polska) pokonał Andre Winnera (Anglia) przez decyzję 3:0
66 kg: Anzor Azhiev (Czeczenia) vs Artur Sowiński (Polska) - No Contest (przypadkowe uderzenie głową) 1 runda
+93 kg: Marcin Różalski (Polska) pokonał Pawła Słowińskiego (Polska/Australia) przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie
55 kg: Karolina Kowalkiewicz (Polska) pokonała Simonę Soukupovą (Anglia) przez decyzję 3:0
77 kg: Borys Mańkowski (Polska) pokonał Bena "Bad News" Lagmana (USA) przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie
84 kg: Jay Silva pokonał Michała Materlę (Polska) przez KO (uderzenia) w 2 rundzie
Walka o pas wagi ciężkiej
120 kg: Karol Bedorf (Polska) pokonał Pawła Nastulę (Polska) przez TKO (poddanie) w 2 rundzie (2:25 min)
Walka wieczoru
+93 kg: Mariusz Pudzianowski pokonał Seana McCorkle (USA) przez decyzję 3:0