Ciężkim Piórem: Porażka Izu Ugonoha z Łukaszem Różańskim na Knockout Boxing Night 7 czyli dramat w dwóch odsłonach
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: niedziela, 07, lipiec 2019
Do prawdziwej sensacji w wadze ciężkiej polskiego boksu doszło W walce wieczoru gali Knockout Boxing Night 7 w Rzeszowie. Faworyzowany Gdańszczanin i dawny amatorski mistrz świata w Kickboxingu Izuagbe Ugonoh (18-2, 15 KO) został znokautowany przez 33-letniego nieznanego szerokiemu ogółowi kibiców Łukasza Różańskiego (11-0, 10 KO).
Co ciekawe i warte analizy, ostatnie uderzenie zadane zostało już po komendzie "stop" jaką wykrzyczał arbiter Robert Gortat, po tym jak seria ciosów posłał na deski słynnego Izu w walce wieczoru. Sędzia stał się bezwiednie jednym z bohaterów sobotniego dramatu na rzeszowskim stadionie. Był to prawdziwy nokaut rozłożony na dwie raty a sędzia Gortat został "żyrantem" klęski Ugonoha, bo wynik walki żyrował w ten sposób. Ugonoh trafiony dodatkowo nie miał szansy powrotu do walki.
On sam pokazywał to oczami bezradnie leżąc na plecach, że nastąpiło to po gongu, ale był oszołomiomny. Nie dał rady wstać i być może ten cios się do tego przyczynił. Sędzia wyliczył gdańszczanina i zakończył walkę. Nie zmienia to faktu, że Ugonoh by tę walkę raczej i tak przegrał. W zasadzie była już ona przez niego przegrana bo na przestrzeni 4 rund był już liczony i przegrywał z kretesem. Trzeba mu oddać honor, że zachował się z klasą po walce i przyjął porażkę na pierś. Nie zapobiegło i nie zapobiegnie to dyskusjom fanów i to jest normalne w takich okolicznościach. Kilka tygodni temu płakaliśmy rzewnymi łzami nad dramatem Krzysztofa Głowackiego i naruszeń przepisów a dziś sami w polsko - polskim sosie mamy sędziowski pasztet.
Zarówno nokaut i cała historia pojedynku to niemal epicka opowieść o jednym i drugim. Starszy o dwa lata Różański w pełni wykorzystał szansę jaka się przed nim otworzyła. Pokazał charakter i fakt, że nie uląkł się bardziej znanego i medialnego rywala. Walcząc niemal na swojej ziemi pokazał, że "lew jest 2 x silniejszy, gdy broni swojego terytorium". W sobotni wieczór był takim lwem i niezależnie od fatalnego błędu w 4 rundzie, tej walki nie miał możliwości przegrać.
Kluczem do zwycięstwa było zapewne wiele czynników. Na pewno dyspozycja Ugonoha nie była najlepsza. Mowa o tej psychicznej, bo między wierszami sam zawodnik wspomniał coś o niej. Druga sprawa, że to jest waga ciężka i na każdy objaw słabości lecą najmocniejsze bomby ze strony rywali. Różański bił mocno i miał plan na tą walkę. Izu był wolny i mało
Ugonoh miał przerwę w ciężkich walkach, bo pojedynku z Fredem Kassim jako ciężkiej walki, traktować nie można. Całą jesień, zimę i wiosnę, trwały różnego rodzaju perturbacje - włącznie z tragiczną śmiercią trenera Gmitruka, różnie wyglądającymi relacjami z Dariuszem Michalczewskim i finalnie podjęciem współpracy z Romanem Anuchinem, na 5 minut przed dzwonkiem alarmowym a w zasadzie już po tym dzwonku. Tego dowiodła sobotnia walka. Izu jest w kryzysie i kto wie, czy ma plan "B" na swoją karierę? Z kolei nieco pomijany bohater Różański wychodzi z cienia i niczym Andy Ruiz ma ochotę na więcej.
To powoduje, że w nieco osłabioną polską kategorię ciężką wszedł nowy powiew życia i nowe paliwo do dyskusji. Jak na wakacyjny sezon ogórkowy to całkiem obfity materiał. Po aferze Głowacki - Briedis, mamy kolejną do rozwikłania, związaną z ciosem po gongu a warto pamiętać, że za 2 tygodnie walka Artura Szpilki z Derekiem Chisorą. Zatem dzieje się i będzie się działo.
Co ciekawe i warte analizy, ostatnie uderzenie zadane zostało już po komendzie "stop" jaką wykrzyczał arbiter Robert Gortat, po tym jak seria ciosów posłał na deski słynnego Izu w walce wieczoru. Sędzia stał się bezwiednie jednym z bohaterów sobotniego dramatu na rzeszowskim stadionie. Był to prawdziwy nokaut rozłożony na dwie raty a sędzia Gortat został "żyrantem" klęski Ugonoha, bo wynik walki żyrował w ten sposób. Ugonoh trafiony dodatkowo nie miał szansy powrotu do walki.
On sam pokazywał to oczami bezradnie leżąc na plecach, że nastąpiło to po gongu, ale był oszołomiomny. Nie dał rady wstać i być może ten cios się do tego przyczynił. Sędzia wyliczył gdańszczanina i zakończył walkę. Nie zmienia to faktu, że Ugonoh by tę walkę raczej i tak przegrał. W zasadzie była już ona przez niego przegrana bo na przestrzeni 4 rund był już liczony i przegrywał z kretesem. Trzeba mu oddać honor, że zachował się z klasą po walce i przyjął porażkę na pierś. Nie zapobiegło i nie zapobiegnie to dyskusjom fanów i to jest normalne w takich okolicznościach. Kilka tygodni temu płakaliśmy rzewnymi łzami nad dramatem Krzysztofa Głowackiego i naruszeń przepisów a dziś sami w polsko - polskim sosie mamy sędziowski pasztet.
Zarówno nokaut i cała historia pojedynku to niemal epicka opowieść o jednym i drugim. Starszy o dwa lata Różański w pełni wykorzystał szansę jaka się przed nim otworzyła. Pokazał charakter i fakt, że nie uląkł się bardziej znanego i medialnego rywala. Walcząc niemal na swojej ziemi pokazał, że "lew jest 2 x silniejszy, gdy broni swojego terytorium". W sobotni wieczór był takim lwem i niezależnie od fatalnego błędu w 4 rundzie, tej walki nie miał możliwości przegrać.
Kluczem do zwycięstwa było zapewne wiele czynników. Na pewno dyspozycja Ugonoha nie była najlepsza. Mowa o tej psychicznej, bo między wierszami sam zawodnik wspomniał coś o niej. Druga sprawa, że to jest waga ciężka i na każdy objaw słabości lecą najmocniejsze bomby ze strony rywali. Różański bił mocno i miał plan na tą walkę. Izu był wolny i mało
Ugonoh miał przerwę w ciężkich walkach, bo pojedynku z Fredem Kassim jako ciężkiej walki, traktować nie można. Całą jesień, zimę i wiosnę, trwały różnego rodzaju perturbacje - włącznie z tragiczną śmiercią trenera Gmitruka, różnie wyglądającymi relacjami z Dariuszem Michalczewskim i finalnie podjęciem współpracy z Romanem Anuchinem, na 5 minut przed dzwonkiem alarmowym a w zasadzie już po tym dzwonku. Tego dowiodła sobotnia walka. Izu jest w kryzysie i kto wie, czy ma plan "B" na swoją karierę? Z kolei nieco pomijany bohater Różański wychodzi z cienia i niczym Andy Ruiz ma ochotę na więcej.
To powoduje, że w nieco osłabioną polską kategorię ciężką wszedł nowy powiew życia i nowe paliwo do dyskusji. Jak na wakacyjny sezon ogórkowy to całkiem obfity materiał. Po aferze Głowacki - Briedis, mamy kolejną do rozwikłania, związaną z ciosem po gongu a warto pamiętać, że za 2 tygodnie walka Artura Szpilki z Derekiem Chisorą. Zatem dzieje się i będzie się działo.