Opowieści dziwnej treści: Big John McCarthy!
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: środa, 28, sierpnia 2013
UFC od wielu lat jest kojarzone z kilkoma facetami. Oprócz charakterystycznej łysiny Dany White'a, największa organizacja MMA na świecie jest kojarzona również z jednym z najlepszych sędziów, "Big" Johnem McCarthy. W drugim artykule z cyklu 'Opowieści dziwnej treści' przedstawimy kilka opowiadań wielkiego sędziego z czasów, gdy był ochroniarzem. Zapraszamy do lektury:
"Mając 21 lat pracowałem w barze zwanym "Cowboy Boogie". Tak to była taka nazwa, z powodu filmu "Uliczny Kowboj" z lat 80-tych, w którym grał John Travolta. Wtedy wszyscy ubierali się jak kowboje. W lokalu były wszelkie atrakcje razem z tym mechanicznym bykiem do ujeżdżania. Pracowałem na bramce z Johnem, który był świetnym gościem i jednym z najtwardszych sk***eli jakich znam. Ponadto najczęściej go zaczepiano, bo był najmniejszym z bramkarzy.
Pewnego wieczora około pierwszej w nocy właściciel lokalu miał problem z pewnym gościem, który chciał dalej grać w bilard, mimo, że już dawno zapowiedziano ostatnią grę. Joe poszedł więc z nim porozmawiać i wtedy ten gość, ni z gruchy ni z pietruchy, przyłożył mu kijem bilardowym.
Naturalnie podbiegłem z innym bramkarzem, ale wtedy doszedł jego kolega z kijem i było dwóch na dwóch, tylko my nie mieliśmy nic w rękach. Wszyscy oprócz mnie. Miałem butelkę soczku w kieszeni i uderzyłem nim podżegacza. To było piękne, trafiłem go w nos i miał paskudne rozcięcie przez niemal całą twarz.
Gościu padł na ziemię i wtedy dostał jeszcze ode mnie kilka stompów. Tym drugim facetem skutecznie zajmowali się inni bramkarze. Postanowiłem więc wyciągnąć swojego oponenta poza lokal. Jednak gdy go podniosłem z ziemi i ujrzałem jego twarz zadałem sobie pytanie, czy nie posunąłem się zbyt daleko. Zdecydowanie to była jedna z tych sytuacji. Oddałem więc tego człowieka innemu bramkarzowi a sam poszedłem odstawić butelkę z sokiem, bo nie chciałem, by policja zobaczyła mnie z tym artefaktem.
Gdy inni bramkarze zobaczyli jak wygląda twarz tego gostka, to zaczęli mnie pytać czym go uderzyłem. Upierałem się, że dostał ręką, ale policja od razu zaczęła dopytywać, czy nie dostał butelką. Powiedzieli, że muszę bić jak George Forman, skoro gołą ręką wyrządziłem takie krzywdy.
Kilka minut zajęło nam sklecenie jednej wersji wydarzeń, a ja siedziałem i modliłem się w duchu, by policja nie znalazła tej butelki. Na szczęście nie opowiedziałem żądnemu z bramkarzy tej historii i wszyscy wierzyli, że nie uderzyłem go butelką. To byłoby na tyle z tej sytuacji, ale na szczęście wszystko skończyło się dla mnie dobrze."
Posiadać czarnego pasa BJJ był niegdyś również policjantem w wydziale policji miasta Los Angeles. Wtedy jednak również dorabiał na bramce, a było to kilka lat przed jego debiutem w oktagonie:
"Działo się to w 1989-tym roku, pracowałem już wtedy w policji, ale dorabiałem sobie na czarno na bramce w dużym klubie zwanym "Fantasia". Nie mogłem tam pracować, ale potrzebowałem pieniędzy, więc nie przejmowałem się ewentualnym zwolnieniem.
Właściciel klubu nazywał się Rich i zatrudniał mnie w charakterze rozjemcy-negocjatora, a nie wykidajły. Bardzo mi to pasowało, bo po kilku latach zapoznawania się z biznesem ochroniarskim w nocnych klubach chciałem być tym, który łagodzi emocje, ale nie wdaje się w bójki.
Pewnego dnia Rich podszedł do mnie i powiedział, że w lokalu jest naganiacz z innego klubu. Opuściłem więc miejsce pracy, bo stałem na drzwiach i poszedłem na salę. Od razu zobaczyłem Persa, który rozdawał ulotki i podszedłem z nim pogadać.
Tak się trafiło, że ten gościu był już nieco wypity i na dodatek był z kolegą, więc zaczął się stawiać, że nie mam prawa mówić mu, co ma robić. Powiedziałem, że ma dwie sekundy na wyciągnięcie swojego dupska i ulotek z klubu. W tym momencie ten idiota złapał mnie za sweter i to był jego błąd (śmiech).
Gdy tylko mnie złapał wystrzeliłem prawym sierpowym nad jego ręką i ciężko go znokautowałem. Gdy leżał na ziemi zobaczyłem, że wyrządziłem mu widoczną krzywdę - rozciąłem mu skórę nad i pod okiem- i pomyślałem: cholera.
Wziąłem go za 'fraki' i zaniosłem po schodach do biura managera i zadzwoniłem po policje. Po kilku minutach ten Pers się obudził i zaczął narzekać, ale się nim nie przejmowałem, bo znałem prawo. Gdy złapał mnie za sweter to miałem prawo go uderzyć, więc prawo było po mojej stronie. Nie martwiłem się ewentualnymi zarzutami, tylko niecierpliwiłem się czekając na przyjazd policji.
I właśnie tutaj zacząłem głupieć. (śmiech)
Pamiętam, że na biurku Richa siedział gościu, który otwierał garaż pilotem. Na cholerę komuś garaż w nocnym klubie.
Później zjawiła się moja żona, która pracowała w księgowości w tym klubie, by sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo słyszała, że wdałem się w bójkę. Po wyperswadowaniu jej myśli, że coś mi się stało ponownie zwróciłem uwagę na pilota i zacząłem się nim bawić ciągle go wciskając.
Wtedy nadleciał helikopter. Policja już przyjechała na miejsce i zdziwiłem się, że jest ich aż tak wielu. Zostawiłem tego Persa z innym bramkarzem i poszedłem zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. Zdecydowanie przyjechało za dużo policjantów by zabrać tylko jednego gościa. Podszedłem do jednego z policjantów, ale oni nie chcieli ze mną gadać, tylko utrzymywali bezpieczny dystans do mnie.
Okazało się, że to co miałem za pilot od garażu służyło do wzywania policji w przypadku napadu. Czekając na policjantów zacząłem wciskać wszystkie przyciski na tym pilocie i niechcący wezwałem policję do napadu. Później pomyślałem, że to chyba nie był najlepszy pomysł by się bawić tym sprzętem."
Kolejna opowieść dotyczy pierwszego mistrza UFC w wadze ciężkiej, ojca chrzestnego ground and pound, doskonałego zapaśnika, Marka Colemana. Otóż 'Młot' brał udział w zadymie, w której uczestniczył również weteran wśród sędziów MMA:
"Kilka lat później pracowałem dla UFC i robiłem masę przeróżnych rzeczy. Najbardziej jednak lubiłem to, kiedy musiałem powstrzymywać ludzi przed wzajemnym pozabijaniem się podczas After Party. To nie była oficjalna praca, po prostu byłem człowiekiem, który zawsze wchodził między dwóch, kiedy sprawy wymykały się spod kontroli.
Było to podczas gali UFC 13, a raczej po tej gali, a może po jakiejś innej. Chyba było to po owej gali, bo Mark Coleman był już mistrzem.
Było już po gali, chciałem sobie usiąść i odpocząć, kiedy nagle zauważyłem, że Wallid Ismail, to taki szalony człowiek od BJJ, zaczął się o coś spierać z Tankiem Abbottem. Zaczęli się na siebie wydzierać i już wtedy zaczęło mi świtać, że znowu się zaczyna zabawa.
Nagle Wallid uderzył Tanka i ten usiadł na ziemi. Wtedy chłopaki od Tanka i ludzie o Ismaila zaczęli się ze sobą tłuc i można było zobaczyć naprawdę solidną ustawkę. Wtedy właśnie przebudził się zalany w trupa Mark Coleman, który rozpoczął własne show. W porę go odciągnąłem, ale on dalej chciał mnie bić i rozkazał, bym go zostawił w spokoju.
Wtedy miałem już za sobą kilka treningów parterowych z Markiem i muszę powiedzieć, że to najsilniejszy gość, z jakim przyszło mi kiedykolwiek trenować. Jakby tego było mało właśnie wprowadziłem kilka zmian w zasadach UFC, które w oczach Marka nie stawiały mnie w najlepszym świetle.
Poprosił mnie o to Bob Meyrowitz, późniejszy właściciel UFC, który chciał uczynić ten sport bardziej przyjaznym dla telewizji czyli mniej brutalny. Wyeliminowałem dźwignie na małe stawy, uderzenia na krocze oraz uderzenia głową. To była jedna z koronnych technik Marka i wiedziałem, że zakazując jej zrujnuję jego karierę. On uwielbiał pacyfikować rywali tą swoją wielką jak dynia łepetyną. Wtedy zastanawiałem się co będzie, jeśli on w końcu zacznie próbować się wyszarpać z mojego uścisku.
Wtedy przycisnąłem jego brzuch do ściany i powiedziałem mu do ucha, żeby przestał pakować się w kłopoty, bo mistrzowi po prostu nie wypada robić takich rzeczy. On jednak nie przestał ze mną walczyć i zaczął krzyczeć, że zabije Brazylijczyków.
Na zewnątrz mieliśmy rozróbę pomiędzy Brazylijczykami i Amerykanami, a w środku był wściekły i pijany Coleman, który stracił panowanie nad sobą. Zastanawiałem się, jak ja mogę się pakować w takie sytuacje?
Na szczęście jednak udało się w końcu uspokoić Colemana, a i walka na zewnątrz lokalu nie trwała wcale tak długo, więc można powiedzieć, że wszystko skończyło się względnie dobrze. Nikt nie trafił do szpitala.
Wiesz, dbanie o bezpieczeństwo w klubie to nic w porównaniu z dbaniem o bezpieczeństwo w barze, gdzie spotyka się kilkudziesięciu najtwardszych zawodników MMA na świecie. Klub przy tym to pikuś."
"Mając 21 lat pracowałem w barze zwanym "Cowboy Boogie". Tak to była taka nazwa, z powodu filmu "Uliczny Kowboj" z lat 80-tych, w którym grał John Travolta. Wtedy wszyscy ubierali się jak kowboje. W lokalu były wszelkie atrakcje razem z tym mechanicznym bykiem do ujeżdżania. Pracowałem na bramce z Johnem, który był świetnym gościem i jednym z najtwardszych sk***eli jakich znam. Ponadto najczęściej go zaczepiano, bo był najmniejszym z bramkarzy.
Pewnego wieczora około pierwszej w nocy właściciel lokalu miał problem z pewnym gościem, który chciał dalej grać w bilard, mimo, że już dawno zapowiedziano ostatnią grę. Joe poszedł więc z nim porozmawiać i wtedy ten gość, ni z gruchy ni z pietruchy, przyłożył mu kijem bilardowym.
Naturalnie podbiegłem z innym bramkarzem, ale wtedy doszedł jego kolega z kijem i było dwóch na dwóch, tylko my nie mieliśmy nic w rękach. Wszyscy oprócz mnie. Miałem butelkę soczku w kieszeni i uderzyłem nim podżegacza. To było piękne, trafiłem go w nos i miał paskudne rozcięcie przez niemal całą twarz.
Gościu padł na ziemię i wtedy dostał jeszcze ode mnie kilka stompów. Tym drugim facetem skutecznie zajmowali się inni bramkarze. Postanowiłem więc wyciągnąć swojego oponenta poza lokal. Jednak gdy go podniosłem z ziemi i ujrzałem jego twarz zadałem sobie pytanie, czy nie posunąłem się zbyt daleko. Zdecydowanie to była jedna z tych sytuacji. Oddałem więc tego człowieka innemu bramkarzowi a sam poszedłem odstawić butelkę z sokiem, bo nie chciałem, by policja zobaczyła mnie z tym artefaktem.
Gdy inni bramkarze zobaczyli jak wygląda twarz tego gostka, to zaczęli mnie pytać czym go uderzyłem. Upierałem się, że dostał ręką, ale policja od razu zaczęła dopytywać, czy nie dostał butelką. Powiedzieli, że muszę bić jak George Forman, skoro gołą ręką wyrządziłem takie krzywdy.
Kilka minut zajęło nam sklecenie jednej wersji wydarzeń, a ja siedziałem i modliłem się w duchu, by policja nie znalazła tej butelki. Na szczęście nie opowiedziałem żądnemu z bramkarzy tej historii i wszyscy wierzyli, że nie uderzyłem go butelką. To byłoby na tyle z tej sytuacji, ale na szczęście wszystko skończyło się dla mnie dobrze."
Posiadać czarnego pasa BJJ był niegdyś również policjantem w wydziale policji miasta Los Angeles. Wtedy jednak również dorabiał na bramce, a było to kilka lat przed jego debiutem w oktagonie:
"Działo się to w 1989-tym roku, pracowałem już wtedy w policji, ale dorabiałem sobie na czarno na bramce w dużym klubie zwanym "Fantasia". Nie mogłem tam pracować, ale potrzebowałem pieniędzy, więc nie przejmowałem się ewentualnym zwolnieniem.
Właściciel klubu nazywał się Rich i zatrudniał mnie w charakterze rozjemcy-negocjatora, a nie wykidajły. Bardzo mi to pasowało, bo po kilku latach zapoznawania się z biznesem ochroniarskim w nocnych klubach chciałem być tym, który łagodzi emocje, ale nie wdaje się w bójki.
Pewnego dnia Rich podszedł do mnie i powiedział, że w lokalu jest naganiacz z innego klubu. Opuściłem więc miejsce pracy, bo stałem na drzwiach i poszedłem na salę. Od razu zobaczyłem Persa, który rozdawał ulotki i podszedłem z nim pogadać.
Tak się trafiło, że ten gościu był już nieco wypity i na dodatek był z kolegą, więc zaczął się stawiać, że nie mam prawa mówić mu, co ma robić. Powiedziałem, że ma dwie sekundy na wyciągnięcie swojego dupska i ulotek z klubu. W tym momencie ten idiota złapał mnie za sweter i to był jego błąd (śmiech).
Gdy tylko mnie złapał wystrzeliłem prawym sierpowym nad jego ręką i ciężko go znokautowałem. Gdy leżał na ziemi zobaczyłem, że wyrządziłem mu widoczną krzywdę - rozciąłem mu skórę nad i pod okiem- i pomyślałem: cholera.
Wziąłem go za 'fraki' i zaniosłem po schodach do biura managera i zadzwoniłem po policje. Po kilku minutach ten Pers się obudził i zaczął narzekać, ale się nim nie przejmowałem, bo znałem prawo. Gdy złapał mnie za sweter to miałem prawo go uderzyć, więc prawo było po mojej stronie. Nie martwiłem się ewentualnymi zarzutami, tylko niecierpliwiłem się czekając na przyjazd policji.
I właśnie tutaj zacząłem głupieć. (śmiech)
Pamiętam, że na biurku Richa siedział gościu, który otwierał garaż pilotem. Na cholerę komuś garaż w nocnym klubie.
Później zjawiła się moja żona, która pracowała w księgowości w tym klubie, by sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo słyszała, że wdałem się w bójkę. Po wyperswadowaniu jej myśli, że coś mi się stało ponownie zwróciłem uwagę na pilota i zacząłem się nim bawić ciągle go wciskając.
Wtedy nadleciał helikopter. Policja już przyjechała na miejsce i zdziwiłem się, że jest ich aż tak wielu. Zostawiłem tego Persa z innym bramkarzem i poszedłem zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. Zdecydowanie przyjechało za dużo policjantów by zabrać tylko jednego gościa. Podszedłem do jednego z policjantów, ale oni nie chcieli ze mną gadać, tylko utrzymywali bezpieczny dystans do mnie.
Okazało się, że to co miałem za pilot od garażu służyło do wzywania policji w przypadku napadu. Czekając na policjantów zacząłem wciskać wszystkie przyciski na tym pilocie i niechcący wezwałem policję do napadu. Później pomyślałem, że to chyba nie był najlepszy pomysł by się bawić tym sprzętem."
Kolejna opowieść dotyczy pierwszego mistrza UFC w wadze ciężkiej, ojca chrzestnego ground and pound, doskonałego zapaśnika, Marka Colemana. Otóż 'Młot' brał udział w zadymie, w której uczestniczył również weteran wśród sędziów MMA:
"Kilka lat później pracowałem dla UFC i robiłem masę przeróżnych rzeczy. Najbardziej jednak lubiłem to, kiedy musiałem powstrzymywać ludzi przed wzajemnym pozabijaniem się podczas After Party. To nie była oficjalna praca, po prostu byłem człowiekiem, który zawsze wchodził między dwóch, kiedy sprawy wymykały się spod kontroli.
Było to podczas gali UFC 13, a raczej po tej gali, a może po jakiejś innej. Chyba było to po owej gali, bo Mark Coleman był już mistrzem.
Było już po gali, chciałem sobie usiąść i odpocząć, kiedy nagle zauważyłem, że Wallid Ismail, to taki szalony człowiek od BJJ, zaczął się o coś spierać z Tankiem Abbottem. Zaczęli się na siebie wydzierać i już wtedy zaczęło mi świtać, że znowu się zaczyna zabawa.
Nagle Wallid uderzył Tanka i ten usiadł na ziemi. Wtedy chłopaki od Tanka i ludzie o Ismaila zaczęli się ze sobą tłuc i można było zobaczyć naprawdę solidną ustawkę. Wtedy właśnie przebudził się zalany w trupa Mark Coleman, który rozpoczął własne show. W porę go odciągnąłem, ale on dalej chciał mnie bić i rozkazał, bym go zostawił w spokoju.
Wtedy miałem już za sobą kilka treningów parterowych z Markiem i muszę powiedzieć, że to najsilniejszy gość, z jakim przyszło mi kiedykolwiek trenować. Jakby tego było mało właśnie wprowadziłem kilka zmian w zasadach UFC, które w oczach Marka nie stawiały mnie w najlepszym świetle.
Poprosił mnie o to Bob Meyrowitz, późniejszy właściciel UFC, który chciał uczynić ten sport bardziej przyjaznym dla telewizji czyli mniej brutalny. Wyeliminowałem dźwignie na małe stawy, uderzenia na krocze oraz uderzenia głową. To była jedna z koronnych technik Marka i wiedziałem, że zakazując jej zrujnuję jego karierę. On uwielbiał pacyfikować rywali tą swoją wielką jak dynia łepetyną. Wtedy zastanawiałem się co będzie, jeśli on w końcu zacznie próbować się wyszarpać z mojego uścisku.
Wtedy przycisnąłem jego brzuch do ściany i powiedziałem mu do ucha, żeby przestał pakować się w kłopoty, bo mistrzowi po prostu nie wypada robić takich rzeczy. On jednak nie przestał ze mną walczyć i zaczął krzyczeć, że zabije Brazylijczyków.
Na zewnątrz mieliśmy rozróbę pomiędzy Brazylijczykami i Amerykanami, a w środku był wściekły i pijany Coleman, który stracił panowanie nad sobą. Zastanawiałem się, jak ja mogę się pakować w takie sytuacje?
Na szczęście jednak udało się w końcu uspokoić Colemana, a i walka na zewnątrz lokalu nie trwała wcale tak długo, więc można powiedzieć, że wszystko skończyło się względnie dobrze. Nikt nie trafił do szpitala.
Wiesz, dbanie o bezpieczeństwo w klubie to nic w porównaniu z dbaniem o bezpieczeństwo w barze, gdzie spotyka się kilkudziesięciu najtwardszych zawodników MMA na świecie. Klub przy tym to pikuś."