free templates joomla

MMC Fight Club 1 czyli och, ach i trach!

MMC FC 1Niestety nieźle dla polskich fanów MMA zapowiadająca się gala MMC Fight Club 1 “Revelation”, która miała odbyć się w niedzielę 16-go grudnia w hali Indigo2 w Londynie w Anglii z udziałem polskich gwiazd, Mariusza Pudzianowskiego i Damiana Grabowskiego została odwołana przez organizatorów i to był news tego weekendu, który w cień zepchnął wydarzenia UFC, Bellatora, K-1 czy światowe walki Muay Thai. Nie darmo mówi się: "jacy kibice, takie wydarzenia". Dla niektórych polskich obserwatorów i mediów widać był to Mount Everest świata sportów walki i nawet Anglicy mieli się od nas uczyć robienia dobrych widowisk.
 

Podniecenie galą z nieznanych przyczyn sięgnęło zenitu w polskiej prasie i promocja gali nakręcała się sama. Wszak największe osobistości z naszego kraju miały brać udział w walkach. Najpierw Marcin Najman, potem strongmani: Tyberiusz Kowalczyk czy Mariusz Pudzianowski w asyście pomocnego Anglika Jamesa Thompsona zdominowali sekcję gorących newsów. Dodatkowo Damian Grabowski i Sebastian Grabarek zagospodarowali pole sportowe tej gali wypełniając lukę sensu i logiki tej imprezy, która od tej strony miała piętę achillesową. Co więcej, niektóre redakcje dużych mediów pozabranżowych poinstalowały tam nawet "lotne studia" i trudno się temu dziwić - wszak serce polskiego MMA bić miało w ten weekend na Wyspach i od czasów "meczu na Wembley w 1974" czy "deszczu na Narodowym w 2012" , Wyspy Brytyjskie miały nie przeżyć większego oblężenia i zainteresowania polskiej opinii publicznej. Wszak miało tam się odbyć ciekawe....mordobicie jak do niedawna część tych mediów opisywała walki MMA. Zresztą z lubością zostało to podtrzymane, gdyż będące w temacie media rozkolportowały informację o jedynej walce jaka została odbyta w związku z galą. Nie trzeba być wróżką by wiedzieć, że stoczyli ją organizatorzy między sobą a informacja o niej była swoistą promocją polskiego MMA przy już i tak spapranej opinii. Pokonany przez angielskiego wspólnika, polski promotor sam przyznał potem, że taki incydent miał miejsce. No cóż, "sukces ma wielu ojców a porażka jest sierotą" - mówi stare powiedzenie i jak widać nie dość, że został osierocony to i obity po buzi.
 
Czarne chumry zebrane w ten weekend w postaci deszczu jednak docierały do opinii już wcześniej i miarę upływu czasu i zbliżania się terminu gali nazywanej "Revelation", widać było, że klapa wisi w powietrzu. Pierwsze informacje pojawiły się po pierwszej konferencji prasowej w Anglii grubo miesiąc wstecz. Marcin Najman wycofując się z imprezy wieszczył taki finał, ale ponoć głód walki przesłonił wszystko i nie dał nic do myślenia zawodnikom, którzy firmowali to wydarzenie i mimowolnie wbrew intencjom ich nazwiska pojawiły się w kontekście porażki imprezy. Niezależnie ile by nie mieli zyskać, są na tyle doświadczeni, że powinni z wielką ostrożnością podchodzić do tzw. startup'ów na tak niepewnym gruncie jak gale MMA.

Z twarzą próbował wyjść Mariusz Pudzianowski, który skierował pełne pochwał słowa w kierunku KSW, które nie było szczęśliwe podjęciem przez niego walki z Kowalczykiem po Najmanie i ogólnie walką poza swoją organizacją. Dla znających realia, jest to swoiste posypanie głowy popiołem, bo i faktycznie Mariusz nic nie zyskał na tej gali a od strony sportowej ewentualne pokonanie Tyberiusza Kowalczyka wiele by mu nie dało. Efekt w postaci negatywnej kumulacji emocji rozczarwanych odwołaniem gali fanów także nie pomoże żadnemu z zawodników w dalszej karierze. Angielski rynek nie będzie łatwy do zdobycia o ile w ogóle. Mariuszowi Pudzianowskiemu nie zależy też chyba na budowaniu napięcia związanego z rewanżową trzecią walką z Jamesem Thompsonem, bo Polak raczej nie pali się do niej. Na MMC miał pojawić się "Colossus" i prowokowować Mariusza do trzeciego pojedynku, ale jak widać odwołanie tym razem chyba zapobiegło dodatkowym incydentom. Nie zapobiegło jednak kolejnej kompromitacji polskich promotorów.
 
Niestety dzięki tej gali seria prestiżowych porażek polskich promotorów sportów walki po choćby MCC (2008 rok), Strefie Walk (2011) czy Pro-fight (2012), została podtrzymana i to dość smutna konstatacja przy kreowaniu wizerunku "najszybciej rozwijającego się sportu na świecie". Na świecie być może. Widać, że nie wszyscy chcieli uczyć się na błędach poprzedników choć ich błędy były dość różne, ale generalnie dotyczyły pieniędzy, sprzedaży biletów i sponsorów. W wypadku tej gali wydaje się, że organizatorzy tej imprezy chcieli "dobrze a wyszło jak zawsze". Zamiast budować i uczyć się na małych eventach, starali się od razu wejść z wielkim hukiem na niełatwe pole, które okazało się polem minowym. Pewnie niewiele to zmieni ale może da komuś do myślenia przed podjęciem kolejnej decyzji o wejściu w tak lukratywny zdawałoby się biznes.
 
Na razie trudno ocenić straty, ale można domniemywać, że minie trochę czasu nim zostaną pokryte kwoty zakupionych biletów przez kibiców w Anglii i to głównie emigrantów z naszego kraju, którym zarabianie nie przychodzi tam łatwo pieniędzy. Trudno też przewidzieć kiedy wygasną emocje związane z tym wydarzeniem i czy wizerunek promocji sportów walki "po polsku" nie ulegnie poprawie i to zarówno u nas jak i w Anglii. Na razie notowania nie są optymistyczne. W naszym kraju zaś trwa dyskusja o "nieudacznictwie" i "oszukaniu" kibiców jakby zapominając, że MMA tak jak i inne zawodowe sporty to biznes i trzeba liczyć się, że może komuś nie wyjść. Intencję celowego oszukania i wprowadzenia w błąd trzeba udowodnić, tym bardziej gdy się wcześniej piało z zachwytu "ochy i achy" jaka to piękna gala będzie.  Marcin Wawrzynowski, Eddie Kone i Michał Krupski to pewnie nie jedyni, którzy polegli na tym polu i pewnie nie ostatni. I kto mówi, że Marcin Najman nie okazał się prorokiem?