UFC 157: Ronda Rousey mistrzynią UFC! Wyniki!
- Kategoria: Wyniki Świat
- Opublikowano: niedziela, 24, luty 2013
W sobotę w nocy 23 lutego największa światowa organizacja MMA jaką jest Ultimate Fighting Championship w Anaheim w Kalifornii, przeprowadziła galę UFC 157 "Rousey vs Carmouche" z pierwszą historyczną walką kobiet. Pojedynek Amerykanek Rondy Rousey (7-0 MMA, 1-0 UFC) i Liz Carmouche (8-3 MMA, 0-1 UFC) był jednocześnie i walką wieczoru i pierwszą walką o pas w wadze koguciej. Nie trzeba dodawać, iż był to pierwszy kobiecy pas UFC. Trzeba było niemal 20 letniej ewolucji tej organizacji, by kobiety stały pełnoprawnymi uczestnikami sportowych zmagań.
Oczywiście kobiety nie pojawiały się w MMA na tej gali, bowiem wiele organizacji miało kobiecą rywalizację w swoich programach a najpoważniejszą z nich miała do niedawna organizacja Strikeforce. Po jej przejęciu przez i rozwiązaniu, UFC przejęło kobiecą kategorię kogucią i 26 letnia Ronda Rousey została uznana za mistrzynię niejako z automatu. Była olimpijska medalistka w Judo z Pekinu, w hali Honda Center na oczach 15 tysięcy potwierdziła swój prymat wygrywając w pierwszej rundzie przez poddanie. Nazywana "Rowdy" judoczka, pokonała rywalkę swoją koronną techniką, którą prezentowała w pozostałych sześciu pojedynkach i która zawsze przynosiła jej zwycięstwa czyli dźwignią na ramię.
To fenomenalny wyczyn jak na razie w rozwijającym się kobiecym MMA i na pewno będzie miał swoją cenę, bowiem Rousey jest już dziś gwiazdą pierwszej wielkości a reklamodawcy już stoją w kolejce, by wykorzystać jej potencjał. Popularnością ma szansę przebić nawet słynną i piękną Ginę Carano, która porzuciła MMA dla filmowej kariery. Amerykanka jest i ładna i ma sportowe sukcesy, choć i tak wiadomo, że mężczyźni wolą...brunetki. To żart oczywiście, ale Rousey brakuje uroku Giny, za to nie brakuje tupetu i uporu. Niewątpliwie Ronda jest dziś na topie i na niwie sportowej i na arenie popularności. Wręcz zakochany jest w niej prezes UFC Dana White. Plotkarskie media sugerują nawet, że nie jest to zwykła sympatia jaką Dana darzy mistrzów kierowanej przez siebie organizacji, ale to już inny temat. Pewne jest, że UFC wykorzysta potencjał medialny gwiazdy a przy swoich możliwościach ma ona szansę stać się najbogatszą i najpopularniejszą gwiazdą MMA.
Pochodząca z Lafayette w Luizjanie 29 letnia "Girl-Rilla" Carmouche ma czego żałować. W pierwszej minucie walki ta była marines, sobie tylko znanym sposobem zeszła za plecy rywalki wskakując na nią i zakładając duszenie. Gdyby nie siła Rousey i nie minimalny błąd przy duszeniu to Liz byłaby na ustach całego świata MMA i Ameryki. Niewykorzystane sytuacje mszczą się i dokładnie tak stało się w pojedynku. Rousey uporządkowała pojedynek przechodząc do bocznej pozycji i zablokowała rywalkę. Potem wolną ręką uderzała ile wlezie czekając na okazję do założenia dźwigni. Nie wiedomo czy było to zaplanowane ze sztabem, bo równie dobrze mogła obijać Carmouche i zakończyć uderzeniami, ale podjęła ryzyko i na raty z ogromnym wysiłkiem i na sekundy przed zakończeniem rundy zdołała zmusić Liz do poddania. Po walce i wywiadach obie pogratulowały sobie występu i w sportowy sposób pożegnały się na oczach pełnej hali.
Nie mniejsze emocje towarzyszyły walce dwóch fighterów, z którymi identyfikują się tysiące fanów MMA. Dwie legendy jakimi są Brazylijczyk Lyoto Machida (19-3 MMA, 11-3 UFC) i amerykański zapaśnik Dan Henderson (29-9 MMA, 6-3 UFC) trudno wręcz wyszukać na mapie gwiazd. Pojedynek miał wyłonić pretendenta do walki z mistrzem wagi półcieżkiej Jonem Jonesem, którego jednak czeka sprawdzian z Chaelem Sonnenm i kto wie kto wyjdzie jako mistrz. Na pewno walka Hendersona z Machidą była mistrzowskim starciem wielkich postaci MMA. Obaj zapisali kawałek historii w MMA. Dan to mistrz legendarnej Pride a Machida UFC. Dan nie był nigdy mistrzem UFC mimo dwóch prób a Lyoto i owszem.
Wielu ekspertów zastanawiało się jak będzie wyglądać to starcie. Nie było ławo go przewidzieć. 42 letni Henderson jest niemal jak wino, choć zapewne to nie tylko wino w organizmie Dana pozwala mu być w takiej dobrej dyspozycji, ale to temat dla ekspertów z pogranicza medycyny i sportu a nie geriatrii. Mieszkający w Kalifornii "Hendo" bardzo chciał wygrać i był w wyśmienitej formie. Sęk w tym, że Machida był w równie wielkiej dyspozycji a kto wie czy nie życiowej w tej walce. Na dodatek jest 9 lat młodszy od Hendersona to bez mała dekada lat i dekada możliwości organizmu. Wszystko jednak okazało się w oktagonie i właśnie owe niuanse i walory były decydujące.
Machida to mistrz taktyki i w pojedynku zrealizował plan niemal perfekcyjnie. Zresztą obaj mieli rozpracowanych siebie na czynniki pierwsze. Henderson postawił na swój "H Bomb", bity prawą ręką co na mańkuta, jakim jest Machida mogło być zabójczą bronią. Mogło ale nie musiało. "Dragon" postawił na pracę nóg i w dużej mierze dzięki temu ograł Hendersona. To może być niemal materiał poglądowy z uników, zejść i kontr. Obaj biją krzyżowe kopnięcia na nogi, by zniechęcić rywala. Henderson niestety w pogoni za Brazylijczykiem zapomina o nogach i Lyoto w każdej akcji unika najgroźniejszej broni przeciwnika. Zostawia po kilkadziesiąt centymetrów marginesu od swojej głowy i czyje się z minuty na minutę swobodniej. W pierwszej rundzie Machidzie udaje się w końcówce wykonać kapitalne podcięcie co musi budzić respekt, bo Dan to dwukrotny olimpijczyk w zapasach a dodatkowo pogromca samego Fiodora Emelianenko.
Amerykanin był kompletnie zaskoczony. Przegrał także wyraźnie drugą rundę, dając się punktować kopnięciami uderzeniami. Ślady pod prawym okiem widoczne w przerwie, mówią wyraźnie, że walczy z mańkutem i widzą to też sędziowie. Dopiero w trzeciej rundzie w dość przypadkowej akcji Hendersonowi udaje się obalić Machidę, ale nawet będąc z góry niewiele jest w stanie zdziałać, bo brazylijsko - japoński "Smok", szczelnie trzyma i nie daje sobie zrobić krzywdy. Co rusz próbuje się wydostać i o dziwo udaje mu się to a Henderson traci resztki sił. To kluczowy moment walki i gdyby Machida pokusił się o zdecydowany atak to mógł to wygrać przed czasem. Miał ponad 1,5 minuty a Hendersonowi zabrakło sił na ostatnim odcinku. To pokazuje, że tyle dzieli go od Jonesa, Gustafssona czy właśnie Machidy. To oczywiście teoria, bo walka to walka i wszystko może być brane pod uwagę. Machida wygrał 2-1, ale chyba nikt nie miał wątpliwości poza jednym z sędziów, że zwycięstwo należało mu się jak przysłowiowa "psu micha". "Dragon" powrócił a buczenie kalifornijskiej publiczności było nie na miejscu. Był lepszy, cwańszy, szybszy i bardziej zdyscyplinowany. "Sorry Dan, nie tym razem" - chciałoby się powiedzieć.
Przed epickim pojedynkiem legend, Kalifornijczyków ucieszył ich miejscowy "Kalifornijski Dzieciak" czyli Urijah Faber (27-6 MMA, 3-2 UFC). 33 letni zawodnik nie jest już "dzieciakiem" a wszedł w wiek chrystusowy i chce w końcu zdobyć upragniony pas. W ubiegłym roku nadziei pozbawił go Renan Barao, ale w sobotę Urijah powrócił w świetnym stylu. "Duma Salvadoru" czyli 30 letni Ivan Menjivar (25-10 MMA, 4-2 UFC) skapitulował pod koniec pierwszej rundy, po błędzie, który może przydarzyć się każdemu, ale nie każdy ma tak sprytnego i szybkiego rywala jak Faber. Salvadorczyk, dobrze zaczął pięknym rzutem walkę, ale moment później Urijah przetoczył go i zaczął bić w parterze. Ivan bronił się zaciekle i nawet kopał z dłu leżąc na plecach. Dwa razy trafił nawet tzw. upkickiem, ale gdy próbował wstać Faber wskoczył za jego plecy i wisząc na nim jak plecak założył duszenie i zmusił do poddania na stojąco. Zebrał burzę braw za ten wyczyn zresztą od fanów. Jeśli wygra kolejny pojedynek w takim stylu, może znów zaatakować pozycję mistrza, którym...jest dwóch zawodników: Renan Barao i Dominick Cruz. Jeden z nich znów będzie musiał zapoznać się z dojrzałym już "Kalifornijskim Dzieciakiem".
W głównej karcie znalazł się także pojedynek zwycięzcy programu The Ultimate Fighter 11 Courta McGee (14-3 MMA, 4-2 UFC) z Joshem Neerem (33-13-1 MMA, 6-9 UFC). Pochodzący z Utah były alkoholik i narkoman zmienił kategorię na półśrednią po dwóch porażkach z Philippou i kolegą oraz rywalem z TUF'a Nickiem Ring. Był to czas najwyższy, bo obecnie uzależniony od treningu i walk, utalentowany, wszechstronny fighter pokazał dobrą stójkę świetnie boksując długimi ciosami. W pierwszej rundzie ciosami na wątrobę posłał Neera na deski ale nie zdołał wykończyć. McGee stylem walki przypomina polskiego zawodnika Marcina Naruszczkę i podobnie jak on miewa dziurawą gardę, podczas boksowania, musi nad tym popracować by nawiązać walkę z najlepszymi a także bnad wykończeniami. Neer przegrywając trzeci raz z rzędu, dołączy do setki planowanych zwolnień jakie ma w swojej polityce UFC, ale warto mu oddać część, iż walczył do końca w sobotę.
Na gali dobrze pokazał się także weteran Strikeforce Robbie Lawler (20-9 MMA, 5-3 UFC), który powrócił udanie po porażce z Lorenzem Larkinem właśnie w Strikeforce w lipcu 2012 roku. Lawlera w UFC nie było od 2004 roku kiedy to odszedł po dwóch porażkach z Nickiem Diazem i nieżyjącym już Evanem Tanerem. Robbie także wrócił do kategorii półśredniej. W niej to solidniejsze nazwisko miał Josh Koscheck (17-7 MMA, 15-7 UFC) jako były pretendent do pasa mistrzowskiego. Ostatecznie jednak zwycięstwo mimo kłopotów odniósł Lawler, który w drugiej rundzie przejął inicjatywę w parterze i zbombardował ciosami Josha. Dostał za ten wyczyn nagrodę "Nokautu Wieczoru" ( "Knockout of the Night" - przyp. red.) w wysokości 50 tysięcy dolarów.
Za "Poddanie Wieczoru" identyczną nagrodę dostał Kenny Robertson (12-2 MMA, 1-2 UFC), który dźwignią na nogę zdołał pokonać Brocka Jardine'a (9-3 MMA, 0-2 UFC) a za "Walkę Wieczoru uznano starcie Dennis Bermudez (10-3 MMA, 3-1 UFC) vs Matt Grice (16-5 MMA, 2-5 UFC) i obaj wymienieni także dostali nagrody po 50 tysięcy. Było z czego płacić, bowiem 15,525 widzów zostawiło 1,4 mln dolarów za same tylko bilety i możliwość oglądania walk na żywo. Wpływy za PPV będą na pewno znacznie wyższe.
Komplet wyników:
Main event
61 kg: Ronda Rousey pokonała Liz Carmouche przez poddanie (dźwignia na ramię) w 1 rundzie (4:49 min)
Główna karta
93 kg: Lyoto Machida pokonał Dana Hendersona przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
61 kg: Urijah Faber pokonał Ivana Menjivara przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie (4:34 min)
77 kg: Court McGee pokonał Josha Neera przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
77 kg: Robbie Lawler pokonał Josha Koschecka przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (3:57 min)
Walki eliminacyjne
120 kg: Brendan Schaub pokonał Lavara Johnsona przez decyzję 3-0(30-27, 30-27, 30-27)
70 kg: Michael Chiesa pokonał Antona Kuivanena przez poddanie (duszenie zza pleców) w 2 rundzie (2:29 min)
66 kg: Dennis Bermudez pokonał Matta Grice przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
70 kg: Sam Stout pokonał Carosa Fodora przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
77 kg: Kenny Robertson pokonał Brocka Jardine przez poddanie (dźwignia na kolano) w 1 rundzie (2:57 min)
77 kg: Neil Magny pokonał Jona Manleya przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 29-28)
77 kg: Nan-Shon Burrell pokonał Yuri Villeforta przez decyzję 3-0 (30-27, 29-28, 29-28)
Oczywiście kobiety nie pojawiały się w MMA na tej gali, bowiem wiele organizacji miało kobiecą rywalizację w swoich programach a najpoważniejszą z nich miała do niedawna organizacja Strikeforce. Po jej przejęciu przez i rozwiązaniu, UFC przejęło kobiecą kategorię kogucią i 26 letnia Ronda Rousey została uznana za mistrzynię niejako z automatu. Była olimpijska medalistka w Judo z Pekinu, w hali Honda Center na oczach 15 tysięcy potwierdziła swój prymat wygrywając w pierwszej rundzie przez poddanie. Nazywana "Rowdy" judoczka, pokonała rywalkę swoją koronną techniką, którą prezentowała w pozostałych sześciu pojedynkach i która zawsze przynosiła jej zwycięstwa czyli dźwignią na ramię.
To fenomenalny wyczyn jak na razie w rozwijającym się kobiecym MMA i na pewno będzie miał swoją cenę, bowiem Rousey jest już dziś gwiazdą pierwszej wielkości a reklamodawcy już stoją w kolejce, by wykorzystać jej potencjał. Popularnością ma szansę przebić nawet słynną i piękną Ginę Carano, która porzuciła MMA dla filmowej kariery. Amerykanka jest i ładna i ma sportowe sukcesy, choć i tak wiadomo, że mężczyźni wolą...brunetki. To żart oczywiście, ale Rousey brakuje uroku Giny, za to nie brakuje tupetu i uporu. Niewątpliwie Ronda jest dziś na topie i na niwie sportowej i na arenie popularności. Wręcz zakochany jest w niej prezes UFC Dana White. Plotkarskie media sugerują nawet, że nie jest to zwykła sympatia jaką Dana darzy mistrzów kierowanej przez siebie organizacji, ale to już inny temat. Pewne jest, że UFC wykorzysta potencjał medialny gwiazdy a przy swoich możliwościach ma ona szansę stać się najbogatszą i najpopularniejszą gwiazdą MMA.
Pochodząca z Lafayette w Luizjanie 29 letnia "Girl-Rilla" Carmouche ma czego żałować. W pierwszej minucie walki ta była marines, sobie tylko znanym sposobem zeszła za plecy rywalki wskakując na nią i zakładając duszenie. Gdyby nie siła Rousey i nie minimalny błąd przy duszeniu to Liz byłaby na ustach całego świata MMA i Ameryki. Niewykorzystane sytuacje mszczą się i dokładnie tak stało się w pojedynku. Rousey uporządkowała pojedynek przechodząc do bocznej pozycji i zablokowała rywalkę. Potem wolną ręką uderzała ile wlezie czekając na okazję do założenia dźwigni. Nie wiedomo czy było to zaplanowane ze sztabem, bo równie dobrze mogła obijać Carmouche i zakończyć uderzeniami, ale podjęła ryzyko i na raty z ogromnym wysiłkiem i na sekundy przed zakończeniem rundy zdołała zmusić Liz do poddania. Po walce i wywiadach obie pogratulowały sobie występu i w sportowy sposób pożegnały się na oczach pełnej hali.
Nie mniejsze emocje towarzyszyły walce dwóch fighterów, z którymi identyfikują się tysiące fanów MMA. Dwie legendy jakimi są Brazylijczyk Lyoto Machida (19-3 MMA, 11-3 UFC) i amerykański zapaśnik Dan Henderson (29-9 MMA, 6-3 UFC) trudno wręcz wyszukać na mapie gwiazd. Pojedynek miał wyłonić pretendenta do walki z mistrzem wagi półcieżkiej Jonem Jonesem, którego jednak czeka sprawdzian z Chaelem Sonnenm i kto wie kto wyjdzie jako mistrz. Na pewno walka Hendersona z Machidą była mistrzowskim starciem wielkich postaci MMA. Obaj zapisali kawałek historii w MMA. Dan to mistrz legendarnej Pride a Machida UFC. Dan nie był nigdy mistrzem UFC mimo dwóch prób a Lyoto i owszem.
Wielu ekspertów zastanawiało się jak będzie wyglądać to starcie. Nie było ławo go przewidzieć. 42 letni Henderson jest niemal jak wino, choć zapewne to nie tylko wino w organizmie Dana pozwala mu być w takiej dobrej dyspozycji, ale to temat dla ekspertów z pogranicza medycyny i sportu a nie geriatrii. Mieszkający w Kalifornii "Hendo" bardzo chciał wygrać i był w wyśmienitej formie. Sęk w tym, że Machida był w równie wielkiej dyspozycji a kto wie czy nie życiowej w tej walce. Na dodatek jest 9 lat młodszy od Hendersona to bez mała dekada lat i dekada możliwości organizmu. Wszystko jednak okazało się w oktagonie i właśnie owe niuanse i walory były decydujące.
Machida to mistrz taktyki i w pojedynku zrealizował plan niemal perfekcyjnie. Zresztą obaj mieli rozpracowanych siebie na czynniki pierwsze. Henderson postawił na swój "H Bomb", bity prawą ręką co na mańkuta, jakim jest Machida mogło być zabójczą bronią. Mogło ale nie musiało. "Dragon" postawił na pracę nóg i w dużej mierze dzięki temu ograł Hendersona. To może być niemal materiał poglądowy z uników, zejść i kontr. Obaj biją krzyżowe kopnięcia na nogi, by zniechęcić rywala. Henderson niestety w pogoni za Brazylijczykiem zapomina o nogach i Lyoto w każdej akcji unika najgroźniejszej broni przeciwnika. Zostawia po kilkadziesiąt centymetrów marginesu od swojej głowy i czyje się z minuty na minutę swobodniej. W pierwszej rundzie Machidzie udaje się w końcówce wykonać kapitalne podcięcie co musi budzić respekt, bo Dan to dwukrotny olimpijczyk w zapasach a dodatkowo pogromca samego Fiodora Emelianenko.
Amerykanin był kompletnie zaskoczony. Przegrał także wyraźnie drugą rundę, dając się punktować kopnięciami uderzeniami. Ślady pod prawym okiem widoczne w przerwie, mówią wyraźnie, że walczy z mańkutem i widzą to też sędziowie. Dopiero w trzeciej rundzie w dość przypadkowej akcji Hendersonowi udaje się obalić Machidę, ale nawet będąc z góry niewiele jest w stanie zdziałać, bo brazylijsko - japoński "Smok", szczelnie trzyma i nie daje sobie zrobić krzywdy. Co rusz próbuje się wydostać i o dziwo udaje mu się to a Henderson traci resztki sił. To kluczowy moment walki i gdyby Machida pokusił się o zdecydowany atak to mógł to wygrać przed czasem. Miał ponad 1,5 minuty a Hendersonowi zabrakło sił na ostatnim odcinku. To pokazuje, że tyle dzieli go od Jonesa, Gustafssona czy właśnie Machidy. To oczywiście teoria, bo walka to walka i wszystko może być brane pod uwagę. Machida wygrał 2-1, ale chyba nikt nie miał wątpliwości poza jednym z sędziów, że zwycięstwo należało mu się jak przysłowiowa "psu micha". "Dragon" powrócił a buczenie kalifornijskiej publiczności było nie na miejscu. Był lepszy, cwańszy, szybszy i bardziej zdyscyplinowany. "Sorry Dan, nie tym razem" - chciałoby się powiedzieć.
Przed epickim pojedynkiem legend, Kalifornijczyków ucieszył ich miejscowy "Kalifornijski Dzieciak" czyli Urijah Faber (27-6 MMA, 3-2 UFC). 33 letni zawodnik nie jest już "dzieciakiem" a wszedł w wiek chrystusowy i chce w końcu zdobyć upragniony pas. W ubiegłym roku nadziei pozbawił go Renan Barao, ale w sobotę Urijah powrócił w świetnym stylu. "Duma Salvadoru" czyli 30 letni Ivan Menjivar (25-10 MMA, 4-2 UFC) skapitulował pod koniec pierwszej rundy, po błędzie, który może przydarzyć się każdemu, ale nie każdy ma tak sprytnego i szybkiego rywala jak Faber. Salvadorczyk, dobrze zaczął pięknym rzutem walkę, ale moment później Urijah przetoczył go i zaczął bić w parterze. Ivan bronił się zaciekle i nawet kopał z dłu leżąc na plecach. Dwa razy trafił nawet tzw. upkickiem, ale gdy próbował wstać Faber wskoczył za jego plecy i wisząc na nim jak plecak założył duszenie i zmusił do poddania na stojąco. Zebrał burzę braw za ten wyczyn zresztą od fanów. Jeśli wygra kolejny pojedynek w takim stylu, może znów zaatakować pozycję mistrza, którym...jest dwóch zawodników: Renan Barao i Dominick Cruz. Jeden z nich znów będzie musiał zapoznać się z dojrzałym już "Kalifornijskim Dzieciakiem".
W głównej karcie znalazł się także pojedynek zwycięzcy programu The Ultimate Fighter 11 Courta McGee (14-3 MMA, 4-2 UFC) z Joshem Neerem (33-13-1 MMA, 6-9 UFC). Pochodzący z Utah były alkoholik i narkoman zmienił kategorię na półśrednią po dwóch porażkach z Philippou i kolegą oraz rywalem z TUF'a Nickiem Ring. Był to czas najwyższy, bo obecnie uzależniony od treningu i walk, utalentowany, wszechstronny fighter pokazał dobrą stójkę świetnie boksując długimi ciosami. W pierwszej rundzie ciosami na wątrobę posłał Neera na deski ale nie zdołał wykończyć. McGee stylem walki przypomina polskiego zawodnika Marcina Naruszczkę i podobnie jak on miewa dziurawą gardę, podczas boksowania, musi nad tym popracować by nawiązać walkę z najlepszymi a także bnad wykończeniami. Neer przegrywając trzeci raz z rzędu, dołączy do setki planowanych zwolnień jakie ma w swojej polityce UFC, ale warto mu oddać część, iż walczył do końca w sobotę.
Na gali dobrze pokazał się także weteran Strikeforce Robbie Lawler (20-9 MMA, 5-3 UFC), który powrócił udanie po porażce z Lorenzem Larkinem właśnie w Strikeforce w lipcu 2012 roku. Lawlera w UFC nie było od 2004 roku kiedy to odszedł po dwóch porażkach z Nickiem Diazem i nieżyjącym już Evanem Tanerem. Robbie także wrócił do kategorii półśredniej. W niej to solidniejsze nazwisko miał Josh Koscheck (17-7 MMA, 15-7 UFC) jako były pretendent do pasa mistrzowskiego. Ostatecznie jednak zwycięstwo mimo kłopotów odniósł Lawler, który w drugiej rundzie przejął inicjatywę w parterze i zbombardował ciosami Josha. Dostał za ten wyczyn nagrodę "Nokautu Wieczoru" ( "Knockout of the Night" - przyp. red.) w wysokości 50 tysięcy dolarów.
Za "Poddanie Wieczoru" identyczną nagrodę dostał Kenny Robertson (12-2 MMA, 1-2 UFC), który dźwignią na nogę zdołał pokonać Brocka Jardine'a (9-3 MMA, 0-2 UFC) a za "Walkę Wieczoru uznano starcie Dennis Bermudez (10-3 MMA, 3-1 UFC) vs Matt Grice (16-5 MMA, 2-5 UFC) i obaj wymienieni także dostali nagrody po 50 tysięcy. Było z czego płacić, bowiem 15,525 widzów zostawiło 1,4 mln dolarów za same tylko bilety i możliwość oglądania walk na żywo. Wpływy za PPV będą na pewno znacznie wyższe.
Komplet wyników:
Main event
61 kg: Ronda Rousey pokonała Liz Carmouche przez poddanie (dźwignia na ramię) w 1 rundzie (4:49 min)
Główna karta
93 kg: Lyoto Machida pokonał Dana Hendersona przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
61 kg: Urijah Faber pokonał Ivana Menjivara przez poddanie (duszenie zza pleców) w 1 rundzie (4:34 min)
77 kg: Court McGee pokonał Josha Neera przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
77 kg: Robbie Lawler pokonał Josha Koschecka przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (3:57 min)
Walki eliminacyjne
120 kg: Brendan Schaub pokonał Lavara Johnsona przez decyzję 3-0(30-27, 30-27, 30-27)
70 kg: Michael Chiesa pokonał Antona Kuivanena przez poddanie (duszenie zza pleców) w 2 rundzie (2:29 min)
66 kg: Dennis Bermudez pokonał Matta Grice przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
70 kg: Sam Stout pokonał Carosa Fodora przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
77 kg: Kenny Robertson pokonał Brocka Jardine przez poddanie (dźwignia na kolano) w 1 rundzie (2:57 min)
77 kg: Neil Magny pokonał Jona Manleya przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 29-28)
77 kg: Nan-Shon Burrell pokonał Yuri Villeforta przez decyzję 3-0 (30-27, 29-28, 29-28)