UFC on Fuel TV 8 Silva vs Stann: wielki powrót legend Pride i K-1! Wyniki!
- Kategoria: Wyniki Świat
- Opublikowano: niedziela, 03, marzec 2013
W nocy z soboty na niedzielę 2-go marca w hali Saitama Super Arena w Saitamie w Japonii, organizacja Ultimate Fighting Championship przeprowadziła galę UFC on FUEL TV 8: "Silva vs. Stann", która była drugą po powrocie organizacji na japoński rynek. W walce wieczoru uwielbiany przez fanów MMA nie tylko w Japonii Wanderlei Silva (35-12-1 MMA, 5-7 UFC) z Brazylii zmierzył się z amerykańskim komandosem i weteranem wojennym Brianem Stannem (12-6 MMA, 6-5 UFC).
Był to pierwszy występ w Japonii nazywanego "The Axe Murderer" Brazylijczyka, od czasów legendarnej organizacji Pride. Właśnie na jej ringach Silva zdobył nieprawdopodobną popularność. Teraz był to "powrót do źródeł". Był on potrzebny Silvie by poczuć smak zwycięstw jakie święcił na początku lat 2000 do ich połowy, bowiem ostatnio w UFC nie szło mu już tak dobrze jak wówczas, gdy był postrachem nawet ringowych zabijaków niezależnie od kategorii wagowej. Także dla Stanna była to dobra okazja by pokazać swoją wartość.
Obaj przystępowali po porażkach do pojedynku. Silva uległ w ringowej wojnie na punkty wyrachowanemu Richowi Franklinowi, blisko 10 miesięcy wstecz a "All-American" podobnie, Anglikowi Michaelowi Bispingowi we wrześniu 2012. To co działo się w trakcie walki przejdzie do annałów tego sportu. Ponad 14 tysięcy widzów zazwyczaj spokojnej japońskiej publiczności darło się w niebogłosy, gdy obaj z impetem i szybkością błyskawicy rzucili się na siebie. Tempo nijak nie przypominało wagi półciężkiej do jakiej obaj zdecydowali się powrócić na ten pojedynek.
Obaj postawili na bój w stójce i grad ciosów. Pierwszy i dokładniejszy był Stann, który trafił na szczękę Silvę i ten przyklęknął, ale przytomnie złapał za nogi i próbował obalić Amerykanina. To go ocaliło już na początku walki, bo mogło być już w tym momencie po tzw. herbacie. Jednak w kraju gdzie parzenie tego napoju urasta do rangi sztuki, nic nie dzieje się szybko i Silva powrócił do gry. Próbował uszczelnić obronę i zaczął się cofać. Cofający się w walce Wanderlei to zaiste widok przedziwny, ale Stann słynie ze stalowych pięści i Wanderlei drugi raz był w podobnych opałach pierwszej rundzie. W końcówce rundy bronił się na plecach i nie wyglądało to dobrze. Paradoksalnie na szczęście dla Silvy trakcie walki Stann dwa razy kopnął w krocze a przerwa była na rękę znużonemu weteranowi, nawet kosztem skopanych nie za mocno jąder. To się opłaciło i dało czas na rewizję sposobu walki. Silva już w pierwszej rundzie mocno trafił w nos Stanna i ten krwawił straszliwie.
Amerykanin to twardziel i niewiele sobie z tego robił, ale Silva dosłownie poczuł krew. Stał się dokładniejszy i szukał luki. W drugiej rundzie przeprowadził decydujący atak. Kombinacyjne dwójkowe uderzenie prawy prosty, zamknął lewym sierpem i Stann padł na deski, gdzie natychmiast jak tygrys skokiem pojawił się Wand i dwoma uderzeniami zakończył walkę, która była już moment wcześniej rozstrzygnięta. To co działo się potem było nagrodą za lata kariery, za wielkie serce do walki i za to, że legenda zawsze będzie legendą. Kilkanaście tysięcy japońskich widzów na stojąco owacją nagrodziło Brazylijczyka za jego powrót do Kraju Kwitnącej Wiśni i kolejne emocje jakich dostarczył widzom. Silva odwzajemnił sympatię wymownie pokazując na serce ręką co brzmiało jak "miej serce i walcz z sercem". Trudno o bardziej epickie porównanie tego pojedynku. Walkę uznano za "Fight Of The Night" i obaj dostali jeszcze bonus po 50 tysięcy dolarów. Ta walka warta była takich pieniędzy.
Wcześniej nie mniejsze emocje wzbudziła także inna legenda i Pride i K-1 czyli Mark Hunt (9-7 MMA, 4-1 UFC)z Nowej Zelandii. Mierzący 178 cm grubawy Samoańczyk jest jednym z najcięższych zawodników UFC, ale i jednym z najniższych w ciężkiej dywizji. Naprzeciw niego stanął bez wątpienia najwyższy fighter Stefan Struve (25-5 MMA, 9-3 UFC) z Holandii. Struve liczy 213 cm, ale jest wysoki jak tyczka. Nie jest to pierwszy wielkolud przed jakim przyszło stanąć Huntowi w walce. Rodak Struve, liczący 212 cm Semmy Schilt był ostatnim rywalem w K-1, byłego mistrza K-1 WGP i znokautował Hunta. Tym razem jednak 38 letni Hunt nie miał zamiaru dać się pobić. Problemem było to, że nigdy nie wygrał z żadnym zawodnikiem z Kraju Tulipanów, ani w K-1 ani w MMA. I to niezależnie czy mierzył ponad dwa metry czy miał tylko 173 cm jak Melvin Manhoef, który w 2008 roku w zaledwie 18 sekund, wysłał go w odmęty nieświadomości. Sęk w tym, że Hunt przestał przegrywać w MMA. Mając jeden z najgorszych bilansów kariery pośród fighterów UFC, radzi sobie doskonale i wygrał czwarty raz z rzędu a to wielka sztuka.
Tym razem Mark był dobrze przygotowany i lepiej zniósł aklimatyzację w Japonii, co wydaje się, że w tej walce miało kluczowe znaczenie dla dyspozycji dnia. Z 25 letnim Struve nie wszystko było okay w tej walce. Pomijając brak planu lub jego złą realizację, utalentowany dorodny "Holenderski Tulipan" popełniał kardynalne błędy. Dwukrotnie lub nawet czterokrotnie miał szansę na skończenie walki przed czasem, ale jeśli nie potrafił tego wykorzystać to musiało się to źle skończyć. Już po pierwszej rundzie miał "odcięty tlen". Dominował w parterze ale brakowało siły na zakończenie kilku akcji. Potem przyjął samobójczą taktykę wymian ciosów w stójce i Hunt zupełnie spokojnie zaczął sprawdzać szczelność jego gardy, odzyskując przy tym szybciej siły a dzieli ich różnica 13 lat wieku!
Końcowa akcja to obszerny lewy sierp po wcześniejszym naruszeniu szczęki i "Skyscraper" z holenderskiego Beverwijk, leżał jak długi i nawet dobicie nie było konieczne. Struve okazał się pierwszym pokonanym przez Hunta, Holendrem, ale kto powiedział, że ostatnim? "Hunto" jest w gazie i może dojdzie do jego rewanżu z Overeemem za walkę na gali Dream? To byłoby bardzo ciekawe starcie z dzisiejszej perspektywy. Dwóch mistrzów K-1 WGP na polu MMA w UFC? Dlaczego by nie? Hunt za znokautowanie Struve dostał bonus 50 tysięcy jako tzw. "Knockout of the Night" i słusznie mu się należał. Odkąd wyznał, że walczy tylko dla pieniędzy by utrzymać rodzinę, wszelkie bonusy są dla niego wartością samą w sobie.
Niestety na gali nie rozbłysła jedna z dawnych gwiazd Pride i raczej nie jest to zaskoczenie. 34 letni Japończyk Takanori Gomi (34-9 MMA, 3-4 UFC) w walce z pierwszy triumfatorem kultowego The Ultimate Fightera, niewiele miał do powiedzenia. 31 letni Diego Sanchez (24-5 MMA, 13-5 UFC) wsparty autorytetem trenera Grega Jacksona, w zasadzie robił z nim co chciał, punktując raz po raz kopnięciami i obaleniami. Na dobrą sprawę mógł się pokusić o bardziej zdecydowane ataki, ale i tak samo kontrowanie w zupełności wystarczyło na "Fireball Kida", któremu zabrakło ognia w tej walce. Decyzja była niejednogłośna, ale co oglądał jeden z sędziów pozostanie jego tajemnicą lub syndromem "skośnych oczu" jakiego doznają często obcokrajowcy po przyjeździe do Japonii. To najwidoczniej taki właśnie przypadek. Z przebiegu walki zwycięstwo Sancheza było bezdyskusyjne.
Bardzo ciekawym starciem był pojedynek w wadze półśredniej Japończyka Yushina Okami (28-7 MMA, 12-4 UFC) i 35 letniego Kubańczyka Hectora Lombarda (32-3-2 MMA, 1-2 UFC). Japńczyk to były pretendent do pasa wagi średniej gdzie przegrał z Andersonem Silva, zaś kubański mistrz Bellatora marzy o takiej walce. Niestety fatalnie dla niego znów sędziowie nie byli zgodni i przegrał. Lombard częściowo sam jest sobie winien. Walczący z nonszalancką manierą ma ciekawy styl, ale zdecydowanie za mało pracuje w walce. Kiepskie warunki fizyczne związane ze wzrostem i zasięgiem nie ułatwiają mu sprawy.
Lombard trafił na dobrze przygotowanego rywala, którego trochę chyba zlekceważył. Nim się zorientował był dwa razy obalony w pierwszej rundzie, gdzie musiał się bronić przed uderzeniami z góry. Także w drugiej Okami go przechytrzył, ale trzeciej Lombard, mimo że spompowany, poszedł ostro od początku do ataku. Z sekundy na sekundę zyskiwał przewagę mając Japończyka na plecach. 31 letni "Thunder", sporo oberwał w tym fragmencie walki ale bronił się mądrze i ze sporym szczęściem. W efekcie minimalna wygrana była nagrodą za włożony w pojedynek trud i dyscyplinę taktyczną. Lombard przegrał na własne życzenie i jest to druga porażka w UFC. W dobie zwolnień nawet jego los nie musi być pewny.
Komplet wyników:
Main event
93 kg: Wanderlei Silva (Brazylia) pokonał Briana Stanna (USA) przez KO (uderzenia) w 2 rundzie (4:08 min)
Główna karta
120 kg: Mark Hunt (Nowa Zelandia) pokonał Stefana Struve (Holandia) przez TKO (uderzenie) w 3 rundzie (1:44 min)
70 kg: Diego Sanchez (USA) pokonał Takanori Gomi (Japonia) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
84 kg: Yushin Okami (Japonia) pokonał Hectora Lombarda (Kuba) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
66 kg: Rani Yahya (Brazylia) pokonał Mizuto Hirotę (Japonia) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 29-28)
77 kg: Dong Hyun Kim (Korea) pokonał Siyara Bahadurzada (Afganistan) przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
Walki eliminacyjne
84 kg: Brad Tavares (USA) pokonał Riki Fukuda (Japonia) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 30-27)
61 kg: Takeya Mizugaki (Japonia) pokonał Bryana Carawaya (USA) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
70 kg: Kazuki Tokudome (Japonia) pokonał Cristiano Marcello (Brazylia) przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
61 kg: Alex Caceres (Brazylia) pokonał Kyung Ho Kanga (Korea) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
77 kg: Hyun Gyu Lim (Korea) pokonał Marcelo Guimaraesa (Brazylia) przez KO (kolano) w 2 rundzie (4:00 min)
Był to pierwszy występ w Japonii nazywanego "The Axe Murderer" Brazylijczyka, od czasów legendarnej organizacji Pride. Właśnie na jej ringach Silva zdobył nieprawdopodobną popularność. Teraz był to "powrót do źródeł". Był on potrzebny Silvie by poczuć smak zwycięstw jakie święcił na początku lat 2000 do ich połowy, bowiem ostatnio w UFC nie szło mu już tak dobrze jak wówczas, gdy był postrachem nawet ringowych zabijaków niezależnie od kategorii wagowej. Także dla Stanna była to dobra okazja by pokazać swoją wartość.
Obaj przystępowali po porażkach do pojedynku. Silva uległ w ringowej wojnie na punkty wyrachowanemu Richowi Franklinowi, blisko 10 miesięcy wstecz a "All-American" podobnie, Anglikowi Michaelowi Bispingowi we wrześniu 2012. To co działo się w trakcie walki przejdzie do annałów tego sportu. Ponad 14 tysięcy widzów zazwyczaj spokojnej japońskiej publiczności darło się w niebogłosy, gdy obaj z impetem i szybkością błyskawicy rzucili się na siebie. Tempo nijak nie przypominało wagi półciężkiej do jakiej obaj zdecydowali się powrócić na ten pojedynek.
Obaj postawili na bój w stójce i grad ciosów. Pierwszy i dokładniejszy był Stann, który trafił na szczękę Silvę i ten przyklęknął, ale przytomnie złapał za nogi i próbował obalić Amerykanina. To go ocaliło już na początku walki, bo mogło być już w tym momencie po tzw. herbacie. Jednak w kraju gdzie parzenie tego napoju urasta do rangi sztuki, nic nie dzieje się szybko i Silva powrócił do gry. Próbował uszczelnić obronę i zaczął się cofać. Cofający się w walce Wanderlei to zaiste widok przedziwny, ale Stann słynie ze stalowych pięści i Wanderlei drugi raz był w podobnych opałach pierwszej rundzie. W końcówce rundy bronił się na plecach i nie wyglądało to dobrze. Paradoksalnie na szczęście dla Silvy trakcie walki Stann dwa razy kopnął w krocze a przerwa była na rękę znużonemu weteranowi, nawet kosztem skopanych nie za mocno jąder. To się opłaciło i dało czas na rewizję sposobu walki. Silva już w pierwszej rundzie mocno trafił w nos Stanna i ten krwawił straszliwie.
Amerykanin to twardziel i niewiele sobie z tego robił, ale Silva dosłownie poczuł krew. Stał się dokładniejszy i szukał luki. W drugiej rundzie przeprowadził decydujący atak. Kombinacyjne dwójkowe uderzenie prawy prosty, zamknął lewym sierpem i Stann padł na deski, gdzie natychmiast jak tygrys skokiem pojawił się Wand i dwoma uderzeniami zakończył walkę, która była już moment wcześniej rozstrzygnięta. To co działo się potem było nagrodą za lata kariery, za wielkie serce do walki i za to, że legenda zawsze będzie legendą. Kilkanaście tysięcy japońskich widzów na stojąco owacją nagrodziło Brazylijczyka za jego powrót do Kraju Kwitnącej Wiśni i kolejne emocje jakich dostarczył widzom. Silva odwzajemnił sympatię wymownie pokazując na serce ręką co brzmiało jak "miej serce i walcz z sercem". Trudno o bardziej epickie porównanie tego pojedynku. Walkę uznano za "Fight Of The Night" i obaj dostali jeszcze bonus po 50 tysięcy dolarów. Ta walka warta była takich pieniędzy.
Wcześniej nie mniejsze emocje wzbudziła także inna legenda i Pride i K-1 czyli Mark Hunt (9-7 MMA, 4-1 UFC)z Nowej Zelandii. Mierzący 178 cm grubawy Samoańczyk jest jednym z najcięższych zawodników UFC, ale i jednym z najniższych w ciężkiej dywizji. Naprzeciw niego stanął bez wątpienia najwyższy fighter Stefan Struve (25-5 MMA, 9-3 UFC) z Holandii. Struve liczy 213 cm, ale jest wysoki jak tyczka. Nie jest to pierwszy wielkolud przed jakim przyszło stanąć Huntowi w walce. Rodak Struve, liczący 212 cm Semmy Schilt był ostatnim rywalem w K-1, byłego mistrza K-1 WGP i znokautował Hunta. Tym razem jednak 38 letni Hunt nie miał zamiaru dać się pobić. Problemem było to, że nigdy nie wygrał z żadnym zawodnikiem z Kraju Tulipanów, ani w K-1 ani w MMA. I to niezależnie czy mierzył ponad dwa metry czy miał tylko 173 cm jak Melvin Manhoef, który w 2008 roku w zaledwie 18 sekund, wysłał go w odmęty nieświadomości. Sęk w tym, że Hunt przestał przegrywać w MMA. Mając jeden z najgorszych bilansów kariery pośród fighterów UFC, radzi sobie doskonale i wygrał czwarty raz z rzędu a to wielka sztuka.
Tym razem Mark był dobrze przygotowany i lepiej zniósł aklimatyzację w Japonii, co wydaje się, że w tej walce miało kluczowe znaczenie dla dyspozycji dnia. Z 25 letnim Struve nie wszystko było okay w tej walce. Pomijając brak planu lub jego złą realizację, utalentowany dorodny "Holenderski Tulipan" popełniał kardynalne błędy. Dwukrotnie lub nawet czterokrotnie miał szansę na skończenie walki przed czasem, ale jeśli nie potrafił tego wykorzystać to musiało się to źle skończyć. Już po pierwszej rundzie miał "odcięty tlen". Dominował w parterze ale brakowało siły na zakończenie kilku akcji. Potem przyjął samobójczą taktykę wymian ciosów w stójce i Hunt zupełnie spokojnie zaczął sprawdzać szczelność jego gardy, odzyskując przy tym szybciej siły a dzieli ich różnica 13 lat wieku!
Końcowa akcja to obszerny lewy sierp po wcześniejszym naruszeniu szczęki i "Skyscraper" z holenderskiego Beverwijk, leżał jak długi i nawet dobicie nie było konieczne. Struve okazał się pierwszym pokonanym przez Hunta, Holendrem, ale kto powiedział, że ostatnim? "Hunto" jest w gazie i może dojdzie do jego rewanżu z Overeemem za walkę na gali Dream? To byłoby bardzo ciekawe starcie z dzisiejszej perspektywy. Dwóch mistrzów K-1 WGP na polu MMA w UFC? Dlaczego by nie? Hunt za znokautowanie Struve dostał bonus 50 tysięcy jako tzw. "Knockout of the Night" i słusznie mu się należał. Odkąd wyznał, że walczy tylko dla pieniędzy by utrzymać rodzinę, wszelkie bonusy są dla niego wartością samą w sobie.
Niestety na gali nie rozbłysła jedna z dawnych gwiazd Pride i raczej nie jest to zaskoczenie. 34 letni Japończyk Takanori Gomi (34-9 MMA, 3-4 UFC) w walce z pierwszy triumfatorem kultowego The Ultimate Fightera, niewiele miał do powiedzenia. 31 letni Diego Sanchez (24-5 MMA, 13-5 UFC) wsparty autorytetem trenera Grega Jacksona, w zasadzie robił z nim co chciał, punktując raz po raz kopnięciami i obaleniami. Na dobrą sprawę mógł się pokusić o bardziej zdecydowane ataki, ale i tak samo kontrowanie w zupełności wystarczyło na "Fireball Kida", któremu zabrakło ognia w tej walce. Decyzja była niejednogłośna, ale co oglądał jeden z sędziów pozostanie jego tajemnicą lub syndromem "skośnych oczu" jakiego doznają często obcokrajowcy po przyjeździe do Japonii. To najwidoczniej taki właśnie przypadek. Z przebiegu walki zwycięstwo Sancheza było bezdyskusyjne.
Bardzo ciekawym starciem był pojedynek w wadze półśredniej Japończyka Yushina Okami (28-7 MMA, 12-4 UFC) i 35 letniego Kubańczyka Hectora Lombarda (32-3-2 MMA, 1-2 UFC). Japńczyk to były pretendent do pasa wagi średniej gdzie przegrał z Andersonem Silva, zaś kubański mistrz Bellatora marzy o takiej walce. Niestety fatalnie dla niego znów sędziowie nie byli zgodni i przegrał. Lombard częściowo sam jest sobie winien. Walczący z nonszalancką manierą ma ciekawy styl, ale zdecydowanie za mało pracuje w walce. Kiepskie warunki fizyczne związane ze wzrostem i zasięgiem nie ułatwiają mu sprawy.
Lombard trafił na dobrze przygotowanego rywala, którego trochę chyba zlekceważył. Nim się zorientował był dwa razy obalony w pierwszej rundzie, gdzie musiał się bronić przed uderzeniami z góry. Także w drugiej Okami go przechytrzył, ale trzeciej Lombard, mimo że spompowany, poszedł ostro od początku do ataku. Z sekundy na sekundę zyskiwał przewagę mając Japończyka na plecach. 31 letni "Thunder", sporo oberwał w tym fragmencie walki ale bronił się mądrze i ze sporym szczęściem. W efekcie minimalna wygrana była nagrodą za włożony w pojedynek trud i dyscyplinę taktyczną. Lombard przegrał na własne życzenie i jest to druga porażka w UFC. W dobie zwolnień nawet jego los nie musi być pewny.
Komplet wyników:
Main event
93 kg: Wanderlei Silva (Brazylia) pokonał Briana Stanna (USA) przez KO (uderzenia) w 2 rundzie (4:08 min)
Główna karta
120 kg: Mark Hunt (Nowa Zelandia) pokonał Stefana Struve (Holandia) przez TKO (uderzenie) w 3 rundzie (1:44 min)
70 kg: Diego Sanchez (USA) pokonał Takanori Gomi (Japonia) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
84 kg: Yushin Okami (Japonia) pokonał Hectora Lombarda (Kuba) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
66 kg: Rani Yahya (Brazylia) pokonał Mizuto Hirotę (Japonia) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 29-28)
77 kg: Dong Hyun Kim (Korea) pokonał Siyara Bahadurzada (Afganistan) przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
Walki eliminacyjne
84 kg: Brad Tavares (USA) pokonał Riki Fukuda (Japonia) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 30-27)
61 kg: Takeya Mizugaki (Japonia) pokonał Bryana Carawaya (USA) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
70 kg: Kazuki Tokudome (Japonia) pokonał Cristiano Marcello (Brazylia) przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
61 kg: Alex Caceres (Brazylia) pokonał Kyung Ho Kanga (Korea) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
77 kg: Hyun Gyu Lim (Korea) pokonał Marcelo Guimaraesa (Brazylia) przez KO (kolano) w 2 rundzie (4:00 min)