UFC 166: Cain Velasquez obronił pas! Wyniki!
- Kategoria: Wyniki Świat
- Opublikowano: niedziela, 20, październik 2013
W sobotnią noc 19-go października w hali Toyota Center w Houston w Teksasie (USA) miała miejsce ważna najważniejsza w ten weekend światowa impreza Mieszanych Sztuk Walki, jaką była gala UFC 166 "Velasquez vs Dos Santos". Tytułowym starciem i zarazem walką o pas mistrza wagi ciężkiej, była konfrontacja 31-letniego Amerykanina i zarazem aktualnego posiadacza pasa Caina Velasqueza (13-1 MMA, 11-1 UFC) z liczącym 29 lat byłym mistrzem Juniorem dos Santosem (16-3 MMA, 10-2 UFC) z Brazylii.
Trzecia konfrontacja pomiędzy tymi zawodnikami miała przynieść ostateczne wyjaśnienie, kto jest dziś numerem jeden w wadze ciężkiej na świecie. Powiedzenie, że walka była dramatyczna to niedomówienie. Każdy miał w pamięci ich krwawy pojedynek na UFC 155 w grudniu w ubiegłym roku i każdy fan był ciekawy, kto wyciągnął lepsze wnioski z poprzedniej bitwy. Odpowiedź była jedna - Cain Velasquez.
Paradoksalnie to on zdominował pojedynek boksem, ale także kopnięciami i zapasami. Być może nie jest to boks klasyczny czy ten oddający piękno szermierki na pięści, ale boks skuteczny z mnóstwem ciosów w klinczu. Velasquez kompletnie zdominował Dos Santosa w tym elemencie i miał on duże znaczenie dla przebiegu pojedynku. Dość powiedzieć, że "Cigano" nie wygrał żadnej z rund a w drugiej po prawym sierpie poszedł na deski! Od tego momentu jasne było, że już w tym pojedynku się nie odrodzi.
Ciągła presja i brak miejsca do wyprowadzenia kombinacji nie dały pola Brazylijczykowi do nawiązania walki. nawet jeśli na moment Cain mu odpuszczał, to Junior popełniał kardynalne błędy stawiając na niepotrzebne kopnięcia, tracąc siły lub dając je sobie przechwycić. W dwóch ostatnich rundach walka była przerywana z uwagi na obrażenia Dos Santosa i brak widzenia zza opuchniętych powiek. W końcówce postawił za późno na uderzenia łokciem, ale brakowało dynamiki a odpowiedź mistrza była miażdżąca i zmasakrowała mu twarz. W akcji ostatniej szansy w piątym starciu, Junior próbował gilotynowego duszenia, ale opadł z sił i klęknął na kolana zasłaniając się bezradnie przed uderzeniami i poddając walkę. Sędzia Herb Dean prawidłowo odczytał jego gesty i zatrzymał walkę.
Król wagi ciężkiej jest jeden i jest nim Cain i nie ma tu dwóch zdań. Wygrał zdecydowanie deklasując rywala. Dos Santos jest numerem dwa i naprawdę musiałby sporo zmienić w warsztacie, by próbować pokonać Velasqueza. O ile zresztą nie mógł odrodzić się w walce to odrodził się przy wywiadzie z Joe Roganem zaraz po niej i zapowiedział powrót do Brazylii, ciężki trening i kolejne walki. Po prostu ten facet nigdy nie ma dość i tej nocy pokazał ogromne serce do walki, które pozwoliło mu przetrwać z Cainem do piątej rundy. To jednak było tylko tyle i aż tyle.
Co by nie powiedzieć o main event gali, to prawdziwą "Walką Wieczoru" było starcie Gilberta Melendeza (22-3 MMA, 1-1 UFC) i Diego Sancheza (24-6 MMA, 13-6 UFC) i słusznie ono powinno kandydować do tytułu "Fight of the Year". Jeśli ktoś nie jest przekonany do walk MMA, powinien obejrzeć to starcie i na pewno stanie się fanem tego sportu, zamiast być karmionym często tak zwanym "zawodowym boksem znad Wisły", który powoduje frustracje i niestrawność w odróżnieniu od tego co serwuje Ultimate Fighting Championship.
Były mistrz Strikeforce, ale głównie Diego Sanchez narzucili takie tempo i dramaturgię walki, że publiczność oglądała je na stojąco, bo wysiedzieć się przy tej walce po prostu nie dało. To, że Sanchez daje dobre walki to powszechnie wiadomo. To że kocha go publiczność to fakt znany od dawna, ale zmusić takiego kunktatora do wymian jak Melendez - to wielka sztuka. Sanchez poszedł na deski już w pierwszym starciu, a walkę zaczął niemal na plecach rywala i z szansą na duszenie. "El Nino" obronił się i w odpowiedzi posłał Sancheza na deski. Ten był już bliski porażki przed czasem, ale także się wybronił. Dokładniejszy i szybszy Melendez karał go niemal przy każdej akcji do trzeciej rundy a pierwszy triumfator The Ultimate Fightera wyglądał jak krwawe monstrum. Dwie interwencje medyczne w trakcie pojedynku są rzadkością w UFC a tu miało to miejsce. Nie ostatnio raz tego wieczora jak się okazało później. Mimo kłopotów, kontr i przechwytów, Sanchez konsekwentnie kopał krzyżowym kopnięciem na wątrobę. Melendez przyjmował je bez grymasu bólu, ale widać było, że w tym szaleństwie sancheza jest metoda, bo Gilbert słabł.
Magiczna była trzecia runda, gdy nacierający bez chwili wytchnienia Sanchez wreszcie trafił silnym podbródkowym i czujny i dokładny do tej pory Melendez zapoznał się z deskami. Sanchez uwierzył w tym momencie, że może wygrać przed czasem, ale popełnił błąd próbując poddawać rywala duszeniem, zamiast dobić ciosami. Oczywiście na takie decyzje nawet rasowy fighter ma ułamki sekund i Diego pokpił sprawę, bo "El Nino" ma dobre obrony i zdołał wstać a nawet przejść do kontrataku. Powalony Sanchez także pokazał akcję jak należy się bronić i wykorzystywać łokcie i zapasy by ratować się z tarapatów. Na minutę przed końcem walki, gdy większość zawodników myślami jest już w szatni, żaden a szczególnie Sanchez - ani myślał odpuszczać i zamierzał jeszcze atakować zmuszając Melendeza do przyjęcia wymiany. Ten lubiący walczyć na wstecznym biegu, kolejny raz po męsku ją przyjął i trwała ona na bezdechu i długu tlenowym do ostatniej sekundy! Obaj pokazali jak można wytrenować organizm a także pokazać co oznacza często nadużywany zwrot "mieć serce do walki". Im obu nie można tego odmówić i takie walki są solą MMA i podstawą UFC.
Ponad 17 tysięcy widzów w hali wstało, gdy po przegranej walce przemawiał Diego. Pokazał klasę i nie żalił się na werdykt, dziękując za doping. Warto ten fragment dedykować niektórym polskim "primadonnom MMA", które po przegranych walkach nie są w stanie zrobić nic innego jak szybko zwiać do szatni by wypełznąć potem na facebookach i żalić się na rywali. Klasa fightera to jedno a klasa człowieka to drugie. Sanchez ma jedno i drugie i za to kochają go kibice a nawet Melendez, powiedział, że walczył z wielkim wojownikiem i ma do niego ogromny szacunek. Jednak droga Melendeza prowadzi na szczyt. Na jaki szczyt? Na sam szczyt wagi lekkiej! Jest to kwestia czasu, gdy dostanie walkę o pas, bo tą walką przekonał o tym wszystkich. Także nieprzekonanych do MMA ta walka powinna przekonać. Można powiedzieć tylko jedno: czapki z głów, panie i panowie przed Diego Sanchezem i Gilbertem Melendezem.
W głównej karcie walk na tej gali znalazły się aż trzy pojedynki wagi ciężkiej. W tym teoretycznie ważniejszym Daniel Cormier (13-0 MMA, 2-0 UFC) wypunktował Roya Nelsona (19-9 MMA, 6-5 UFC) i kolejny raz organizacja i on sam stanie przed dylematem czy nie przejść do niższej kategorii, bowiem trenuje w tym samym teamie co Velasquez i kto wie czy po kolejnych walkach nie byłby kandydatem do walki o pas wagi ciężkiej. Jest już mistrzem Strikeforce i pokonał Josha Barnetta, teraz dorzucił skalp Roya Nelsona. Drugą walką była szybka konfrontacja doświadczonego Gabriela Gonzagi (16-7 MMA, 11-6 UFC) i Amerykanina Shawna Jordana (15-5 MMA, 3-2 UFC). Jordan przekonał się, że taki rywal to za wysokie progi dla niego, bo co by nie powiedzieć o Gonzadze to takich rywali "zjadał na śniadanie". Silnoręki grappler, Amerykanina "połknął" już po 1,5 minuty posyłając go celnym prawym na deski a reszta była formalnością. Kto wie czy przywrócony do łask fighter nie zmierzy się wkrótce z silniejszymi rywalami.
60 tysięczny bonus za "Nokaut Wieczoru" dostał John Dodson (15-6 MMA, 4-1 UFC), który znokautował debiutującego Darrella Montague (13-3 MMA, 0-1 UFC) w pierwszej rundzie. Z kolei "Poddanie Wieczoru" przypadło Tony Fergusonowi (14-3 MMA, 4-1 UFC) za duszenie d'arce i poddanie Mike Rio (9-3 MMA, 1-2 UFC) przed upływem dwóch minut walki.
Poza główną kartą walk błysnął odchudzony Hector Lombard (33-4-1 MMA, 2-2 UFC), który debiutował w wadze do 77 kg, choć mistrzem Bellatora był w kategorii średniej. Jak widać decyzja była słuszna a inny weteran UFC z dobrym dorobkiem Nate Marquardt (32-13-2 MMA, 10-6 UFC) kończył walkę na deskach po starciu z monstrualnym karłem jakim jest z budowy ciała Kubańczyk. Hector, niższy i krępy ze swobodą szedł za Amerykaninem i pokazał mu kto rządzi w oktagonie. Walka zamknęła się w niecałych dwóch minutach a Lombard zasygnalizował silnie swoją obecność w nowej kategorii.
Komplet wyników:
Eliminacyjna karta
61 kg: Kyoji Horiguchi (Japonia) pokonał Dustina Pague (USA) przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie (3:51 min)
61 kg: Andre Fili (USA) pokonał Jeremy Larsena (USA) przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (0:53 min)
70 kg: Tony Ferguson (USA) pokonał Mike Rio (USA) przez poddanie (duszenie d'arce) w 1 rundzie (1:52 min)
77 kg: Adlan Amagov (Rosja) pokonał T.J. Waldburgera (USA) przez KO (uderzenia) w 1 rundzie (3:45 min)
70 kg: K.J. Noons (USA) pokonał George Sotiropoulosa (Australia) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 30-27)
61 kg: Jessica Eye (USA) pokonała Sarah Kaufman (Kanada) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
77 kg: Hector Lombard (Kuba) pokonał Nate Marquardta (USA) przez KO (uderzenia) w 1 rundzie (1:48 min)
84 kg: Tim Boetsch (USA) pokonał C.B Dollawaya (USA) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (30-26, 27-29, 30-26)
Główna karta
57 kg: John Dodson (USA) pokonał Darrella Montague’a (USA) przez KO (lewy prosty) w 1 rundzie (4:13 min)
110 kg: Gabriel Gonzaga (Brazylia) pokonał Shawna Jordana (USA) przez KO w 1 rundzie (1:33 min)
70 kg: Gilbert Melendez (USA) pokonał Diego Sancheza (USA) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 30-27)
110 kg: Daniel Cormier (USA) pokonał Roya Nelsona (USA) przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
Main event
120 kg: Cain Velasquez (USA) pokonał Juniora Dos Santosa (Brazylia) przez TKO (uderzenia) w 5 rundzie (3:09 min)
Trzecia konfrontacja pomiędzy tymi zawodnikami miała przynieść ostateczne wyjaśnienie, kto jest dziś numerem jeden w wadze ciężkiej na świecie. Powiedzenie, że walka była dramatyczna to niedomówienie. Każdy miał w pamięci ich krwawy pojedynek na UFC 155 w grudniu w ubiegłym roku i każdy fan był ciekawy, kto wyciągnął lepsze wnioski z poprzedniej bitwy. Odpowiedź była jedna - Cain Velasquez.
Paradoksalnie to on zdominował pojedynek boksem, ale także kopnięciami i zapasami. Być może nie jest to boks klasyczny czy ten oddający piękno szermierki na pięści, ale boks skuteczny z mnóstwem ciosów w klinczu. Velasquez kompletnie zdominował Dos Santosa w tym elemencie i miał on duże znaczenie dla przebiegu pojedynku. Dość powiedzieć, że "Cigano" nie wygrał żadnej z rund a w drugiej po prawym sierpie poszedł na deski! Od tego momentu jasne było, że już w tym pojedynku się nie odrodzi.
Ciągła presja i brak miejsca do wyprowadzenia kombinacji nie dały pola Brazylijczykowi do nawiązania walki. nawet jeśli na moment Cain mu odpuszczał, to Junior popełniał kardynalne błędy stawiając na niepotrzebne kopnięcia, tracąc siły lub dając je sobie przechwycić. W dwóch ostatnich rundach walka była przerywana z uwagi na obrażenia Dos Santosa i brak widzenia zza opuchniętych powiek. W końcówce postawił za późno na uderzenia łokciem, ale brakowało dynamiki a odpowiedź mistrza była miażdżąca i zmasakrowała mu twarz. W akcji ostatniej szansy w piątym starciu, Junior próbował gilotynowego duszenia, ale opadł z sił i klęknął na kolana zasłaniając się bezradnie przed uderzeniami i poddając walkę. Sędzia Herb Dean prawidłowo odczytał jego gesty i zatrzymał walkę.
Król wagi ciężkiej jest jeden i jest nim Cain i nie ma tu dwóch zdań. Wygrał zdecydowanie deklasując rywala. Dos Santos jest numerem dwa i naprawdę musiałby sporo zmienić w warsztacie, by próbować pokonać Velasqueza. O ile zresztą nie mógł odrodzić się w walce to odrodził się przy wywiadzie z Joe Roganem zaraz po niej i zapowiedział powrót do Brazylii, ciężki trening i kolejne walki. Po prostu ten facet nigdy nie ma dość i tej nocy pokazał ogromne serce do walki, które pozwoliło mu przetrwać z Cainem do piątej rundy. To jednak było tylko tyle i aż tyle.
Co by nie powiedzieć o main event gali, to prawdziwą "Walką Wieczoru" było starcie Gilberta Melendeza (22-3 MMA, 1-1 UFC) i Diego Sancheza (24-6 MMA, 13-6 UFC) i słusznie ono powinno kandydować do tytułu "Fight of the Year". Jeśli ktoś nie jest przekonany do walk MMA, powinien obejrzeć to starcie i na pewno stanie się fanem tego sportu, zamiast być karmionym często tak zwanym "zawodowym boksem znad Wisły", który powoduje frustracje i niestrawność w odróżnieniu od tego co serwuje Ultimate Fighting Championship.
Były mistrz Strikeforce, ale głównie Diego Sanchez narzucili takie tempo i dramaturgię walki, że publiczność oglądała je na stojąco, bo wysiedzieć się przy tej walce po prostu nie dało. To, że Sanchez daje dobre walki to powszechnie wiadomo. To że kocha go publiczność to fakt znany od dawna, ale zmusić takiego kunktatora do wymian jak Melendez - to wielka sztuka. Sanchez poszedł na deski już w pierwszym starciu, a walkę zaczął niemal na plecach rywala i z szansą na duszenie. "El Nino" obronił się i w odpowiedzi posłał Sancheza na deski. Ten był już bliski porażki przed czasem, ale także się wybronił. Dokładniejszy i szybszy Melendez karał go niemal przy każdej akcji do trzeciej rundy a pierwszy triumfator The Ultimate Fightera wyglądał jak krwawe monstrum. Dwie interwencje medyczne w trakcie pojedynku są rzadkością w UFC a tu miało to miejsce. Nie ostatnio raz tego wieczora jak się okazało później. Mimo kłopotów, kontr i przechwytów, Sanchez konsekwentnie kopał krzyżowym kopnięciem na wątrobę. Melendez przyjmował je bez grymasu bólu, ale widać było, że w tym szaleństwie sancheza jest metoda, bo Gilbert słabł.
Magiczna była trzecia runda, gdy nacierający bez chwili wytchnienia Sanchez wreszcie trafił silnym podbródkowym i czujny i dokładny do tej pory Melendez zapoznał się z deskami. Sanchez uwierzył w tym momencie, że może wygrać przed czasem, ale popełnił błąd próbując poddawać rywala duszeniem, zamiast dobić ciosami. Oczywiście na takie decyzje nawet rasowy fighter ma ułamki sekund i Diego pokpił sprawę, bo "El Nino" ma dobre obrony i zdołał wstać a nawet przejść do kontrataku. Powalony Sanchez także pokazał akcję jak należy się bronić i wykorzystywać łokcie i zapasy by ratować się z tarapatów. Na minutę przed końcem walki, gdy większość zawodników myślami jest już w szatni, żaden a szczególnie Sanchez - ani myślał odpuszczać i zamierzał jeszcze atakować zmuszając Melendeza do przyjęcia wymiany. Ten lubiący walczyć na wstecznym biegu, kolejny raz po męsku ją przyjął i trwała ona na bezdechu i długu tlenowym do ostatniej sekundy! Obaj pokazali jak można wytrenować organizm a także pokazać co oznacza często nadużywany zwrot "mieć serce do walki". Im obu nie można tego odmówić i takie walki są solą MMA i podstawą UFC.
Ponad 17 tysięcy widzów w hali wstało, gdy po przegranej walce przemawiał Diego. Pokazał klasę i nie żalił się na werdykt, dziękując za doping. Warto ten fragment dedykować niektórym polskim "primadonnom MMA", które po przegranych walkach nie są w stanie zrobić nic innego jak szybko zwiać do szatni by wypełznąć potem na facebookach i żalić się na rywali. Klasa fightera to jedno a klasa człowieka to drugie. Sanchez ma jedno i drugie i za to kochają go kibice a nawet Melendez, powiedział, że walczył z wielkim wojownikiem i ma do niego ogromny szacunek. Jednak droga Melendeza prowadzi na szczyt. Na jaki szczyt? Na sam szczyt wagi lekkiej! Jest to kwestia czasu, gdy dostanie walkę o pas, bo tą walką przekonał o tym wszystkich. Także nieprzekonanych do MMA ta walka powinna przekonać. Można powiedzieć tylko jedno: czapki z głów, panie i panowie przed Diego Sanchezem i Gilbertem Melendezem.
W głównej karcie walk na tej gali znalazły się aż trzy pojedynki wagi ciężkiej. W tym teoretycznie ważniejszym Daniel Cormier (13-0 MMA, 2-0 UFC) wypunktował Roya Nelsona (19-9 MMA, 6-5 UFC) i kolejny raz organizacja i on sam stanie przed dylematem czy nie przejść do niższej kategorii, bowiem trenuje w tym samym teamie co Velasquez i kto wie czy po kolejnych walkach nie byłby kandydatem do walki o pas wagi ciężkiej. Jest już mistrzem Strikeforce i pokonał Josha Barnetta, teraz dorzucił skalp Roya Nelsona. Drugą walką była szybka konfrontacja doświadczonego Gabriela Gonzagi (16-7 MMA, 11-6 UFC) i Amerykanina Shawna Jordana (15-5 MMA, 3-2 UFC). Jordan przekonał się, że taki rywal to za wysokie progi dla niego, bo co by nie powiedzieć o Gonzadze to takich rywali "zjadał na śniadanie". Silnoręki grappler, Amerykanina "połknął" już po 1,5 minuty posyłając go celnym prawym na deski a reszta była formalnością. Kto wie czy przywrócony do łask fighter nie zmierzy się wkrótce z silniejszymi rywalami.
60 tysięczny bonus za "Nokaut Wieczoru" dostał John Dodson (15-6 MMA, 4-1 UFC), który znokautował debiutującego Darrella Montague (13-3 MMA, 0-1 UFC) w pierwszej rundzie. Z kolei "Poddanie Wieczoru" przypadło Tony Fergusonowi (14-3 MMA, 4-1 UFC) za duszenie d'arce i poddanie Mike Rio (9-3 MMA, 1-2 UFC) przed upływem dwóch minut walki.
Poza główną kartą walk błysnął odchudzony Hector Lombard (33-4-1 MMA, 2-2 UFC), który debiutował w wadze do 77 kg, choć mistrzem Bellatora był w kategorii średniej. Jak widać decyzja była słuszna a inny weteran UFC z dobrym dorobkiem Nate Marquardt (32-13-2 MMA, 10-6 UFC) kończył walkę na deskach po starciu z monstrualnym karłem jakim jest z budowy ciała Kubańczyk. Hector, niższy i krępy ze swobodą szedł za Amerykaninem i pokazał mu kto rządzi w oktagonie. Walka zamknęła się w niecałych dwóch minutach a Lombard zasygnalizował silnie swoją obecność w nowej kategorii.
Komplet wyników:
Eliminacyjna karta
61 kg: Kyoji Horiguchi (Japonia) pokonał Dustina Pague (USA) przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie (3:51 min)
61 kg: Andre Fili (USA) pokonał Jeremy Larsena (USA) przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (0:53 min)
70 kg: Tony Ferguson (USA) pokonał Mike Rio (USA) przez poddanie (duszenie d'arce) w 1 rundzie (1:52 min)
77 kg: Adlan Amagov (Rosja) pokonał T.J. Waldburgera (USA) przez KO (uderzenia) w 1 rundzie (3:45 min)
70 kg: K.J. Noons (USA) pokonał George Sotiropoulosa (Australia) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 30-27)
61 kg: Jessica Eye (USA) pokonała Sarah Kaufman (Kanada) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
77 kg: Hector Lombard (Kuba) pokonał Nate Marquardta (USA) przez KO (uderzenia) w 1 rundzie (1:48 min)
84 kg: Tim Boetsch (USA) pokonał C.B Dollawaya (USA) przez niejednogłośną decyzję 2-1 (30-26, 27-29, 30-26)
Główna karta
57 kg: John Dodson (USA) pokonał Darrella Montague’a (USA) przez KO (lewy prosty) w 1 rundzie (4:13 min)
110 kg: Gabriel Gonzaga (Brazylia) pokonał Shawna Jordana (USA) przez KO w 1 rundzie (1:33 min)
70 kg: Gilbert Melendez (USA) pokonał Diego Sancheza (USA) przez decyzję 3-0 (29-28, 29-28, 30-27)
110 kg: Daniel Cormier (USA) pokonał Roya Nelsona (USA) przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
Main event
120 kg: Cain Velasquez (USA) pokonał Juniora Dos Santosa (Brazylia) przez TKO (uderzenia) w 5 rundzie (3:09 min)