UFC 214: Powrót Króla czyli Jon Jones ponownie mistrzem wagi półciężkiej!
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: niedziela, 30, lipiec 2017
Za nami jedno z najbardziej oczekiwanych tegorocznych wydarzeń MMA jakim była gala UFC 214 Cormier vs Jones 2, która miała miejsce w kalifornijskim Anaheim w sobotnią noc 29-go lipca. Trzy walki o pas były ogromnym atutem imprezy, ale nade wszytko wszyscy czekali na największy hit tej gali jakim było starcie aktualnego mistrza Daniela Cormiera (19-2 MMA, 8-2 UFC) z byłym i tymczasowym mistrzem Jonem Jonesem (23-1 MMA, 17-1 UFC), którzy w Honda Center mieli wyjaśnić nie tylko kto jest mistrzem wagi półciężkiej, ale czy Jones nadal jest "Królem Współczesnego MMA"?
Przekaż dnia jest jasny - to był prawdziwy "Powrót Króla", który wskutek wielu perturbacji w tym i dopingowych i innych od kwietnia 2016 roku nie walczył. Wielu zastanawiało się czy 30-letni dziś "Bones" to nadal ten sam zawodnik, który czarował nieprawdopodobną motoryką, umiejętnościami wspartymi najlepszymi (poza Gustafssonem) warunkami fizycznymi w tej kategorii wagowej.
Okazało się, iż będąc na przymusowej przerwie, nie wiele stracił ze swoich walorów choć może nie do końca walczył w swoim dawnym stylu. Ale to za chwilę. Do tańca trzeba dwojga i tu rola "DC" czyli Daniela Cormiera okazała się idealna. Był w życiowej formie, podjął ryzyko i był chyba najszybszy w swiojej karierze. Nie brakowało też innych elementów. Była zła krew, był to też rewanż i był numer dwa tej kategorii wagowej, ale "Król może być tylko jeden" i jest nim Jonathan Dwight Jones, jak brzmi pełny zestaw imion i nazwisko bezsprzecznie najlepszego dziś zawodnika MMA bez podziału na kategorie.
Pojedynek toczył się oszałamiającym tempie i o dziwo w pierwszej rundzie, ani na moment Cormier nie odpuścił Jonesowi. Ten punktował głównie nieprzyjemnymi niskimi stop-kickami wprost na uda. Boksersko o dziwo Cormier trafiał częściej a przynajmniej silnymi uderzeniami. W obaleniach było pół na pół, bo obaj ladowali na kolanach i szybko wstali. Po pierwszej rundzie obaj byli przekonani o wygranej. W drugiej DC przy aplauzie całej hali postanowił przyspieszyć i rozpoczął pogoń za rywalem, który miał problemy z ustawieniem się i kontrami. Dodatkowo zderzyli sie głowami i Cormier krwawił. Ostatni silny cios należał do niego w drugim starciu.
Jednak trzecie starcie okazało się ostatnim. DC mocno wyczerpał się w drugiej i początku trzeciej rundy goniąc za olbrzymim rywalem i chcąc pokonać barierę dystansu. Na 2 minuty i 20 sekund przed końcem rundy Jones trafił lewym kopnięciem na głowę wchodzącego do przodu Cormiera i ten zachwiał się potężnie. Jones tylko na to czekał i poszedł za ciosem. Low-kick, zakręcił DC a impet kopnięcia z wyskoku rzucił nim o siatkę i posłał na plecy. Potem już była egzekucja, choć "Big John" McCarthy dał sporo czasu i szansy DC by ten wstał. Niestety zbombardowany został dokumentnie i nawet w chwilę po zakończeniu ledwo trzymał się na nogach.
Jon Jones po raz pierwszy chyba zachował się lepiej niż rywal. Co prawda przed walką obaj używali sobie i nie szczędzili słów, ale po pojedynku Jones chciał z szacunkiem podejść i wymienić uścisk na co DC niestety nie reagował zachowując się jak obrażona primadonna lub wręcz...Ronda Rousey. Jak skończyła wszyscy wiedzą i oby Daniel Cormier nie szedł tą drogą. Jones w wywiadzie z Joe Roganem podziękował mu za to, że był dla niego motywacją i że na zawsze pozostanie wielkim mistrzem.
A Jones? On powrócił i już szuka nowych wyzwań. Na pewno rewanż z Alexandrem Gustafssonem będzie jedną z opcji. Może walka z Volkanem Ozdemirem. To poważne zobowiązania, ale w formie jakiej jest nie wyzwania. Jednym z nich może być nawet sam Brock Lesnar. Jednak to dopiero daleka przyszłość, ale obyśmy na następną walkę nie musieli czekać kolejne 1,5 roku.
Przekaż dnia jest jasny - to był prawdziwy "Powrót Króla", który wskutek wielu perturbacji w tym i dopingowych i innych od kwietnia 2016 roku nie walczył. Wielu zastanawiało się czy 30-letni dziś "Bones" to nadal ten sam zawodnik, który czarował nieprawdopodobną motoryką, umiejętnościami wspartymi najlepszymi (poza Gustafssonem) warunkami fizycznymi w tej kategorii wagowej.
Okazało się, iż będąc na przymusowej przerwie, nie wiele stracił ze swoich walorów choć może nie do końca walczył w swoim dawnym stylu. Ale to za chwilę. Do tańca trzeba dwojga i tu rola "DC" czyli Daniela Cormiera okazała się idealna. Był w życiowej formie, podjął ryzyko i był chyba najszybszy w swiojej karierze. Nie brakowało też innych elementów. Była zła krew, był to też rewanż i był numer dwa tej kategorii wagowej, ale "Król może być tylko jeden" i jest nim Jonathan Dwight Jones, jak brzmi pełny zestaw imion i nazwisko bezsprzecznie najlepszego dziś zawodnika MMA bez podziału na kategorie.
Pojedynek toczył się oszałamiającym tempie i o dziwo w pierwszej rundzie, ani na moment Cormier nie odpuścił Jonesowi. Ten punktował głównie nieprzyjemnymi niskimi stop-kickami wprost na uda. Boksersko o dziwo Cormier trafiał częściej a przynajmniej silnymi uderzeniami. W obaleniach było pół na pół, bo obaj ladowali na kolanach i szybko wstali. Po pierwszej rundzie obaj byli przekonani o wygranej. W drugiej DC przy aplauzie całej hali postanowił przyspieszyć i rozpoczął pogoń za rywalem, który miał problemy z ustawieniem się i kontrami. Dodatkowo zderzyli sie głowami i Cormier krwawił. Ostatni silny cios należał do niego w drugim starciu.
Jednak trzecie starcie okazało się ostatnim. DC mocno wyczerpał się w drugiej i początku trzeciej rundy goniąc za olbrzymim rywalem i chcąc pokonać barierę dystansu. Na 2 minuty i 20 sekund przed końcem rundy Jones trafił lewym kopnięciem na głowę wchodzącego do przodu Cormiera i ten zachwiał się potężnie. Jones tylko na to czekał i poszedł za ciosem. Low-kick, zakręcił DC a impet kopnięcia z wyskoku rzucił nim o siatkę i posłał na plecy. Potem już była egzekucja, choć "Big John" McCarthy dał sporo czasu i szansy DC by ten wstał. Niestety zbombardowany został dokumentnie i nawet w chwilę po zakończeniu ledwo trzymał się na nogach.
Jon Jones po raz pierwszy chyba zachował się lepiej niż rywal. Co prawda przed walką obaj używali sobie i nie szczędzili słów, ale po pojedynku Jones chciał z szacunkiem podejść i wymienić uścisk na co DC niestety nie reagował zachowując się jak obrażona primadonna lub wręcz...Ronda Rousey. Jak skończyła wszyscy wiedzą i oby Daniel Cormier nie szedł tą drogą. Jones w wywiadzie z Joe Roganem podziękował mu za to, że był dla niego motywacją i że na zawsze pozostanie wielkim mistrzem.
A Jones? On powrócił i już szuka nowych wyzwań. Na pewno rewanż z Alexandrem Gustafssonem będzie jedną z opcji. Może walka z Volkanem Ozdemirem. To poważne zobowiązania, ale w formie jakiej jest nie wyzwania. Jednym z nich może być nawet sam Brock Lesnar. Jednak to dopiero daleka przyszłość, ale obyśmy na następną walkę nie musieli czekać kolejne 1,5 roku.