Fight Exclusive Night 7: emocje, dramaty i kontrowersje w Bydgoszczy!
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: sobota, 25, kwiecień 2015
W dniu 24 kwietnia 2015 roku w hali Artego Arena w Bydgoszczy miała miejsce siódma odsłona gali Fight Exclusive Night, której towarzyszyło nadspodziewanie dużo wydarzeń ze świata MMA i Kickboxingu. Pierwszą najważniejszą rzeczą była obecność na gali czterokrotnego mistrza K-1 World GP, Ernesto Hoosta z Holandii. Wystąpił on w podwójnej roli gościa specjalnego i trenera dla gwiazdy wieczoru, Tomasza Sarary. Poza tym byliśmy świadkami pojedynków, które trzymały kibiców w napięciu.
Całe wydarzenie zaczęło się od dramatu Janu Cruza, który został odwieziony do szpitala z podejrzeniem uszkodzenia ścian żołądka. Cruz trafił pod kroplówkę, a lekarze kategorycznie odmówili wydania zgody na powrót, nawet na halę. Jego pojedynek z Dawidem Świerczyńskim został odwołany, a rozczarowany przeciwnik do końca gali nie mógł dojść do siebie. Organizacja FEN pokazała klasę w tym momencie we współpracy z telewizyjnym partnerem, przesuwając ciekawy bój w wadze ciężkiej do głównej karty, wynagradzając stratę widzom. Ale zanim Michał Czyż i Kamil Szukiełojć wyszli do walki, w uniringu pojawili się Łukasz Demczur i Michał Strehlke.
Dynamiczny pojedynek zawodników z ujemnymi rekordami zaskoczył wszystkich poziomem. Sytuacje zmieniały się jak w kalejdoskopie i przed drugą rundą wynik był sprawą otwartą. W drugiej odsłonie były kickboxer Łukasz Demczur nie na próżno trenował Jiu-Jitsu i pokazał to w walce, zapinając morderczy trójkąt nogami, po którym Michał Strehlke musiał bezradnie poddać pojedynek. Być może będzie to przełomowa walka w karierze bardzo utalentowanego Demczura.
Tuż po tym pojedynku nad Bydgoszcz nadciągnęła ciężka artyleria w postaci wcześniej wspomnianych fighterów wagi superciężkiej. Od początku postawili na wymianę ciężkich uderzeń. W pierwszym fragmencie walki przeważał Czyż, jednak z czasem coraz więcej do powiedzenia miał Szukiełojć, który kondycyjnie lepiej znosił trudy pojedynku. Poskutkowało to jego wygraną przed czasem w rundzie trzeciej, gdy Czyż musiał skapitulować po lawinie ciosów Szukiełojcia, która częściowo przypominała gradobicie.
Następnie przyszła pora na walkę dwóch underdogów, w której zmierzyli się Wojciech ''Kulkinio'' Janusz z Berserkers Szczecin, oraz Andrzej Piątkowski z Golden Dragon Bydgoszcz. ''Kulkinio'' szybko wywrócił Piątkowskiego, wciskając go w narożnik i zasypując go gradem ciosów, zmuszając w ten sposób sędziego do przerwania boju. Walka trwała bardzo krótko i obaj zawodnicy na pewno nie zaprezentowali pełni swoich możliwości. Pojedynek potoczył się na konto zawodnika ze Szczecina.
Kolejny pojedynek stoczyły ze sobą panie i był to kolejny rozdział do dyskusji o pracy sędziów i nie tylko. Przy całej sympatii do polskiej zawodniczki tak naprawdę nie wygrała ona żadnej z czterech rund, które otworzyły w organizacji FEN nową kartę pt. extra rundy. Sędziowanie tej walki zaczęło przypominać sceny znane ze wschodnich organizacji, np. King of Kings. Ukrainka Viktoria Korkoshko wygrywała prawie wszystkie wymiany bokserskie, deklasując rywalkę w klinczu, do którego dążyła Marta Chojnoska, wyraźnie tracąc siły na niepotrzebne mocowanie się z lżejszą rywalką, co pokazało czwartkowe ważenie. Dodatkowo Chojnoska obrywała potężne ciosy kolanami, kompletnie nie radząc sobie w tym elemencie, a jej firmowe backfisty pruły powietrze albo trafiały na blok. W klinczu była przełamywana i niewiele brakowało, by kolana dotarły do głowy.
Dodatkowa runda była zupełnie niepotrzebna, gdyż obraz walki nie zmienił się ani na jotę, poza jej początkiem, kiedy zmotywowana przez narożnik Chojnoska napierała na Korkoshko. Trzeba to powiedzieć wprost, że Ukrainka wszędzie poza Polską wygrałaby tę walkę. Posiniaczona twarz Polki po walce i w zasadzie ani niezmęczona ani nie draśnięta uderzeniami Chojnoskiej Korkoshko mówiły wszystko. Wyraźnie widać, że czas blisko 30-letniej Chojnoskiej minął, a Korkoshko pokazała się z bardzo dobrej strony, prezentując waleczność, duże umiejętności i... czarujący uśmiech. Po walce wściekły był trener i menadżer Ukrainki, Viktor Lazurko. Prezes Paweł Jóźwiak, obiecał rewanż lub kolejną walkę świetnie zapowiadającej się Viktorii Korkoshko. Być może najlepszym wyborem byłaby Sylwia Juśkiewicz, która pokonała Chojnoską w debiucie, a później także Lenę Ovchynnikovą, inną podopieczną Viktora Lazurko. Trudno zrozumieć dlaczego organizacja FEN zrezygnowała z młodej, 19-letniej fighterki, która uchodzi za talent światowego formatu na rzecz 30-letniej weteranki. Stoi to w jawnej sprzeczności z deklaracjami organizacji o inwestycjach w młode, niewypromowane talenty.
Wiele obiecywano sobie po starciu pochodzącego z Bydgoszczy Marcina Wrzoska i Roberta Rajewskiego. Po początkowych problemach ze sprowadzeniem Rajewskiego do parteru, Wrzosek znalazł sposób na dobrą defensywę fightera z Płocka i zaczął mocno pracować na ziemi. Wysiłki Wrzoska przyniosły pożądany skutek w drugiej rundzie, gdy złamał obronę bardzo mocnego stójkowicza i po serii uderzeń w parterze skończył swojego oponenta. Zaraz po tym sukcesie bydgoszczanin wybiera się do Las Vegas, gdzie będzie walczyć o udział w kolejnej edycji popularnego programu ''The Ultimate Fighter'', poprzez który może spełnić marzenie o rywalizacji dla światowego potentata MMA, czyli organizacji UFC.
W kolejnym boju zaprezentował się ulubieniec publiczności, kolejny reprezentant Bydgoszczy, czyli Łukasz Rambalski. Mimo ogromnego wsparcia ze strony trybun nie dał rady wygrać z mającym przed sobą świetlaną przyszłość Zakarią Baitarem. Belg marokańskiego pochodzenia zademonstrował pełen wachlarz technik, walcząc nie tylko bardzo ładnie dla oka, ale i niezwykle skutecznie, odpierając ataki Rambalskiego i samemu regularnie punktując świetnymi kombinacjami. Polak trzymał się dzielnie, mimo że zbierał ogromną liczbę uderzeń. Determinacja, jaką pokazał w uniringu nie wystarczyła jednak do pokonania dobrze dysponowanego rywala z dobrymi warunkami fizycznymi i kapitalnym przeglądem walki. Baitar po wcześniejszej porażce z Pawłem Biszczakiem udowodnił wszystkim, jak utalentowanym jest wojownikiem i jego kolejne występy dla FEN powinny być jedynie formalnością.
W pojedynku dwóch perspektywicznych zawodników, którzy w przyszłości mogą być gwiazdami światowego formatu zmierzyli się Albert Odzimkowski i Mindaugas Verzbickas z Litwy. 23-letni Litwin już w ubiegłym roku pokazał się na polskim rynku tocząc fantastyczny bój z Andrzejem Grzebykiem na gali Prime FC w Rzeszowie. Przegrał wówczas na punkty, ale nie mając ofert walk przyjął pojedynek w wyższej dla siebie kategorii średniej. Teraz mimo siły Alberta Odzimkowskiego potrafił sobie świetnie radzić w obronie. Odzimkowski bezdyskusyjnie prowadził walkę i układała się ona dobrze dla Polaka. Jednak wystarczył moment nieuwagi z jego strony, by Verzbickas odwrócił losy walki trójkątnym duszeniem nogami i fantastyczną akcją zmusił Polaka do poddania dosłownie na sekundy przed końcem pierwszego starcia. Chyba nikt na sali nie wierzył, że Odzimkowski nie zdoła przetrwać do drugiej rundy, jednak piękno MMA i dramatyzm tej sytuacji powiększyło brakujące kilka sekund do zakończenia rundy, prowadzonej przez Polaka na punkty. Niezmiernie rozczarowany był biorący odpowiedzialność za wynik starcia trener Tomasz Drwal. Niestety w MMA chwila nieuwagi może odwrócić losy walki. Przed Mindaugasem Verzbickasem ciekawa przyszłość, a przed Odzimkowskim czas na refleksje i powrót do pracy ze zdwojoną siłą, gdyż jest świetnym zawodnikiem i 90% czasu walki o tym świadczyło bezdyskusyjnie. Jednak meta zawsze jest usytuowana dużo dalej i tam musi kierować się Polak, by ująć to górnolotnie.
Walka wieczoru nie rozczarowała nikogo, poza samym Nikolajem Falinem, który był rywalem Tomasza Sarary. Od pierwszej rundy trwała nieustanna wymiana ciosów, bardziej wszechstronnie prezentował się polski zawodnik, któremu sekundował legendarny Ernesto Hoost. Z kolei w drugim narożniku stał...polski trener i emigrant Franek Łukanowski z Dortmundu. Polak w drugiej rundzie zdecydowanie przyspieszył i jedno z kolan dotarło do splotu słonecznego Falina. Po tak zaskakującym ciosie Niemiec nie był w stanie kontynuować walki, a w uniringu FEN rozpoczęła się polsko-holenderska feta.
Bez wątpienia Sarara potwierdził, że aspiruje do ścisłej światowej czołówki wagi cruiser i jest to mądra decyzja, by w tej kategorii szukać konfrontacji z najlepszymi na świecie. Analogiczny problem miał w swoich walkach Nikolaj Falin, który toczył świetne pojedynki, ale z typowymi fighterami wagi ciężkiej, odstając od nich warunkami fizycznymi i gabarytami. Teraz w polsko-niemieckiej konfrontacji na podobnych warunkach Sarara pokazał swoją wyższość i już można zastanawiać się, który z topowych zawodników wagi cruiser będzie jego kolejnym rywalem. To był świetny pokaz Kickboxingu.
Galę trzeba podsumować też z innych stron. Przede wszystkim podczas wydarzeń w Bydgoszczy obiekt nie zapełnił się do końca, a gala Fight Exclusvie Night 7 miała konkurencję w postaci innych imprez sportowo-rozrywkowych. Przed organizacją stało bardzo ciężkie zadanie. Dodatkowe komplikacje takie jak problemy Janu Cruza czy godzinne oczekiwanie na walkę wieczoru mogły nadszarpnąć nerwy najbardziej cierpliwego człowieka, jednakże organizacja FEN ''bez względu na wzgląd'' z pasją i zaangażowaniem pracowała nad tym, by widowisko było udane.
Do poprawy jest wiele, w tym sędziowanie punktowe. Oprawa, warunki zakwaterowania zawodników, wyżywienie i logistyka gali bardzo się poprawiła. Do niezwykle irytujących rzeczy należały komentarze w telewizji, gdzie podczas gali FEN zajmowano się głównie konkurencyjną organizacją i jej nadchodzącym eventem, a nie bieżącą galą i jej przyszłością. Zwracało na to uwagę wielu naszych czytelników, którzy są zakochani nie tylko w MMA, doceniają też Kickboxing i to głównie przyciąga ich do organizacji FEN. Analizując FEN 7, ta gala nie odbiegała poziomem sportowo-organizacyjnym od poprzednich, a nawet logistycznie była dużo lepsza. Teraz organizatorzy muszą wyciągnąć wnioski i wdrożyć je w życie przy okazji kolejnej gali, której termin jest zlokalizowany na sierpień w Kołobrzegu.
Zobacz także:
FEN 7 "Real Combat" w Bydgoszczy: wyniki na żywo!
Poniżej fotorelacja z gali - fot. Paweł Najmowicz/FEN
Całe wydarzenie zaczęło się od dramatu Janu Cruza, który został odwieziony do szpitala z podejrzeniem uszkodzenia ścian żołądka. Cruz trafił pod kroplówkę, a lekarze kategorycznie odmówili wydania zgody na powrót, nawet na halę. Jego pojedynek z Dawidem Świerczyńskim został odwołany, a rozczarowany przeciwnik do końca gali nie mógł dojść do siebie. Organizacja FEN pokazała klasę w tym momencie we współpracy z telewizyjnym partnerem, przesuwając ciekawy bój w wadze ciężkiej do głównej karty, wynagradzając stratę widzom. Ale zanim Michał Czyż i Kamil Szukiełojć wyszli do walki, w uniringu pojawili się Łukasz Demczur i Michał Strehlke.
Dynamiczny pojedynek zawodników z ujemnymi rekordami zaskoczył wszystkich poziomem. Sytuacje zmieniały się jak w kalejdoskopie i przed drugą rundą wynik był sprawą otwartą. W drugiej odsłonie były kickboxer Łukasz Demczur nie na próżno trenował Jiu-Jitsu i pokazał to w walce, zapinając morderczy trójkąt nogami, po którym Michał Strehlke musiał bezradnie poddać pojedynek. Być może będzie to przełomowa walka w karierze bardzo utalentowanego Demczura.
Tuż po tym pojedynku nad Bydgoszcz nadciągnęła ciężka artyleria w postaci wcześniej wspomnianych fighterów wagi superciężkiej. Od początku postawili na wymianę ciężkich uderzeń. W pierwszym fragmencie walki przeważał Czyż, jednak z czasem coraz więcej do powiedzenia miał Szukiełojć, który kondycyjnie lepiej znosił trudy pojedynku. Poskutkowało to jego wygraną przed czasem w rundzie trzeciej, gdy Czyż musiał skapitulować po lawinie ciosów Szukiełojcia, która częściowo przypominała gradobicie.
Następnie przyszła pora na walkę dwóch underdogów, w której zmierzyli się Wojciech ''Kulkinio'' Janusz z Berserkers Szczecin, oraz Andrzej Piątkowski z Golden Dragon Bydgoszcz. ''Kulkinio'' szybko wywrócił Piątkowskiego, wciskając go w narożnik i zasypując go gradem ciosów, zmuszając w ten sposób sędziego do przerwania boju. Walka trwała bardzo krótko i obaj zawodnicy na pewno nie zaprezentowali pełni swoich możliwości. Pojedynek potoczył się na konto zawodnika ze Szczecina.
Kolejny pojedynek stoczyły ze sobą panie i był to kolejny rozdział do dyskusji o pracy sędziów i nie tylko. Przy całej sympatii do polskiej zawodniczki tak naprawdę nie wygrała ona żadnej z czterech rund, które otworzyły w organizacji FEN nową kartę pt. extra rundy. Sędziowanie tej walki zaczęło przypominać sceny znane ze wschodnich organizacji, np. King of Kings. Ukrainka Viktoria Korkoshko wygrywała prawie wszystkie wymiany bokserskie, deklasując rywalkę w klinczu, do którego dążyła Marta Chojnoska, wyraźnie tracąc siły na niepotrzebne mocowanie się z lżejszą rywalką, co pokazało czwartkowe ważenie. Dodatkowo Chojnoska obrywała potężne ciosy kolanami, kompletnie nie radząc sobie w tym elemencie, a jej firmowe backfisty pruły powietrze albo trafiały na blok. W klinczu była przełamywana i niewiele brakowało, by kolana dotarły do głowy.
Dodatkowa runda była zupełnie niepotrzebna, gdyż obraz walki nie zmienił się ani na jotę, poza jej początkiem, kiedy zmotywowana przez narożnik Chojnoska napierała na Korkoshko. Trzeba to powiedzieć wprost, że Ukrainka wszędzie poza Polską wygrałaby tę walkę. Posiniaczona twarz Polki po walce i w zasadzie ani niezmęczona ani nie draśnięta uderzeniami Chojnoskiej Korkoshko mówiły wszystko. Wyraźnie widać, że czas blisko 30-letniej Chojnoskiej minął, a Korkoshko pokazała się z bardzo dobrej strony, prezentując waleczność, duże umiejętności i... czarujący uśmiech. Po walce wściekły był trener i menadżer Ukrainki, Viktor Lazurko. Prezes Paweł Jóźwiak, obiecał rewanż lub kolejną walkę świetnie zapowiadającej się Viktorii Korkoshko. Być może najlepszym wyborem byłaby Sylwia Juśkiewicz, która pokonała Chojnoską w debiucie, a później także Lenę Ovchynnikovą, inną podopieczną Viktora Lazurko. Trudno zrozumieć dlaczego organizacja FEN zrezygnowała z młodej, 19-letniej fighterki, która uchodzi za talent światowego formatu na rzecz 30-letniej weteranki. Stoi to w jawnej sprzeczności z deklaracjami organizacji o inwestycjach w młode, niewypromowane talenty.
Wiele obiecywano sobie po starciu pochodzącego z Bydgoszczy Marcina Wrzoska i Roberta Rajewskiego. Po początkowych problemach ze sprowadzeniem Rajewskiego do parteru, Wrzosek znalazł sposób na dobrą defensywę fightera z Płocka i zaczął mocno pracować na ziemi. Wysiłki Wrzoska przyniosły pożądany skutek w drugiej rundzie, gdy złamał obronę bardzo mocnego stójkowicza i po serii uderzeń w parterze skończył swojego oponenta. Zaraz po tym sukcesie bydgoszczanin wybiera się do Las Vegas, gdzie będzie walczyć o udział w kolejnej edycji popularnego programu ''The Ultimate Fighter'', poprzez który może spełnić marzenie o rywalizacji dla światowego potentata MMA, czyli organizacji UFC.
W kolejnym boju zaprezentował się ulubieniec publiczności, kolejny reprezentant Bydgoszczy, czyli Łukasz Rambalski. Mimo ogromnego wsparcia ze strony trybun nie dał rady wygrać z mającym przed sobą świetlaną przyszłość Zakarią Baitarem. Belg marokańskiego pochodzenia zademonstrował pełen wachlarz technik, walcząc nie tylko bardzo ładnie dla oka, ale i niezwykle skutecznie, odpierając ataki Rambalskiego i samemu regularnie punktując świetnymi kombinacjami. Polak trzymał się dzielnie, mimo że zbierał ogromną liczbę uderzeń. Determinacja, jaką pokazał w uniringu nie wystarczyła jednak do pokonania dobrze dysponowanego rywala z dobrymi warunkami fizycznymi i kapitalnym przeglądem walki. Baitar po wcześniejszej porażce z Pawłem Biszczakiem udowodnił wszystkim, jak utalentowanym jest wojownikiem i jego kolejne występy dla FEN powinny być jedynie formalnością.
W pojedynku dwóch perspektywicznych zawodników, którzy w przyszłości mogą być gwiazdami światowego formatu zmierzyli się Albert Odzimkowski i Mindaugas Verzbickas z Litwy. 23-letni Litwin już w ubiegłym roku pokazał się na polskim rynku tocząc fantastyczny bój z Andrzejem Grzebykiem na gali Prime FC w Rzeszowie. Przegrał wówczas na punkty, ale nie mając ofert walk przyjął pojedynek w wyższej dla siebie kategorii średniej. Teraz mimo siły Alberta Odzimkowskiego potrafił sobie świetnie radzić w obronie. Odzimkowski bezdyskusyjnie prowadził walkę i układała się ona dobrze dla Polaka. Jednak wystarczył moment nieuwagi z jego strony, by Verzbickas odwrócił losy walki trójkątnym duszeniem nogami i fantastyczną akcją zmusił Polaka do poddania dosłownie na sekundy przed końcem pierwszego starcia. Chyba nikt na sali nie wierzył, że Odzimkowski nie zdoła przetrwać do drugiej rundy, jednak piękno MMA i dramatyzm tej sytuacji powiększyło brakujące kilka sekund do zakończenia rundy, prowadzonej przez Polaka na punkty. Niezmiernie rozczarowany był biorący odpowiedzialność za wynik starcia trener Tomasz Drwal. Niestety w MMA chwila nieuwagi może odwrócić losy walki. Przed Mindaugasem Verzbickasem ciekawa przyszłość, a przed Odzimkowskim czas na refleksje i powrót do pracy ze zdwojoną siłą, gdyż jest świetnym zawodnikiem i 90% czasu walki o tym świadczyło bezdyskusyjnie. Jednak meta zawsze jest usytuowana dużo dalej i tam musi kierować się Polak, by ująć to górnolotnie.
Walka wieczoru nie rozczarowała nikogo, poza samym Nikolajem Falinem, który był rywalem Tomasza Sarary. Od pierwszej rundy trwała nieustanna wymiana ciosów, bardziej wszechstronnie prezentował się polski zawodnik, któremu sekundował legendarny Ernesto Hoost. Z kolei w drugim narożniku stał...polski trener i emigrant Franek Łukanowski z Dortmundu. Polak w drugiej rundzie zdecydowanie przyspieszył i jedno z kolan dotarło do splotu słonecznego Falina. Po tak zaskakującym ciosie Niemiec nie był w stanie kontynuować walki, a w uniringu FEN rozpoczęła się polsko-holenderska feta.
Bez wątpienia Sarara potwierdził, że aspiruje do ścisłej światowej czołówki wagi cruiser i jest to mądra decyzja, by w tej kategorii szukać konfrontacji z najlepszymi na świecie. Analogiczny problem miał w swoich walkach Nikolaj Falin, który toczył świetne pojedynki, ale z typowymi fighterami wagi ciężkiej, odstając od nich warunkami fizycznymi i gabarytami. Teraz w polsko-niemieckiej konfrontacji na podobnych warunkach Sarara pokazał swoją wyższość i już można zastanawiać się, który z topowych zawodników wagi cruiser będzie jego kolejnym rywalem. To był świetny pokaz Kickboxingu.
Galę trzeba podsumować też z innych stron. Przede wszystkim podczas wydarzeń w Bydgoszczy obiekt nie zapełnił się do końca, a gala Fight Exclusvie Night 7 miała konkurencję w postaci innych imprez sportowo-rozrywkowych. Przed organizacją stało bardzo ciężkie zadanie. Dodatkowe komplikacje takie jak problemy Janu Cruza czy godzinne oczekiwanie na walkę wieczoru mogły nadszarpnąć nerwy najbardziej cierpliwego człowieka, jednakże organizacja FEN ''bez względu na wzgląd'' z pasją i zaangażowaniem pracowała nad tym, by widowisko było udane.
Do poprawy jest wiele, w tym sędziowanie punktowe. Oprawa, warunki zakwaterowania zawodników, wyżywienie i logistyka gali bardzo się poprawiła. Do niezwykle irytujących rzeczy należały komentarze w telewizji, gdzie podczas gali FEN zajmowano się głównie konkurencyjną organizacją i jej nadchodzącym eventem, a nie bieżącą galą i jej przyszłością. Zwracało na to uwagę wielu naszych czytelników, którzy są zakochani nie tylko w MMA, doceniają też Kickboxing i to głównie przyciąga ich do organizacji FEN. Analizując FEN 7, ta gala nie odbiegała poziomem sportowo-organizacyjnym od poprzednich, a nawet logistycznie była dużo lepsza. Teraz organizatorzy muszą wyciągnąć wnioski i wdrożyć je w życie przy okazji kolejnej gali, której termin jest zlokalizowany na sierpień w Kołobrzegu.
Zobacz także:
FEN 7 "Real Combat" w Bydgoszczy: wyniki na żywo!
Poniżej fotorelacja z gali - fot. Paweł Najmowicz/FEN