Valerie Letourneau i Holly Holm skazane na pożarcie przed UFC 193?
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: czwartek, 12, listopad 2015
Gala UFC 193 w dniu 14 listopada 2015 roku w Melbourne zapisze się w dziejach największej federacji MMA tym, że walkami wieczoru będą starcia o pasy w kategoriach kobiecych. Pretendentki do tytułów, na tle mistrzyń, czyli Joanny Jędrzejczyk (10-0 MMA, 4-0 UFC) w wadze słomkowej i Rondy Rousey (12-0 MMA, 6-0 UFC) w koguciej, mają na papierze niewielkie szanse na sukces, z czym zgadza się wielu ekspertów. Ale czy aby na pewno?
Odpowiadając na pytanie, sformułowane w tytule tego artykułu można odpowiedzieć, że tak, ale z drugiej strony MMA widziało już rozstrzygnięcia, których nikt przy zdrowych zmysłach by nie obstawił. Poza tym, obie panie, którym poświęcony będzie poniższy tekst, czyli Valerie Letourneau (8-3 MMA, 3-0 UFC) oraz Holly Holm (9-0 MMA, 2-0 UFC), wbrew pozorom mają swoje argumenty, by pokusić się o sensacje na skale światową.
Zacznijmy może od najbliższej rywalki polskiej czempionki UFC. Valerie Letourneau, co trzeba od razu zaznaczyć, to zupełnie inny typ przeciwniczki, niż ostatnie, z jakimi Jędrzejczyk mierzyła się w oktagonie, a więc Carla Esparza i Jessica Penne. Obie mały identyczny plan na walkę z Polką: obalić, kontrolować w parterze i najlepiej poddać ją. Rzecz w tym, iż plan A był u nich także planem Z, gdyż poza próbami sprowadzeń i regularnym przyjmowaniem kolejnych razów na głowę, nie miały jakiejkolwiek innej koncepcji prowadzenia pojedynku. Na nic zdały się ich rzekomo znakomite zapasy w sytuacji, gdy Joanna łatwo broniła te próby.
Letourneau to fighterka, zasadniczo potrafiąca wszystko. Bardzo pewnie czuje się w stójce, radzi sobie w zapasach i jej parter także wygląda interesująco. To oznacza, iż ona może mieć przygotowanych zdecydowanie więcej, niż tylko jeden game plan, więc w zależności od tego, jak będzie dla niej układać się bój o pas, swoje zamiary w klatce może modyfikować. Pierwszą logiczną myślą przy rywalizacji z Jędrzejczyk jest jej sprowadzenie na ziemię. Jeśli to się uda Kanadyjce z Quebecu, może wykorzystać swoją siłę fizyczną jako byłej zawodniczki wagi koguciej do rozbijania rywalki ciosami z góry, a także pokusić się o poddanie, a pokazała już, że potrafi wyciągać dźwignie czy też nawet duszenia trójkątne walcząc z dołu.
Jeśli jednak plan parterowy się nie powiedzie, Letourneau nie powinna się specjalnie zmartwić, gdyż to stójka jest jej żywiołem. Jej przydomek ''Trouble'' (''Kłopoty'') nie jest przypadkowy, ponieważ uwielbia się bić i wchodzić w wymiany. To odróżnia ją od Esparzy czy Penne, które jedynie potrafiły skryć się za gardą. Ona zaś wręcz dąży do bijatyki. Jest wszechstronnie wyszkolona w tej płaszczyźnie, gdyż zarówno posiada kąśliwe uderzenia bokserskie, jak i mocne kopnięcia, kolana, a nawet łokcie. Oczywiście, ktoś powie, że daleko jej tutaj do poziomu Jędrzejczyk, ale na pewno nie można jej lekceważyć. Poza tym potrafi posłać oponentkę na deski, o czym przekonała się niedawno Maryna Moroz, przed walką z Letourneau niepokonana w MMA. A jeszcze można wspomnieć o przewadze zasięgu u Kanadyjki.
Dodajmy do tego jeszcze to, iż obecnie trenuje w American Top Team, gdzie mają duże doświadczenie, jeśli chodzi o przygotowywanie zawodników do wielkich bojów, na co najlepszym dowodem są ostatnie wyczyny Robbie'ego Lawlera. Podsumowując: Letourneau jest solidna w każdym aspekcie walki i ta solidność powinna być jej największym atutem. Jak coś nie wypali, spróbuje czegoś innego.
Przejdźmy teraz do Holly Holm. Jeszcze zanim trafiła do UFC, była kreowana na możliwą pogromczynię Rousey. Przemawiał za nią nieskalany porażkami rekord w MMA, wygrane przed czasem i oczywiście jej najwyższej klasy umiejętności bokserskie, jak przystało na byłą zawodową mistrzynię świata w tej dyscyplinie sportu. Patrząc jednak na jej dwa, co prawda wygrane, występy dla UFC, ciężko nie oprzeć się wrażeniu, iż korzystne wrażenie, jakie sprawiała przed angażem do największej organizacji i ogólny ''hype'' związany z jej osobą zaczął przeistaczać się w sceptycyzm.
Holm bowiem w tych dwóch konfrontacjach była daleka od tego, co prezentowała wcześniej. Zwłaszcza pierwsza walka z Raquel Pennington wypadła w jej wykonaniu blado. Z Marion Reneau było już o niebo lepiej, choć przecież oponentka nie zaliczała się do ścisłej czołówki swojej kategorii wagowej. Można by rzec, że Amerykanka w oktagonie była mocno spięta, czując ogromną presję i mając świadomość, że oczekuje się po niej wiele. A w premierowych starciach dla UFC wchodziła do klatki jako wyraźna faworytka.
Być może potrzebowała rozgrzewki, żeby przyzwyczaić się do nowego otoczenia i zupełnie odmiennych wymagań. Bo jeśli ''Córka Kaznodziei'' się rozkręci, to nawet długie modlitwy mogą nie pomóc jej rywalkom. Oczywiście jej główną bronią są pięści, ale nie wolno zapominać o kopnięciach, którymi już potrafiła kończyć swoje oponentki. Jest silna fizycznie i wytrzymała kondycyjnie, w końcu na bokserskim ringu wielokrotnie zdarzało jej się toczyć dziesięciorundowe boje. Jeśli ktoś ma znokautować Rousey, to chyba tylko ona.
Co jeszcze może być szansą dla obu pretendentek? Na pewno to, iż podchodzą do pojedynków o tytuły mistrzowskie z pozycji wyraźnych outsiderek, więc nie ciąży na nich żadna presja psychiczna. One jedynie mogą wygrać, ale nie muszą. Nikt bowiem nie będzie mieć do nich pretensji o ewentualne porażki.
Inaczej byłoby w przypadku niepowodzeń obu mistrzyń. Zarówno Jędrzejczyk, jak i Rousey są kobietami bardzo pewnymi swoich możliwości. Oczywiście w życiu, czy też w takim sporcie jak MMA pewność siebie jest wręcz wskazana, lecz jej nadmiar, prowadzący do zarozumiałości czy lekceważenia przyszłych rywalek może prowadzić do braku należytej koncentracji, dzięki czemu łatwiej o wpadkę w oktagonie. Po niebywałej fali komplementów, jakie spływają na Polkę i ''Rowdy'', mogą za bardzo uwierzyć w to, iż ich kolejne walki wygrają się same. W ten sposób same dla siebie mogą stać się największymi wrogami.
Konkludując: Jędrzejczyk i Rousey pozostają faworytkami, lecz nie wolno odbierać wszelkich możliwości na wiktorię Letourneau i Holm. Mają swoje argumenty, a luz psychiczny, z jakim podejdą do swoich walk, może sprawić, że będą wyjątkowo groźne. Ta nieprzewidywalność może pokrzyżować szyki dwójce mistrzyń, choć oczywiście nie musi i bardziej zanosi się na tę drugą opcję, gdyż obie czempionki regularnie dostarczały nam egzekucji na swoich przeciwniczkach. Jak będzie tym razem, przekonamy się oglądając galę UFC 193 już w najbliższą sobotę.
Odpowiadając na pytanie, sformułowane w tytule tego artykułu można odpowiedzieć, że tak, ale z drugiej strony MMA widziało już rozstrzygnięcia, których nikt przy zdrowych zmysłach by nie obstawił. Poza tym, obie panie, którym poświęcony będzie poniższy tekst, czyli Valerie Letourneau (8-3 MMA, 3-0 UFC) oraz Holly Holm (9-0 MMA, 2-0 UFC), wbrew pozorom mają swoje argumenty, by pokusić się o sensacje na skale światową.
Zacznijmy może od najbliższej rywalki polskiej czempionki UFC. Valerie Letourneau, co trzeba od razu zaznaczyć, to zupełnie inny typ przeciwniczki, niż ostatnie, z jakimi Jędrzejczyk mierzyła się w oktagonie, a więc Carla Esparza i Jessica Penne. Obie mały identyczny plan na walkę z Polką: obalić, kontrolować w parterze i najlepiej poddać ją. Rzecz w tym, iż plan A był u nich także planem Z, gdyż poza próbami sprowadzeń i regularnym przyjmowaniem kolejnych razów na głowę, nie miały jakiejkolwiek innej koncepcji prowadzenia pojedynku. Na nic zdały się ich rzekomo znakomite zapasy w sytuacji, gdy Joanna łatwo broniła te próby.
Letourneau to fighterka, zasadniczo potrafiąca wszystko. Bardzo pewnie czuje się w stójce, radzi sobie w zapasach i jej parter także wygląda interesująco. To oznacza, iż ona może mieć przygotowanych zdecydowanie więcej, niż tylko jeden game plan, więc w zależności od tego, jak będzie dla niej układać się bój o pas, swoje zamiary w klatce może modyfikować. Pierwszą logiczną myślą przy rywalizacji z Jędrzejczyk jest jej sprowadzenie na ziemię. Jeśli to się uda Kanadyjce z Quebecu, może wykorzystać swoją siłę fizyczną jako byłej zawodniczki wagi koguciej do rozbijania rywalki ciosami z góry, a także pokusić się o poddanie, a pokazała już, że potrafi wyciągać dźwignie czy też nawet duszenia trójkątne walcząc z dołu.
Jeśli jednak plan parterowy się nie powiedzie, Letourneau nie powinna się specjalnie zmartwić, gdyż to stójka jest jej żywiołem. Jej przydomek ''Trouble'' (''Kłopoty'') nie jest przypadkowy, ponieważ uwielbia się bić i wchodzić w wymiany. To odróżnia ją od Esparzy czy Penne, które jedynie potrafiły skryć się za gardą. Ona zaś wręcz dąży do bijatyki. Jest wszechstronnie wyszkolona w tej płaszczyźnie, gdyż zarówno posiada kąśliwe uderzenia bokserskie, jak i mocne kopnięcia, kolana, a nawet łokcie. Oczywiście, ktoś powie, że daleko jej tutaj do poziomu Jędrzejczyk, ale na pewno nie można jej lekceważyć. Poza tym potrafi posłać oponentkę na deski, o czym przekonała się niedawno Maryna Moroz, przed walką z Letourneau niepokonana w MMA. A jeszcze można wspomnieć o przewadze zasięgu u Kanadyjki.
Dodajmy do tego jeszcze to, iż obecnie trenuje w American Top Team, gdzie mają duże doświadczenie, jeśli chodzi o przygotowywanie zawodników do wielkich bojów, na co najlepszym dowodem są ostatnie wyczyny Robbie'ego Lawlera. Podsumowując: Letourneau jest solidna w każdym aspekcie walki i ta solidność powinna być jej największym atutem. Jak coś nie wypali, spróbuje czegoś innego.
Przejdźmy teraz do Holly Holm. Jeszcze zanim trafiła do UFC, była kreowana na możliwą pogromczynię Rousey. Przemawiał za nią nieskalany porażkami rekord w MMA, wygrane przed czasem i oczywiście jej najwyższej klasy umiejętności bokserskie, jak przystało na byłą zawodową mistrzynię świata w tej dyscyplinie sportu. Patrząc jednak na jej dwa, co prawda wygrane, występy dla UFC, ciężko nie oprzeć się wrażeniu, iż korzystne wrażenie, jakie sprawiała przed angażem do największej organizacji i ogólny ''hype'' związany z jej osobą zaczął przeistaczać się w sceptycyzm.
Holm bowiem w tych dwóch konfrontacjach była daleka od tego, co prezentowała wcześniej. Zwłaszcza pierwsza walka z Raquel Pennington wypadła w jej wykonaniu blado. Z Marion Reneau było już o niebo lepiej, choć przecież oponentka nie zaliczała się do ścisłej czołówki swojej kategorii wagowej. Można by rzec, że Amerykanka w oktagonie była mocno spięta, czując ogromną presję i mając świadomość, że oczekuje się po niej wiele. A w premierowych starciach dla UFC wchodziła do klatki jako wyraźna faworytka.
Być może potrzebowała rozgrzewki, żeby przyzwyczaić się do nowego otoczenia i zupełnie odmiennych wymagań. Bo jeśli ''Córka Kaznodziei'' się rozkręci, to nawet długie modlitwy mogą nie pomóc jej rywalkom. Oczywiście jej główną bronią są pięści, ale nie wolno zapominać o kopnięciach, którymi już potrafiła kończyć swoje oponentki. Jest silna fizycznie i wytrzymała kondycyjnie, w końcu na bokserskim ringu wielokrotnie zdarzało jej się toczyć dziesięciorundowe boje. Jeśli ktoś ma znokautować Rousey, to chyba tylko ona.
Co jeszcze może być szansą dla obu pretendentek? Na pewno to, iż podchodzą do pojedynków o tytuły mistrzowskie z pozycji wyraźnych outsiderek, więc nie ciąży na nich żadna presja psychiczna. One jedynie mogą wygrać, ale nie muszą. Nikt bowiem nie będzie mieć do nich pretensji o ewentualne porażki.
Inaczej byłoby w przypadku niepowodzeń obu mistrzyń. Zarówno Jędrzejczyk, jak i Rousey są kobietami bardzo pewnymi swoich możliwości. Oczywiście w życiu, czy też w takim sporcie jak MMA pewność siebie jest wręcz wskazana, lecz jej nadmiar, prowadzący do zarozumiałości czy lekceważenia przyszłych rywalek może prowadzić do braku należytej koncentracji, dzięki czemu łatwiej o wpadkę w oktagonie. Po niebywałej fali komplementów, jakie spływają na Polkę i ''Rowdy'', mogą za bardzo uwierzyć w to, iż ich kolejne walki wygrają się same. W ten sposób same dla siebie mogą stać się największymi wrogami.
Konkludując: Jędrzejczyk i Rousey pozostają faworytkami, lecz nie wolno odbierać wszelkich możliwości na wiktorię Letourneau i Holm. Mają swoje argumenty, a luz psychiczny, z jakim podejdą do swoich walk, może sprawić, że będą wyjątkowo groźne. Ta nieprzewidywalność może pokrzyżować szyki dwójce mistrzyń, choć oczywiście nie musi i bardziej zanosi się na tę drugą opcję, gdyż obie czempionki regularnie dostarczały nam egzekucji na swoich przeciwniczkach. Jak będzie tym razem, przekonamy się oglądając galę UFC 193 już w najbliższą sobotę.