Ciężkim Piórem: Renzo Gracie pokonuje Yuki Kondo na One Championship 78 Reign of Kings czyli ''Oni nigdy nie powinni wracać"
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: wtorek, 31, lipiec 2018
Wydarzeniem gali One Championship 78: Reign of Kings, która w piątek 28-go trafiła do hali Mall of Asia Arena w Pasay na Filipinach był zwycieski powrót do walk 51-letniego weterana MMA i jednego z członków słynnej rodziny twórców BJJ Renzo Gracie (14-7-1). Brazylijczyk pokonał o 8 lat młodszego japońskiego weterana Yuki Kondo (59–35–9) dusząc go w drugiej rundzie walki. Ten pojedynek i jego przebieg jest dokładnie odzwierciedleniem teorii, że "oni nigdy nie powinni wracać".
Szczerze mówiąc świat MMA oglądał bardziej żenujące pojedynki, ale ten nieco "dziwny" bój wywołał irytację publiczności a także sędziego, który po słownych upomnieniach obu poruszających się w koszmarnie wolnym tempie weteranów zdecydował się na upomnienie obu żółtą kartką.
To nie podziałało za bardzo motywująco na obu i główne akcenty obaj zdecydowali się przenieść na drugą rundę. Tu w końcu na atak zdecydował się Gracie i po pochwyceniu nogi obalił jakby czekającego tylko na to Japończyka, który postanowił dobrodusznie oddać plecy i nie przeszkadzać za bardzo w założeniu duszenia zza pleców czyli słynnego "mataleo".
Dokładnie wygladało to tak jakby ofiara skazana powieszenie próbowała pomóc katowi założyć sobie postronek na szyję. Po chwili czekania Kondo zdołał odklepać na znak poddania i tak walka dopełniła się zgodnie z przewidywanym scenariuszem. Kto go pisał, Bóg raczy wiedzieć, ale nie ma co iść w spiskową teorię dziejów. Faktem jest jednak, że Renzo Gracie próbował swoich sił jako legenda w UFC, gdzie podczas gali UFC 112 w kwietniu 2010 i po walce z Mattem Hughesem podziękowano mu za współpracę.
To był ostatni pojedynek Renzo i już wypada się martwić na zapas czy za 8 lat ponownie nie zechce powrócić. Niestety samo nazwisko Gracie nie oznacza, efektownych występów o czym przekonywał choćby swoimi występami Rolles Gracie. Kondo do "orłów" w ostatnich walkach nie należał ponosząc 7 porażek w 10 walkach.
Czy takie pojedynki mają sens? Być może, bo fani chcą zobaczyć dawnych mistrzów w akcji, ale wypadałoby, by takie walki były pokazowymi a nie "umówionymi" czy sugerującymi takowe. Ostatecznie wszystko zweryfikuje rynek MMA, który i tak dość długo karmiony jest "legendami" czy "legendarnymi walkami", tyle że dziś w dobie setek walk, są już nowi bohaterowie i gladiatorzy, którzy dźwigają na sobie zainteresowanie fanów a weterani winni mieć swoje miejsca w Hall of Fame, ale na pewno nie w oktagonie. Ten pojedynek pokazał to dobitnie, jednak wnioski każy fan wysnuje sam i nie muszą one być zgodne z linią redakcji.
Szczerze mówiąc świat MMA oglądał bardziej żenujące pojedynki, ale ten nieco "dziwny" bój wywołał irytację publiczności a także sędziego, który po słownych upomnieniach obu poruszających się w koszmarnie wolnym tempie weteranów zdecydował się na upomnienie obu żółtą kartką.
To nie podziałało za bardzo motywująco na obu i główne akcenty obaj zdecydowali się przenieść na drugą rundę. Tu w końcu na atak zdecydował się Gracie i po pochwyceniu nogi obalił jakby czekającego tylko na to Japończyka, który postanowił dobrodusznie oddać plecy i nie przeszkadzać za bardzo w założeniu duszenia zza pleców czyli słynnego "mataleo".
Dokładnie wygladało to tak jakby ofiara skazana powieszenie próbowała pomóc katowi założyć sobie postronek na szyję. Po chwili czekania Kondo zdołał odklepać na znak poddania i tak walka dopełniła się zgodnie z przewidywanym scenariuszem. Kto go pisał, Bóg raczy wiedzieć, ale nie ma co iść w spiskową teorię dziejów. Faktem jest jednak, że Renzo Gracie próbował swoich sił jako legenda w UFC, gdzie podczas gali UFC 112 w kwietniu 2010 i po walce z Mattem Hughesem podziękowano mu za współpracę.
To był ostatni pojedynek Renzo i już wypada się martwić na zapas czy za 8 lat ponownie nie zechce powrócić. Niestety samo nazwisko Gracie nie oznacza, efektownych występów o czym przekonywał choćby swoimi występami Rolles Gracie. Kondo do "orłów" w ostatnich walkach nie należał ponosząc 7 porażek w 10 walkach.
Czy takie pojedynki mają sens? Być może, bo fani chcą zobaczyć dawnych mistrzów w akcji, ale wypadałoby, by takie walki były pokazowymi a nie "umówionymi" czy sugerującymi takowe. Ostatecznie wszystko zweryfikuje rynek MMA, który i tak dość długo karmiony jest "legendami" czy "legendarnymi walkami", tyle że dziś w dobie setek walk, są już nowi bohaterowie i gladiatorzy, którzy dźwigają na sobie zainteresowanie fanów a weterani winni mieć swoje miejsca w Hall of Fame, ale na pewno nie w oktagonie. Ten pojedynek pokazał to dobitnie, jednak wnioski każy fan wysnuje sam i nie muszą one być zgodne z linią redakcji.