Palhares nad Wisłą?
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: czwartek, 17, październik 2013
W mediach przewinęło się już kilka ciekawych i znanych miłośnikom MMA nazwisk zawodników, którzy będąc po różnych perypetiach życiowych mogliby zostać zaproszeni do wystąpienia na gali MMA w Polsce. Póki co takie kandydatury okazywały się wyłącznie pobożnymi życzeniami. Do długiej listy dołącza najpewniej Rousimar Palhares zwany Toquinho.
Kiedy już na maty i ringi, a rzadziej klatki, krajowych gal MMA zaczęli witać zawodnicy po mniejszych lub większych epizodach w znanych na całym świecie organizacjach mieszanych sztuk walki, z UFC na czele, w tzw. prasie branżowej – czyli na internetowych portalach – zaczęły pojawiać się spekulacje na temat tego, kto by mógł jeszcze do nadwiślańskiej krainy zawitać.
Asumptem do rozważań był remisowy dwumecz pochodzącego z Czeczenii obywatela Rosji, ale walczącego pod polską flagą, Mameda Khalidova (który ma obecnie i polskie obywatelstwo) z brazylijską gwiazdą japońskiej organizacji Sengoku, Jorge Santiago. Warto przypomnieć, że w 2009 roku Brazylijczyk po niespełna 2 minutach padł na japoński ring po ciosach Khalidova. Jego wielkim szczęściem był status samej walki, w której na szali nie było pasa Sengoku. W zorganizowanym już o mistrzowski pas rewanżu Santiago w 25 minut wypunktował Czeczena broniąc kolejny raz zdobytego tytułu. Wkrótce potem Japończycy zlikwidowali Sengoku uwalniając zawodników z obowiązków kontraktowych.
Brazylijczyk stał się wolnym strzelcem, czekającym na ciekawe oferty. Okoliczność ta stała się przyczynkiem do zestawiania trzeciej już walki pomiędzy wymienionymi zawodnikami. Plotki powróciły kiedy w 2012 roku na imprezie promującej KSW pokazano film z wspomnianego już 5-rundowego pojedynku. Szybko dementi wydał Martin Lewandowski, wskazując za to, że pod uwagę jako przeciwnik Mameda brany był Alexander Shlemenko. Na giełdzie nazwisk pojawiali się Hector Lombard czy Yushin Okami, z tym, że ten ostatni tylko przez chwilę bo zanim spekulacje rozgorzały na dobre ów zawodnik zdążył podpisać kontrakt z amerykańską organizacją World Series of Fighting.
Do walki w Polsce anonsowano także duet Alistair Overeem - Alexander Emelianenko. Ten pierwszy o swoim występie na jednej z gal dowiedział się z Twittera. Drugi pojawił się nawet na spotkaniu w ambasadzie Federacji Rosyjskiej ale jak się okazało po czasie - głównie po to, aby odebrać honorarium i czym prędzej wracać do Rosji.
Jakie więc czynniki - poza nieograniczoną wyobraźnią twórców takich zestawień – wpływają na to, że żaden z anonsowanych pojedynków się nie ziścił?
Aby doszło do takiej walki należy spełnić podstawowy warunek, czyli zgromadzić odpowiednie środki finansowe na sprowadzenie zawodnika światowego formatu. Obecnie w tym kontekście można rozważać wyłącznie możliwości jakie ma największa z rodzimych organizacji – KSW.
Okami, który na UFC 155 dostał 42 tysięcy dolarów startowego i drugie tyle za odniesione nad Alanem Belcherem zwycięstwo, wydaje się być poza zasięgiem krajowych promotorów. Podobnie sytuacja ma się z Lombardem, mającym prócz wysokiego kontraktu zapewniony dodatkowo procent od sprzedaży subskrypcji PPV. Jorge Santiago za walkę na gali UFC 136 otrzymał 36 tysięcy dolarów startowego. Mimo deklaracji Martina Lewandowskiego, że „sprowadzenie Santiago od strony finansowej nie jest czymś, co by przekraczało nasze możliwości” trzeba pamiętać o wypowiedziach np. Jana Błachowicza, który chętnie podpisałby kontrakt z UFC na warunkach jakie dostał Mamed Khalidov (10 tysięcy dolarów startowego i taka sama kwota za zwycięstwo).
Poza istotnym problemem finansowym, pojawia się kwestia zagospodarowania zawodników. Żądający wysokich apanaży, prezentujący solidny poziom sportowy, ale jednocześnie prawie nieznani osobom, które wypełniają hale podczas topowych gal MMA są pewnym obciążeniem dla promocji wydarzenia.
Prawdziwym problemem jest także ich możliwa do osiągnięcia forma sportowa. Każdy z wymienionych zawodników byłby bardzo groźny dla krajowych gwiazd MMA z Khalidovem włącznie. Nie można wykluczyć, że także Czeczen mógłby poznać smak porażki zadanej przez wymienianych sportowców. Pojawiają się wątpliwości jak wykorzystać zagranicznego przybysza w przypadku jego wygranej. Czy miałby on do stoczenia więcej niż jedną obronę pasa. Nie można nie zadać pytania co stałoby się w takiej sytuacji z Mamedem i jak jego ewentualna porażka miałaby wpłynąć na promocje gal, opierających się na dwóch promocyjnych lokomotywach: Khalidovie i Pudzianowskim. Nikt realnie nie ocenił czy takie ryzyko byłoby warte poniesienia.
Nie ma długiej listy polskich zawodników, którzy w ewentualnym pojedynku nie byliby tłem dla Palharesa czy Shlemenko, a zestawienia dwóch obcokrajowców to wciąż na naszych galach MMA ewenement.
Przy specyficznym rynku mieszanych sztuk walki w Polsce zasadzającym się na rozpoznawalności 1 dużej organizacji, której przewaga polega na promocji i transmisji gal w ogólnokrajowej stacji telewizyjnej oraz kilku jej zawodników sprowadzanie kosztownych przeciwników dla gwiazd swojej organizacji i to takich, którzy mogliby wygrać kluczowe pojedynki jest wielce groźne i marketingowo nieopłacalne. Na ten stan wpływa też brak praktycznych możliwości wykorzystania takich zawodników ponad 2-3 pojedynki oraz ich słaba rozpoznawalność w grupie potencjalnych nabywców biletów.
Być może dlatego pytany na Twitterze Martin Lewandowski w sprawie zainteresowania występami Palharesa dla KSW odparł szybkie i krótkie: „Nie”. Prawdopodobnie na naprawdę wielkie nazwiska przyjdzie nam poczekać do debiutu gali UFC w Polsce. Ale nawet opisane twarde realia nie powstrzymają zapewne kolejnych spekulacji.
Kiedy już na maty i ringi, a rzadziej klatki, krajowych gal MMA zaczęli witać zawodnicy po mniejszych lub większych epizodach w znanych na całym świecie organizacjach mieszanych sztuk walki, z UFC na czele, w tzw. prasie branżowej – czyli na internetowych portalach – zaczęły pojawiać się spekulacje na temat tego, kto by mógł jeszcze do nadwiślańskiej krainy zawitać.
Asumptem do rozważań był remisowy dwumecz pochodzącego z Czeczenii obywatela Rosji, ale walczącego pod polską flagą, Mameda Khalidova (który ma obecnie i polskie obywatelstwo) z brazylijską gwiazdą japońskiej organizacji Sengoku, Jorge Santiago. Warto przypomnieć, że w 2009 roku Brazylijczyk po niespełna 2 minutach padł na japoński ring po ciosach Khalidova. Jego wielkim szczęściem był status samej walki, w której na szali nie było pasa Sengoku. W zorganizowanym już o mistrzowski pas rewanżu Santiago w 25 minut wypunktował Czeczena broniąc kolejny raz zdobytego tytułu. Wkrótce potem Japończycy zlikwidowali Sengoku uwalniając zawodników z obowiązków kontraktowych.
Brazylijczyk stał się wolnym strzelcem, czekającym na ciekawe oferty. Okoliczność ta stała się przyczynkiem do zestawiania trzeciej już walki pomiędzy wymienionymi zawodnikami. Plotki powróciły kiedy w 2012 roku na imprezie promującej KSW pokazano film z wspomnianego już 5-rundowego pojedynku. Szybko dementi wydał Martin Lewandowski, wskazując za to, że pod uwagę jako przeciwnik Mameda brany był Alexander Shlemenko. Na giełdzie nazwisk pojawiali się Hector Lombard czy Yushin Okami, z tym, że ten ostatni tylko przez chwilę bo zanim spekulacje rozgorzały na dobre ów zawodnik zdążył podpisać kontrakt z amerykańską organizacją World Series of Fighting.
Do walki w Polsce anonsowano także duet Alistair Overeem - Alexander Emelianenko. Ten pierwszy o swoim występie na jednej z gal dowiedział się z Twittera. Drugi pojawił się nawet na spotkaniu w ambasadzie Federacji Rosyjskiej ale jak się okazało po czasie - głównie po to, aby odebrać honorarium i czym prędzej wracać do Rosji.
Jakie więc czynniki - poza nieograniczoną wyobraźnią twórców takich zestawień – wpływają na to, że żaden z anonsowanych pojedynków się nie ziścił?
Aby doszło do takiej walki należy spełnić podstawowy warunek, czyli zgromadzić odpowiednie środki finansowe na sprowadzenie zawodnika światowego formatu. Obecnie w tym kontekście można rozważać wyłącznie możliwości jakie ma największa z rodzimych organizacji – KSW.
Okami, który na UFC 155 dostał 42 tysięcy dolarów startowego i drugie tyle za odniesione nad Alanem Belcherem zwycięstwo, wydaje się być poza zasięgiem krajowych promotorów. Podobnie sytuacja ma się z Lombardem, mającym prócz wysokiego kontraktu zapewniony dodatkowo procent od sprzedaży subskrypcji PPV. Jorge Santiago za walkę na gali UFC 136 otrzymał 36 tysięcy dolarów startowego. Mimo deklaracji Martina Lewandowskiego, że „sprowadzenie Santiago od strony finansowej nie jest czymś, co by przekraczało nasze możliwości” trzeba pamiętać o wypowiedziach np. Jana Błachowicza, który chętnie podpisałby kontrakt z UFC na warunkach jakie dostał Mamed Khalidov (10 tysięcy dolarów startowego i taka sama kwota za zwycięstwo).
Poza istotnym problemem finansowym, pojawia się kwestia zagospodarowania zawodników. Żądający wysokich apanaży, prezentujący solidny poziom sportowy, ale jednocześnie prawie nieznani osobom, które wypełniają hale podczas topowych gal MMA są pewnym obciążeniem dla promocji wydarzenia.
Prawdziwym problemem jest także ich możliwa do osiągnięcia forma sportowa. Każdy z wymienionych zawodników byłby bardzo groźny dla krajowych gwiazd MMA z Khalidovem włącznie. Nie można wykluczyć, że także Czeczen mógłby poznać smak porażki zadanej przez wymienianych sportowców. Pojawiają się wątpliwości jak wykorzystać zagranicznego przybysza w przypadku jego wygranej. Czy miałby on do stoczenia więcej niż jedną obronę pasa. Nie można nie zadać pytania co stałoby się w takiej sytuacji z Mamedem i jak jego ewentualna porażka miałaby wpłynąć na promocje gal, opierających się na dwóch promocyjnych lokomotywach: Khalidovie i Pudzianowskim. Nikt realnie nie ocenił czy takie ryzyko byłoby warte poniesienia.
Nie ma długiej listy polskich zawodników, którzy w ewentualnym pojedynku nie byliby tłem dla Palharesa czy Shlemenko, a zestawienia dwóch obcokrajowców to wciąż na naszych galach MMA ewenement.
Przy specyficznym rynku mieszanych sztuk walki w Polsce zasadzającym się na rozpoznawalności 1 dużej organizacji, której przewaga polega na promocji i transmisji gal w ogólnokrajowej stacji telewizyjnej oraz kilku jej zawodników sprowadzanie kosztownych przeciwników dla gwiazd swojej organizacji i to takich, którzy mogliby wygrać kluczowe pojedynki jest wielce groźne i marketingowo nieopłacalne. Na ten stan wpływa też brak praktycznych możliwości wykorzystania takich zawodników ponad 2-3 pojedynki oraz ich słaba rozpoznawalność w grupie potencjalnych nabywców biletów.
Być może dlatego pytany na Twitterze Martin Lewandowski w sprawie zainteresowania występami Palharesa dla KSW odparł szybkie i krótkie: „Nie”. Prawdopodobnie na naprawdę wielkie nazwiska przyjdzie nam poczekać do debiutu gali UFC w Polsce. Ale nawet opisane twarde realia nie powstrzymają zapewne kolejnych spekulacji.