Floyd Mayweather pokonuje Conora McGregora czyli to tak musiało się skończyć!
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: niedziela, 27, sierpnia 2017
Za nami wiekopomne wydarzenie jakim było bokserskie starcie byłego wielokrotnego mistrza świata Floyda Mayweathera (50-0, 27 KO) i największej obecnie gwiazdy MMA, aktualnego mistrza UFC Conora McGregora (21-3 MMA). Odbyło się ono w sobotnią noc 26-go sierpnia w w hali T-Mobile Arena w Las Vegas w Nevadzie w Stanach Zjednoczonych.
Floyd w 10 rundzie doprowadził do zatrzymania walki przez sędziego i wygrał przez techniczny nokaut. Odniósł swoje historyczne 50 zwycięstwo w karierze. To wyczyn, którego nie udało się osiągnąć, żadnemu bokserowi w czasach nowożytnych i po rekordzie 49 zwycięstw Rocky Marciano i on i Floyd pozostali niepokonani jako jedyni bokserzy. Tyle suche fakty i warto przyjrzeć się okolicznościom jego zwycięstwa.
Zwycięstwo wbrew oczekiwaniom nie przyszło łatwo, bowiem Mayweather powrócił po dwuletniej przerwie i ewidentnie nie był tym samym "The Money", który czarował unikami, pracą nóg i szybkimi rękami, kilka lat wstecz. To raz i była to spora trudność jakiej chyba się nie spodziewał, zadufany w siebie Amerykanin. Krótki czas przygotowań po tak długiej przerwie, wiek (40 lat) i intensywna kampania reklamowa, granicząca z szaleństwem także dała znać o sobie.
Wszystko to wyszło w pojedynku a na domiar złego prowokacje, pewność siebie i przewaga fizyczna Conora McGregora spowodowały to, że na początku walki Floyd kompletnie się pogubił co u tak wielkiego mistrza mogło dziwić. Byś może jego mit jaki wykreowała prasa i media, okazał się nieco "papierowy". Walk, które powinien przegrać w karierze a dzięki sędziom je wygrał, nie ma sensu przypominać. Świat potrzebował idoli a świat boksu jest na tyle skorumpowany, że mógł sobie pozwolić na poświęcenia takich bokserów jak Óscar de la Hoya, Manny Pacquiao czy choćby Marcos Maidana. Oczywiście na rzecz Floyda. O tym, że nie jest najwybitniejszym bokserem w historii tego sportu wie każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym sporcie.
W trakcie pojedynku wszystkie te niedogodności ujawniły się i chyba usztywniły mistrza boksu a młodszy o 11 lat Irlandczyk skrupulatnie to wykorzystywał, plus kilka atutów jakie miał. Niwelowały one do pewnego stopnia przewagę doświadczenia, talentu i szybkości. Główną przeszkodą była odwrotna pozycja Irlandczyka, dłuższy zasięg ramion i jego siła. Na bazie tego i wbrew temu co spolegliwi lub skorumpowani sędziowie (inaczej tego nie da się opisać) wpisywali w karty punktowe, to McGregor wygrywał pierwsze rundy i to zdecydowanie.
Mayweather chyba pierwszy raz od długiego czasu pogubił się na początku i widmo porażki usztywniło go. Robił co mógł korzystając z cwaniactwa ringowego, by przetrwać i odwrócić niekorzystny przebieg. Dodatkowo z defensora musiał się zamienić w agresora i atakować a to wbrew jego naturze. Dopiero późniejsze rundy zaczęły pokazywać jego doświadczenie. Kiedy przyspieszył i zaczął przeć do przodu Conora zaczęły opuszczać siły. Ludzie piszący o braku kondycji nie mają pojęcia o tym co naprawdę się stało. Śmiemy twierdzić, że Conor mógł być lepiej przygotowany do walki kondycyjnie, ale na polu boksu po prostu spompował ręce po kilku rundach. Nie jest to jego domena a na takim poziomie jeszcze nigdy nie robił tego, bo z całym szacunkiem Jose Aldo, Nate Diaz czy Eddie Alvarez - nie są bokserami.
Sumując: to musiało się wydarzyć i choć sam Conor wytrzymał, aż do 10 rundy to jej końca by już nie zobaczył, bowiem słaniał się na nogach i chyba myślał już o tym by zakończyło się to wszystko. Jedno czyste trafienie byłoby zbawienne, ale sędzia po kilku lekkich ciosach widział, że szykuje sie cięzki nokaut i w porę zatrzymał akcję. Co prawda Conor kozaczył, iż chciałby by Floyd dokończył dzieła zniszczenia, ale nie było już to potrzebne.
Po walce Conor i Floyd zachowali się bardzo sportowo i puścili w niepamięć prowokacje, inwektywy i całe to szambo jakim raczyli nas przez kilka tygodni. Bogatsi o kilkaset milionów razem a kibice biedniejsi drobne kwoty, ale bogatsi o wiedzę jak wygląda konfrontacja do niedawna najlepszego boksera P4P i takoż zawodnika MMA.
Zwycięstwo wbrew oczekiwaniom nie przyszło łatwo, bowiem Mayweather powrócił po dwuletniej przerwie i ewidentnie nie był tym samym "The Money", który czarował unikami, pracą nóg i szybkimi rękami, kilka lat wstecz. To raz i była to spora trudność jakiej chyba się nie spodziewał, zadufany w siebie Amerykanin. Krótki czas przygotowań po tak długiej przerwie, wiek (40 lat) i intensywna kampania reklamowa, granicząca z szaleństwem także dała znać o sobie.
Wszystko to wyszło w pojedynku a na domiar złego prowokacje, pewność siebie i przewaga fizyczna Conora McGregora spowodowały to, że na początku walki Floyd kompletnie się pogubił co u tak wielkiego mistrza mogło dziwić. Byś może jego mit jaki wykreowała prasa i media, okazał się nieco "papierowy". Walk, które powinien przegrać w karierze a dzięki sędziom je wygrał, nie ma sensu przypominać. Świat potrzebował idoli a świat boksu jest na tyle skorumpowany, że mógł sobie pozwolić na poświęcenia takich bokserów jak Óscar de la Hoya, Manny Pacquiao czy choćby Marcos Maidana. Oczywiście na rzecz Floyda. O tym, że nie jest najwybitniejszym bokserem w historii tego sportu wie każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym sporcie.
W trakcie pojedynku wszystkie te niedogodności ujawniły się i chyba usztywniły mistrza boksu a młodszy o 11 lat Irlandczyk skrupulatnie to wykorzystywał, plus kilka atutów jakie miał. Niwelowały one do pewnego stopnia przewagę doświadczenia, talentu i szybkości. Główną przeszkodą była odwrotna pozycja Irlandczyka, dłuższy zasięg ramion i jego siła. Na bazie tego i wbrew temu co spolegliwi lub skorumpowani sędziowie (inaczej tego nie da się opisać) wpisywali w karty punktowe, to McGregor wygrywał pierwsze rundy i to zdecydowanie.
Mayweather chyba pierwszy raz od długiego czasu pogubił się na początku i widmo porażki usztywniło go. Robił co mógł korzystając z cwaniactwa ringowego, by przetrwać i odwrócić niekorzystny przebieg. Dodatkowo z defensora musiał się zamienić w agresora i atakować a to wbrew jego naturze. Dopiero późniejsze rundy zaczęły pokazywać jego doświadczenie. Kiedy przyspieszył i zaczął przeć do przodu Conora zaczęły opuszczać siły. Ludzie piszący o braku kondycji nie mają pojęcia o tym co naprawdę się stało. Śmiemy twierdzić, że Conor mógł być lepiej przygotowany do walki kondycyjnie, ale na polu boksu po prostu spompował ręce po kilku rundach. Nie jest to jego domena a na takim poziomie jeszcze nigdy nie robił tego, bo z całym szacunkiem Jose Aldo, Nate Diaz czy Eddie Alvarez - nie są bokserami.
Sumując: to musiało się wydarzyć i choć sam Conor wytrzymał, aż do 10 rundy to jej końca by już nie zobaczył, bowiem słaniał się na nogach i chyba myślał już o tym by zakończyło się to wszystko. Jedno czyste trafienie byłoby zbawienne, ale sędzia po kilku lekkich ciosach widział, że szykuje sie cięzki nokaut i w porę zatrzymał akcję. Co prawda Conor kozaczył, iż chciałby by Floyd dokończył dzieła zniszczenia, ale nie było już to potrzebne.
Po walce Conor i Floyd zachowali się bardzo sportowo i puścili w niepamięć prowokacje, inwektywy i całe to szambo jakim raczyli nas przez kilka tygodni. Bogatsi o kilkaset milionów razem a kibice biedniejsi drobne kwoty, ale bogatsi o wiedzę jak wygląda konfrontacja do niedawna najlepszego boksera P4P i takoż zawodnika MMA.