Teatr jednego aktora w Moskwie czyli Oleksandr Usyk pokonuje Murata Gassiyeva w finale World Boxing Super Series i przechodzi do historii
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: niedziela, 22, lipiec 2018
Cały bokserski świat skoncentrował wczoraj swoją uwagę na wydarzeniach w W Moskwie, bowiem w stolicy Rosji miala miejsce finałowa walka turnieju World Boxing Super Series (WBSS) w kategorii cruiser (junior ciężkiej). Zmierzyli się w niej dwaj finaliści tego bezprecedensowego wydarzenia w tej kategorii wagowej: mistrz świata WBA i IBF Murat Gassiyev (26-1, 19 KOs) z Rosji i inny podwójny mistrz WBO i WBC z Ukrainy Oleksandr Usyk (15-0, 11 KO).
Pojedynkowi towarzyszyło nieprawdopodobne zainteresowanie widzów, którzy w liczbie 24 tysięcy zasiedli w hali Stadionu Olimpijskiego (Olympic Sports Complex) i miolionów przed telewizorami. Mimo braku zainteresowania ze strony polskich stacji, wielu polskich kibicow także zdołało zobaczyć to wydarzenie w internecie.
Pojedynek na punkty wygrał 31-letni Oleksandr Usyk, który jak przystało na mistrza olimpijskiego (Londyn 2012) zdecydowanie wypunktował Gassiyeva. Od pierwszej rundy pokazał czym jest praca nog i szybkość. Tych co narzekają na brak silnego ciosu u Ukraińca, nic nie przekona, ale przewaga statystyczna była porażająca. Pomiędzy rundami widać było jak obita jest głowa pochodzącego z Osetii rywala. Zapewne dziś ma ją obłożoną solidnie lodem. Najbardziej uderzające było to, że Ukrainiec traktował głowę Gassiyeva jak treningową gruszkę i unimożliwał mu wyprowadzanie jakichkolwiek akcji. Bezradność dopingowanego prze całą halę Murata była straszna. To był teatr jednego aktora i nie był nim Gassiyev.
Punktacja: 120-108, 119-109 i 119-109 u trzech arbitrów pokazuje, że obu dzieliła przepaść i to przepaść głównie techniczna. Wynika to głównie z dwóch modeli dojścia na szczyt światowego boksu. Kariera Usyka i jego sukcesy w postaci amatorskiego tytułu mistrza świata (2011 Baku), mistrza Europy (2008 Mediolan) i wspomnianego złotego medalu olimpijskiego, mówią same za siebie. Gassiyev i jego kariera jest jak na warunki rosyjskie bez precedensu i ma w zasadzie wyłącznie zawodowy charakter. Bardziej przypomina karierę Mike Tysona, który po odpadnieciu z eliminacji do drużyny olimpijskiej zarzucił ten kierunek.
To pokazało jednak, że bycie amatorskim mistrzem ma swoje zalety. Mówiąc wprost Usyk ośmieszył Gassiyeva, dając mu lekcję boksu niemal w każdej z 12 rund. Statystyki były porażające a raptem kilka uderzeń na tułów w okolice wątroby swoim firmowym hakiem to nie za wiele w wykonaniu Gassiyeva. W drodze turniejowej World Boxing Super Series, w październiku ubiegłego roku pokonał m.in. Krzysztofa Włodarczyka nokautując go w trzecim starciu. Usyk w 2016 pokonał innego polskiego zawodnika Krzysztofa Głowackiego odbierając mu pas WBO. W drodze do finału najtrudniej było mu pokonać Mairisa Briedisa z Łotwy. Wygrał po znacznie lepszym pojedynku niż ten w Moskwie i to byłprzedwczesny finał.
Usyk stał sie niepodważalnym czempionem tej wagi. Uderzające jest to, że w zawodowych walkach pojedynek z Gassiyevem był starciem numer 15. Pełnoprawnym mistrzem świata stał się już w pojedynku numer 10 wtedy gdy pokonał Włodarczyka. Po 5 kolejnych walkach ma wszystkie cztery tytuły liczących się organizacji. Zunifikował tę kategorię wagową. Być może przyćmi nawet legendę braci Kliczko, bo przed sobą ma kilka lat i walk. Jako żywo przypomina tu też innego mańkuta rodaka Wasyla Łomaczenko z tą różnicą, że nadal pozostaje niepokonany. Niezależnie od wyzwań jakie już rzucił mu Brytyjczyk Tony Bellew, nie wygląda na to by ktoś był w stanie szybko go zdetronizować. Chyba że wzorem Evandera Holyfielda zdecyduje się zaatakować wagę ciężką. Evanderowi także zarzucano brak ciosu a mimo to stał się jednym z najwybitniejszych bokserow w historii pięściarstwa, pomijając brak złotego medalu olimpijskiego, który pokpił w półfinale IO w Seulu, faulując zlośliwie rywala. Usyk walczy czysto i zapewne jest nie mniej utalentowany.
Być może jesteśmy świadkami uratowania legendy bokserskiego świata, który narzeka na brak charyzmatycznych postaci. Ukraiński fighter z Symferompola wniósł wczorajszego wieczora wiele do światowego boksu i oby to kontynuował. My żyjemy wciąż legendą niespełnionego mistrza świata Andrzeja Gołoty a teoretycznie biedniejsza Ukraina wyciąga jak królik z kapelusza kolejne talenty i to na światową miarę. Być może kilku młodszych i chłonnych wiedzy trenerów warto by tam posłać na terminowanie zamiast wciąż żyć "polskim lewym prostym" z lat 60 i 70-tych. jak pokazała kariera krzysztofa Głowackiego talentów u nas nie brakuje.
Pojedynkowi towarzyszyło nieprawdopodobne zainteresowanie widzów, którzy w liczbie 24 tysięcy zasiedli w hali Stadionu Olimpijskiego (Olympic Sports Complex) i miolionów przed telewizorami. Mimo braku zainteresowania ze strony polskich stacji, wielu polskich kibicow także zdołało zobaczyć to wydarzenie w internecie.
Pojedynek na punkty wygrał 31-letni Oleksandr Usyk, który jak przystało na mistrza olimpijskiego (Londyn 2012) zdecydowanie wypunktował Gassiyeva. Od pierwszej rundy pokazał czym jest praca nog i szybkość. Tych co narzekają na brak silnego ciosu u Ukraińca, nic nie przekona, ale przewaga statystyczna była porażająca. Pomiędzy rundami widać było jak obita jest głowa pochodzącego z Osetii rywala. Zapewne dziś ma ją obłożoną solidnie lodem. Najbardziej uderzające było to, że Ukrainiec traktował głowę Gassiyeva jak treningową gruszkę i unimożliwał mu wyprowadzanie jakichkolwiek akcji. Bezradność dopingowanego prze całą halę Murata była straszna. To był teatr jednego aktora i nie był nim Gassiyev.
Punktacja: 120-108, 119-109 i 119-109 u trzech arbitrów pokazuje, że obu dzieliła przepaść i to przepaść głównie techniczna. Wynika to głównie z dwóch modeli dojścia na szczyt światowego boksu. Kariera Usyka i jego sukcesy w postaci amatorskiego tytułu mistrza świata (2011 Baku), mistrza Europy (2008 Mediolan) i wspomnianego złotego medalu olimpijskiego, mówią same za siebie. Gassiyev i jego kariera jest jak na warunki rosyjskie bez precedensu i ma w zasadzie wyłącznie zawodowy charakter. Bardziej przypomina karierę Mike Tysona, który po odpadnieciu z eliminacji do drużyny olimpijskiej zarzucił ten kierunek.
To pokazało jednak, że bycie amatorskim mistrzem ma swoje zalety. Mówiąc wprost Usyk ośmieszył Gassiyeva, dając mu lekcję boksu niemal w każdej z 12 rund. Statystyki były porażające a raptem kilka uderzeń na tułów w okolice wątroby swoim firmowym hakiem to nie za wiele w wykonaniu Gassiyeva. W drodze turniejowej World Boxing Super Series, w październiku ubiegłego roku pokonał m.in. Krzysztofa Włodarczyka nokautując go w trzecim starciu. Usyk w 2016 pokonał innego polskiego zawodnika Krzysztofa Głowackiego odbierając mu pas WBO. W drodze do finału najtrudniej było mu pokonać Mairisa Briedisa z Łotwy. Wygrał po znacznie lepszym pojedynku niż ten w Moskwie i to byłprzedwczesny finał.
Usyk stał sie niepodważalnym czempionem tej wagi. Uderzające jest to, że w zawodowych walkach pojedynek z Gassiyevem był starciem numer 15. Pełnoprawnym mistrzem świata stał się już w pojedynku numer 10 wtedy gdy pokonał Włodarczyka. Po 5 kolejnych walkach ma wszystkie cztery tytuły liczących się organizacji. Zunifikował tę kategorię wagową. Być może przyćmi nawet legendę braci Kliczko, bo przed sobą ma kilka lat i walk. Jako żywo przypomina tu też innego mańkuta rodaka Wasyla Łomaczenko z tą różnicą, że nadal pozostaje niepokonany. Niezależnie od wyzwań jakie już rzucił mu Brytyjczyk Tony Bellew, nie wygląda na to by ktoś był w stanie szybko go zdetronizować. Chyba że wzorem Evandera Holyfielda zdecyduje się zaatakować wagę ciężką. Evanderowi także zarzucano brak ciosu a mimo to stał się jednym z najwybitniejszych bokserow w historii pięściarstwa, pomijając brak złotego medalu olimpijskiego, który pokpił w półfinale IO w Seulu, faulując zlośliwie rywala. Usyk walczy czysto i zapewne jest nie mniej utalentowany.
Być może jesteśmy świadkami uratowania legendy bokserskiego świata, który narzeka na brak charyzmatycznych postaci. Ukraiński fighter z Symferompola wniósł wczorajszego wieczora wiele do światowego boksu i oby to kontynuował. My żyjemy wciąż legendą niespełnionego mistrza świata Andrzeja Gołoty a teoretycznie biedniejsza Ukraina wyciąga jak królik z kapelusza kolejne talenty i to na światową miarę. Być może kilku młodszych i chłonnych wiedzy trenerów warto by tam posłać na terminowanie zamiast wciąż żyć "polskim lewym prostym" z lat 60 i 70-tych. jak pokazała kariera krzysztofa Głowackiego talentów u nas nie brakuje.