Fighters Arena 3: podsumowanie gali! Wyniki!
- Kategoria: Wyniki Polska
- Opublikowano: niedziela, 30, wrzesień 2012
W sobotę 29-go września w hali MOSiR w Łodzi, odbyła się trzecia edycja gali MMA Fighters Arena. Była to pierwsza w Polsce impreza, która odbyła się według przepisów dominującej na świecie organizacji Ultimate Fighting Championship (UFC). Twarde przepisy zaowocowały nadspodziewanie twardymi walkami, ale nikomu nic poważnego się nie stało, choć urazy w Mieszanych Sztukach Walki są normą. Świetna organizacja, dobre tempo widowiska i stojące na wysokim poziomie pojedynki, to najkrótsza charakterystyka imprezy.
Gala przeszła spore perturbacje w sferze karty walk, co jednak, może poza oczekiwaniami związanymi z walką wieczoru nie miało wpływu na poziom widowiska. Mecz Łodź vs Warszawa i Polska USA był dobrym pokazem MMA w wykonaniu wszystkich bez wyjątku zawodników. Także superfight w wadze ciężkiej dostarczył wielu emocji i w oktagonie i poza nim.
Nieoficjalny start gali rozpoczął się od amatorskiego pojedynku K-1 na dodatek w oktagonalnej klatce znacznie większej od ringu. I miejsce i formuła nie miały wpływu na całkiem dobrą walkę jaką dali Kamil Boszko z warszawskiej Copcabany i Grzegorz Ochlik z łódzkiego STC. Pojedynek zdominował młody Boszko, który do walki przygotowywał się...tydzień, bo jak samo powiedział "trochę się zabawił poza salą treningową". Wychowanek Igora Kołacina ma papiery na poziomie europejskim, ale każdy młody człowiek ma prawo do błędów i najważniejsze, żeby wiedział kiedy powiedzieć "stop". Kamil po walce powiedział nam, że to "ten moment" by nie zmarnować sobie kariery jak wielu innych nie gorszych fighterów. Wywodzący się z Muay Thai Grzegorz Ochlik niestety jest dziś cieniem fightera jakiego znało go wielu fanów wcześniej. Ewidentne braki techniczne i kondycyjne nadrabiał twardym charakterem i to pozwoliło mu przetrwać ten niełatwy dla niego pojedynek. Werdykt dający zwycięstwo Kamilowi Boszko był prawidłowy i jednogłośny.
Pierwszy pojedynek MMA na gali Fighters Arena 3 dał przedsmak emocji jaki czekał tego wieczora widzów. Faworyt publiczności Marcin Bandel (6-2 MMA, 2-1 FA) z Drysdale Jiu-Jitsu Łódź pokazał, że poczynił ogromne postępy nie tylko w MMA, ale głównie w grapplingu. Krzysztof Morzyszek (3-2 MMA, 0-1 FA) reprezentujący Bellator Warszawa jest nie mniej utalentowany niż Bandel, ale zmiana kategorii z półciężkiej (93 kg) na średnią (84 kg) akurat na ten pojedynek i zbijanie wagi w krótkim czasie (2 tygodnie) miały wpływ na jego występ. Pierwszy zaczął Morzyszek, od kopnięcia i trafienia łokciem w stójce, po czym obaj sklinczowali. Siłową próbę obalenia z zahaczeniem nogi wygrał łodzianin i Morzyszek znalazł się w defensywie. W tym momencie pokazał, że ma papiery na parter. Mimo naporu Marcina Bandela uderzał z dołu i zdołał przejść do próby trójkątnego duszenia nogami. Bandel był jednak czujny i szybszy. Kontrował akcje warszawiaka a próba dźwigni na nogę niestety także została szybko skontrowana i mimo dwukrotnego przetocznia nie udało mu się uciec z zagrożonej pozycji. Bolesna dźwignia na kolano zakończyła walkę w pierwszej rundzie i Marcin Bandel w trzecim starcie na Fighters Arena odniósł drugie zwycięstwo. Miejscowi kibice szaleli na trybunach w tym momencie.
W kolejnej walce tym raqzem w kategorii półśredniej "młody weteran" gal FA Paweł Pawlak (5-0 MMA 3-0 FA) z Gracie Barra Łódź, także pozazdrościł efektownego zwycięstwa koledze i po bardzo dynamicznym boju pokonał w drugiej rundzie Shamila Ilyasova (4-2 MMA 0-1 FA) z Okniński Team Warszawa. Zwycięstwo nie przyszło łatwo, bo pochodzący z Dagestanu "Hattab" chaotycznymi akcjami narobił mu sporo problemów. Właśnie on w stójce prezentował się lepiej, ale o wyniku walki zadecydowały umiejętności parterowe Pawlaka i to nie te z BJJ a głównie akcje zapaśnicze z obejściami i kontrolą poczynań Ilyasova, który właśnie poprzez to i chaos stracił najwięcej sił. Także warto pochwalić Pawlaka za dobre kontrowanie zapaśnicze przy siatce co pokazał już w pierwszej akcji, gdy mądrze przechwyciął w klinczu głowę rywala i gilotynowym uchwytem (czasen nazywany jako tzw. anakonda) pozbawił go sporo sił. Już schodząc do narożnika po pierwszej rundzie widać było, iż trudno Ilyasovowi, będzie się zregenerować w minutę. Mimo to pokazał serce rzucając się do desperackiego ataku w drugiej a powalony bronił się długo otrzymując w żelaznym trzymaniu sporo uderzeń. Ostatecznie jednak musiał skapitulować z lepszym parterowo rywalem po 1,5 minuty drugiej rundy gradzie uderzeń.
20 letni łodzianin Bartłomiej Kopera (2-2 MMA, 2-1 FA) jest niemal wizytówką gali Fighters Arena. Na dwóch poprzednich edycjach efektownie kończył swoich rywali przed czasem i wydawało się, że to samo zrobi z Kamilem Łebkowskim (4-3 MMA, 1-0 FA) z Okniński Team Warszawa, który na codzień trenuje w Białej Podlaskiej. Jednak okazało się, że nie będzie to takie łatwe. O ile jeszcze pierwszą rundę przepracował solidnie i zapunktował obaleniami na zwycięstwo to widać było, że zawodzi go kondycja. Bezdyskusyjnie jednak pierwsza odsłona należała do niego. walka przybrała niekorzystny obrót w drugim starciu kiedy zaczął inkasować uderzenia i nie mógł obalić rywala tak dobrze jak w pierwszej odsłonie. Dodatkowo zaczął dosłownie stawać z rękami na biodrach czekając na akcje rywala, który przejął kontrolę nad walką. Niestety to co wypracował w pierwszej rudzie roztrwonił w drugiej. Trzecie starcie miało dać odpowiedź, kto zwycięży w tej walce? Początkowo poobijany Bartłomiej próbował przejąć inicjatywę, ale zmęczony, dwukrotnie był w zagrożonej poddaniem pozycji. Łebkowski wyraźnie w tej rundzie był świeższy a Kopera walczył zrywami, jeśli dał się obalić to udawało mu się wyjść z tego po ogromnym wysiłku. Zostawiał serce na macie, ale fakt jest faktem, że ta runda była remisem ze wskazaniem na Łebkowskiego. Ilość uderzeń i kondycyjne przestoje Kopery, były prawdopodobnie argumentem przesądzającym o werdykcie stosunkiem głosów 2-1 dla Kamila Łebkowskiego, po naprawdę emocjonującym pojedynku.
Po wygraniu meczu 2-1 meczu Łodzian z Warszawiakami na placu boju pojawił "ciężki wymiar MMA" czyli superfight Jacka Czajczyńskiego (3-5 MMA, 1-0 FA) z weteranem polskiego MMA Temistoklesem Teresiewiczem (2-5 MMA, 0-1 FA). Przed tym pojedynkiem od razu ożywiła się część publiczności, która niedwuznacznie dała znać po czyjej stronie jest jej sympatia. Tak więc w asyście gwizdów i okrzyków ogólnie uznawanych za obraźliwe 42 letni Temil, policjant ze Zgierza, musiał zmagaĆ nie tylko z rywalem. Obaj postawili na walkę w stójce wymieniając ciosy i niskie kopnięcia na uda. Czajczyński pochodzący z Częstochowy parł bardziej do przodu, zaś sprytniejszy i dużo lżejszy Teresiewicz uderzał i odskakiwał krążąc dookoła. W obu przypadkach mieli swoje szanse na wygraną i obu ugięły się nogi po akcjach rywala. O werdykcie zdecydowało prawdopodobnie większe parcie do przodu Częstochowianina i rozcięcia na głowie Temistoklesa, które sygnalizowało sędziom celność ciosów. Ogólnie bój wyglądał bardzo remisowo, ale zawodnikowi ze Zgierza należy się uznanie za dzielną postawę i pokaz witalności. Fakt że obaj nie forsowali tempa by postawić wszystko na jedną kartę, ale i waga obu i wiek Teresiewicza każą spojrzeć z szacunkiem na pełne trzy rundy w wykoniu obu figherów. Sędziowie dali jednogłośne zwycięstwo Czajczyńskiemu i jest to prolongata na kolejne boje.
Mecz Polska vs USA rozpoczął pojedynek Pawła Ostasza (5-5 MMA, 1-1 FA) i Alexa Blacka (1-3 MMA, 1-0 FA). Organizator gali był krytykowany m.in. za to, że daje ze strony Amerykanów słabych rywali, by Polacy nabili sobie rekordy. Alex Blac udowodnił, że byli w błędzie a poziom MMA w USA jest bardzo wysoki. W zasadzie patrząc na wygląd Amerykanina nikt nie postawiłby na niego pięciu złotych. Trenujący z Marcinem Heldem w Bastionie Tychy Paweł Ostasz, który zszedł do kategorii lekkiej wyglądał jak gladiator przy Blacku. Początkowo wyglądało, że będzie to egzekucja, ale z minuty na minutę Amerykanin pokazał, co to jest dobra stójka w MMA a treningi m.in. u Grega Jacksona nie są przygodą dla 24 letniego fightera. Black walczył w stylu Nicka Diaza i choć dzieli go od niego kilka klas, to w walce z solidnym polskim fighterem w zupełności to wystarczyło. Ostasz zaś kompletnie sobie nie radził z leworęcznym rywalem.
Na początku walki kiedy jeszcze miał trochę siły atakował gwałtownie i kilka razy trafił ciosami bokserskimi. Potem dał się obalić i sporo z tych sił ubyło. Spompowany, zaczął popełniać błędy a Amerykanin punktował go spokojnie. Przepuszczał ataki a krzyżowe kopnięcia na tułów, złamały wolę Ostasza do walki. Tempo jakie narzucił na początku obróciło się przeciw niemu samemu. Druga runda to totalna demolka obrony zawodnika z Tychów i chyba wiadomo już skąd jest nazwa klubu jaki reprezentuje czyli Bastion. Jak przetrwał tę rundę pozostanie jego tajemnicą, ale po uderzeniach przy siatce padał dwa razy i dwa razy cudem wytrwał. Kiedy wydawało się już że jest po nim Amerykanin bezmyślnie wpakował mu kopnięcie w jądra i Ostasz dostał chwilę na regenerację. Trenerowi Sławomirowi Szamocie pokazywał wymiownie krecąc głową, że ten pojedynek spisał już na straty. Mimo to w trzeciej rundzie mógł się wydarzyć cud. Black dostał się w gilotynę i Ostasz całym wysiłkiem próbował go poddać. Szczupły Amerykanin nie spanikował, przetrwał i gdy był gotowy do demolki, Ostasz zasygnalizował sędziemu kontuzję biodra, które wypadło mu ze stawu jak sam powiedział potem w wywiadzie po walce. Sędzia Konrad Bronicki zastrzymał walkę w tym momencie. Tak więc Amerykanie prowadzili 1-0.
W wadze półśredniej Łukasz Chlewicki (9-2 MMA, 1-0 FA) z Grapplingu Kraków spotkał się z klubowym kolegą poprzednika Danny Taylorem (1-4 MMA, 0-1 FA). Taylora od Blacka dzieli różnica wieku (13 lat) ale nie charakteru. Amerykanie biją się do końca i to wie już każdy. Także Łukasz Chlewicki, który był lepszy w każdym elemencie walki, ale za każdym razem kiedy próbował zakończyć walkę przed czasem Amerykanin pokazywał serce do walki i dzięki temu przetrwał pojedynek. Tak naprawdę przyjmował ciężki bomby na głowę, uśmiechał się i parł dalej do przodu. Był w beznadziejnych sytuacjach a mimo to nie poddawał się i kończył krańcowo rozbity tę walkę, ale nie skończony. Łukasz sam po walce był pod wrażeniem jego odporności na ciosy, obrony w beznadziejnych sytuacjach. Drobne błędy spowodowały, że nie zakończył jej przed czasem w naszej ocenie, ale także kilka razy sam dał pole Amerykaninowi kładąc się niepotrzebnie na plecach, ale oczywiście łatwo się mówi z boku. W okatgonie jest nie tak łatwo i ta walka to udowodniła. W tym momencie było już 1-1 w meczu i czakała wszystkich walka wieczoru.
W niej wystąpił Michał Kita (13-6 MMA, 1-1 FA) z Gliwic i Demian Martindale (0-1 MMA, 0-1 FA) z z 503 West Coast Jiu-jitsu w Portland w Oregonie, który przyleciał w nadzwyczajnej sytuacji do Polski, gdy wypadł Chris Barnett. Tu także okazało się, że mimo braku przygotowania nie przyjechał zebrać lania. Udało mu się zaskoczyć na początku walki Polaka i ładnym suplesem, obalić ważącego 109 kg zawodnika. Potem Martindale miał prawie dosiad, ale Kita pokazał, że nie tylko zapasy są jego silną stroną, bo bronił się spokojnie przechodząc do dźwigni na nogę. Później wyszedł i zaryzykował kolejną dźwignię, ale sprytny Yankes znów go przetoczył. Dopiero wtedy Kita pokazał klasę przechodząc mu za plecy i powoli systematycznie zaczął wykorzystywać swoje "żelazne ręce". Kita tłukł tak, że odgłos uderzeń słychać było po całej hali. Gdy oglądaliśmy jego ręce po walce w szatni widać było po kościach z jaką siłą uderzał i cud, że głowa Amerykanina nie pękła. Walkę jednocześnie niemal zatrzymał świetnie sędziujący tego wieczora Konrada Bronicki i narożnik Amerykanina. On sam...miał pretensje o zbyt szybkie przerwanie walki. Tak więc Michał Kita wygrał i w starciu z Amerykanami wygraliśmy 2-1.
Galę można podsumować jako bardzo udaną od strony organizacyjnej. Mimo wielu kłopotów udało się skompletować niezł kartę walk i przeprowadzić imprezę. Żadna z walk nie była rozczarowaniem. Wręcz przeciwnie, emocjonujące pojedynki oglądało się z przyjemnością. Należy podkreślić dobrą pracę arbitrów punktowych: Tomasz Knapa, Piotra Cypela, Sławomira Cypela i sędziego ringowego Konrada Bronickiego. Także świetnie w roli konferansjera wypadł Krzysztof Skrzypek z Poznania, który prowadzi znane gale Night Of Champion.
Trochę może dziwić niewielka liczba trochę ponad tysiąca osób na gali. Na dobrą sprawę lokalne media trąbiły o niej od ponad miesiąca a branżowe znacznie dłużej i intensywniej, żyjąc każdym pojedynkiem i wiadomością. Najwidoczniej przy kilkunastu bez klubach sportów walki w Łodzi i okolicach zebrać tysiąc osób jest nadludzkim wysiłkiem. Tym bardziej, że z czterech miejscowych zawodników, każdy był z innego klubu. Także po raz pierwszy od dłuższego czasu z trybun poleciały epitety w kierunku bogu ducha winnych zagranicznych gości. "Je..ć Amerykę" i tym podobne sformułowania pokazują, że chamstwo ma się nadal całkiem dobrze w Łodzi. O ile na galach KSW były podobne incydenty i przyśpiewki w kierunku zawodników mających, "to i owo" na sumieniu, to tu nie było takiego powodu. Widać, że nie wszyscy dorośli do oglądania dobrych widowisk i nie wychowano ich w szacunku dla gości, skądkolwiek by nie byli. Być może kiedyś pojadą za granicę i doznają tego samego.
Na koniec o dalszych planach Fighters Arena. Podczas gali organizator ogłosił, iż kolejna gala odbędzie się już 24-go listopada we Włocławku i padły nazwiska Jacka Czajczyńskiego, Alexa Blacka i kilku innych zawodników, ale to jest już temat na kolejną Fighters Arena 4.
Komplet wyników:
Walki Amatorskie
K-1 70 kg.: Kamil Boszko (Copacabana Warszawa) pokonał Grzegorza Ochlika (Szkoła Sztuk Walki Warrior Łódź) na punkty (3:0)
Łódź vs Warszawa
84 kg.: Marcin Bandel (Drysdale Jiu Jitsu Łódź) pokonał Krzysztofa Morzyszka (Bellator Warszawa) przez poddanie (dźwignia na nogę) w 1 rundzie (1:36 min)
77 kg.: Paweł Pawlak (Gracie Barra Łódź) pokonał Shamila Ilyasova (Okniński Team Warszawa) przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie (1:32 min)
66 kg.: Kamil Łebkowski (Okniński Team Warszawa) pokonał Bartłomieja Koperę (United Gym Łódź) przez niejednogłośną decyzję 2-1
Superfight
120 kg.: Jacek Czajczyński (Wydra Gym Częstochowa) pokonał Temistoklesa Teresiewicza (STC Łódź) przez decyzję 3-0
Polska vs USA
70 kg.: Alex Black (USA/ Bushi Ban Houston) pokonał Pawła Ostasza (Polska/Bastion Tychy) w przez TKO (kontuzja) w 3 rundzie (1:34 min)
77 kg.: Łukasz Chlewicki (Polska/Grappling Kraków) pokonał Danny Taylora (USA/Bushi Ban Houston) przez decyzję 3:0
Main event
120 kg.: Michał Kita (Polska/Masakra Team Gliwice) pokonał Damiona Martindale (USA) przez TKO (zatrzymanie sędziego) w 1 rundzie
Gala przeszła spore perturbacje w sferze karty walk, co jednak, może poza oczekiwaniami związanymi z walką wieczoru nie miało wpływu na poziom widowiska. Mecz Łodź vs Warszawa i Polska USA był dobrym pokazem MMA w wykonaniu wszystkich bez wyjątku zawodników. Także superfight w wadze ciężkiej dostarczył wielu emocji i w oktagonie i poza nim.
Nieoficjalny start gali rozpoczął się od amatorskiego pojedynku K-1 na dodatek w oktagonalnej klatce znacznie większej od ringu. I miejsce i formuła nie miały wpływu na całkiem dobrą walkę jaką dali Kamil Boszko z warszawskiej Copcabany i Grzegorz Ochlik z łódzkiego STC. Pojedynek zdominował młody Boszko, który do walki przygotowywał się...tydzień, bo jak samo powiedział "trochę się zabawił poza salą treningową". Wychowanek Igora Kołacina ma papiery na poziomie europejskim, ale każdy młody człowiek ma prawo do błędów i najważniejsze, żeby wiedział kiedy powiedzieć "stop". Kamil po walce powiedział nam, że to "ten moment" by nie zmarnować sobie kariery jak wielu innych nie gorszych fighterów. Wywodzący się z Muay Thai Grzegorz Ochlik niestety jest dziś cieniem fightera jakiego znało go wielu fanów wcześniej. Ewidentne braki techniczne i kondycyjne nadrabiał twardym charakterem i to pozwoliło mu przetrwać ten niełatwy dla niego pojedynek. Werdykt dający zwycięstwo Kamilowi Boszko był prawidłowy i jednogłośny.
Pierwszy pojedynek MMA na gali Fighters Arena 3 dał przedsmak emocji jaki czekał tego wieczora widzów. Faworyt publiczności Marcin Bandel (6-2 MMA, 2-1 FA) z Drysdale Jiu-Jitsu Łódź pokazał, że poczynił ogromne postępy nie tylko w MMA, ale głównie w grapplingu. Krzysztof Morzyszek (3-2 MMA, 0-1 FA) reprezentujący Bellator Warszawa jest nie mniej utalentowany niż Bandel, ale zmiana kategorii z półciężkiej (93 kg) na średnią (84 kg) akurat na ten pojedynek i zbijanie wagi w krótkim czasie (2 tygodnie) miały wpływ na jego występ. Pierwszy zaczął Morzyszek, od kopnięcia i trafienia łokciem w stójce, po czym obaj sklinczowali. Siłową próbę obalenia z zahaczeniem nogi wygrał łodzianin i Morzyszek znalazł się w defensywie. W tym momencie pokazał, że ma papiery na parter. Mimo naporu Marcina Bandela uderzał z dołu i zdołał przejść do próby trójkątnego duszenia nogami. Bandel był jednak czujny i szybszy. Kontrował akcje warszawiaka a próba dźwigni na nogę niestety także została szybko skontrowana i mimo dwukrotnego przetocznia nie udało mu się uciec z zagrożonej pozycji. Bolesna dźwignia na kolano zakończyła walkę w pierwszej rundzie i Marcin Bandel w trzecim starcie na Fighters Arena odniósł drugie zwycięstwo. Miejscowi kibice szaleli na trybunach w tym momencie.
W kolejnej walce tym raqzem w kategorii półśredniej "młody weteran" gal FA Paweł Pawlak (5-0 MMA 3-0 FA) z Gracie Barra Łódź, także pozazdrościł efektownego zwycięstwa koledze i po bardzo dynamicznym boju pokonał w drugiej rundzie Shamila Ilyasova (4-2 MMA 0-1 FA) z Okniński Team Warszawa. Zwycięstwo nie przyszło łatwo, bo pochodzący z Dagestanu "Hattab" chaotycznymi akcjami narobił mu sporo problemów. Właśnie on w stójce prezentował się lepiej, ale o wyniku walki zadecydowały umiejętności parterowe Pawlaka i to nie te z BJJ a głównie akcje zapaśnicze z obejściami i kontrolą poczynań Ilyasova, który właśnie poprzez to i chaos stracił najwięcej sił. Także warto pochwalić Pawlaka za dobre kontrowanie zapaśnicze przy siatce co pokazał już w pierwszej akcji, gdy mądrze przechwyciął w klinczu głowę rywala i gilotynowym uchwytem (czasen nazywany jako tzw. anakonda) pozbawił go sporo sił. Już schodząc do narożnika po pierwszej rundzie widać było, iż trudno Ilyasovowi, będzie się zregenerować w minutę. Mimo to pokazał serce rzucając się do desperackiego ataku w drugiej a powalony bronił się długo otrzymując w żelaznym trzymaniu sporo uderzeń. Ostatecznie jednak musiał skapitulować z lepszym parterowo rywalem po 1,5 minuty drugiej rundy gradzie uderzeń.
20 letni łodzianin Bartłomiej Kopera (2-2 MMA, 2-1 FA) jest niemal wizytówką gali Fighters Arena. Na dwóch poprzednich edycjach efektownie kończył swoich rywali przed czasem i wydawało się, że to samo zrobi z Kamilem Łebkowskim (4-3 MMA, 1-0 FA) z Okniński Team Warszawa, który na codzień trenuje w Białej Podlaskiej. Jednak okazało się, że nie będzie to takie łatwe. O ile jeszcze pierwszą rundę przepracował solidnie i zapunktował obaleniami na zwycięstwo to widać było, że zawodzi go kondycja. Bezdyskusyjnie jednak pierwsza odsłona należała do niego. walka przybrała niekorzystny obrót w drugim starciu kiedy zaczął inkasować uderzenia i nie mógł obalić rywala tak dobrze jak w pierwszej odsłonie. Dodatkowo zaczął dosłownie stawać z rękami na biodrach czekając na akcje rywala, który przejął kontrolę nad walką. Niestety to co wypracował w pierwszej rudzie roztrwonił w drugiej. Trzecie starcie miało dać odpowiedź, kto zwycięży w tej walce? Początkowo poobijany Bartłomiej próbował przejąć inicjatywę, ale zmęczony, dwukrotnie był w zagrożonej poddaniem pozycji. Łebkowski wyraźnie w tej rundzie był świeższy a Kopera walczył zrywami, jeśli dał się obalić to udawało mu się wyjść z tego po ogromnym wysiłku. Zostawiał serce na macie, ale fakt jest faktem, że ta runda była remisem ze wskazaniem na Łebkowskiego. Ilość uderzeń i kondycyjne przestoje Kopery, były prawdopodobnie argumentem przesądzającym o werdykcie stosunkiem głosów 2-1 dla Kamila Łebkowskiego, po naprawdę emocjonującym pojedynku.
Po wygraniu meczu 2-1 meczu Łodzian z Warszawiakami na placu boju pojawił "ciężki wymiar MMA" czyli superfight Jacka Czajczyńskiego (3-5 MMA, 1-0 FA) z weteranem polskiego MMA Temistoklesem Teresiewiczem (2-5 MMA, 0-1 FA). Przed tym pojedynkiem od razu ożywiła się część publiczności, która niedwuznacznie dała znać po czyjej stronie jest jej sympatia. Tak więc w asyście gwizdów i okrzyków ogólnie uznawanych za obraźliwe 42 letni Temil, policjant ze Zgierza, musiał zmagaĆ nie tylko z rywalem. Obaj postawili na walkę w stójce wymieniając ciosy i niskie kopnięcia na uda. Czajczyński pochodzący z Częstochowy parł bardziej do przodu, zaś sprytniejszy i dużo lżejszy Teresiewicz uderzał i odskakiwał krążąc dookoła. W obu przypadkach mieli swoje szanse na wygraną i obu ugięły się nogi po akcjach rywala. O werdykcie zdecydowało prawdopodobnie większe parcie do przodu Częstochowianina i rozcięcia na głowie Temistoklesa, które sygnalizowało sędziom celność ciosów. Ogólnie bój wyglądał bardzo remisowo, ale zawodnikowi ze Zgierza należy się uznanie za dzielną postawę i pokaz witalności. Fakt że obaj nie forsowali tempa by postawić wszystko na jedną kartę, ale i waga obu i wiek Teresiewicza każą spojrzeć z szacunkiem na pełne trzy rundy w wykoniu obu figherów. Sędziowie dali jednogłośne zwycięstwo Czajczyńskiemu i jest to prolongata na kolejne boje.
Mecz Polska vs USA rozpoczął pojedynek Pawła Ostasza (5-5 MMA, 1-1 FA) i Alexa Blacka (1-3 MMA, 1-0 FA). Organizator gali był krytykowany m.in. za to, że daje ze strony Amerykanów słabych rywali, by Polacy nabili sobie rekordy. Alex Blac udowodnił, że byli w błędzie a poziom MMA w USA jest bardzo wysoki. W zasadzie patrząc na wygląd Amerykanina nikt nie postawiłby na niego pięciu złotych. Trenujący z Marcinem Heldem w Bastionie Tychy Paweł Ostasz, który zszedł do kategorii lekkiej wyglądał jak gladiator przy Blacku. Początkowo wyglądało, że będzie to egzekucja, ale z minuty na minutę Amerykanin pokazał, co to jest dobra stójka w MMA a treningi m.in. u Grega Jacksona nie są przygodą dla 24 letniego fightera. Black walczył w stylu Nicka Diaza i choć dzieli go od niego kilka klas, to w walce z solidnym polskim fighterem w zupełności to wystarczyło. Ostasz zaś kompletnie sobie nie radził z leworęcznym rywalem.
Na początku walki kiedy jeszcze miał trochę siły atakował gwałtownie i kilka razy trafił ciosami bokserskimi. Potem dał się obalić i sporo z tych sił ubyło. Spompowany, zaczął popełniać błędy a Amerykanin punktował go spokojnie. Przepuszczał ataki a krzyżowe kopnięcia na tułów, złamały wolę Ostasza do walki. Tempo jakie narzucił na początku obróciło się przeciw niemu samemu. Druga runda to totalna demolka obrony zawodnika z Tychów i chyba wiadomo już skąd jest nazwa klubu jaki reprezentuje czyli Bastion. Jak przetrwał tę rundę pozostanie jego tajemnicą, ale po uderzeniach przy siatce padał dwa razy i dwa razy cudem wytrwał. Kiedy wydawało się już że jest po nim Amerykanin bezmyślnie wpakował mu kopnięcie w jądra i Ostasz dostał chwilę na regenerację. Trenerowi Sławomirowi Szamocie pokazywał wymiownie krecąc głową, że ten pojedynek spisał już na straty. Mimo to w trzeciej rundzie mógł się wydarzyć cud. Black dostał się w gilotynę i Ostasz całym wysiłkiem próbował go poddać. Szczupły Amerykanin nie spanikował, przetrwał i gdy był gotowy do demolki, Ostasz zasygnalizował sędziemu kontuzję biodra, które wypadło mu ze stawu jak sam powiedział potem w wywiadzie po walce. Sędzia Konrad Bronicki zastrzymał walkę w tym momencie. Tak więc Amerykanie prowadzili 1-0.
W wadze półśredniej Łukasz Chlewicki (9-2 MMA, 1-0 FA) z Grapplingu Kraków spotkał się z klubowym kolegą poprzednika Danny Taylorem (1-4 MMA, 0-1 FA). Taylora od Blacka dzieli różnica wieku (13 lat) ale nie charakteru. Amerykanie biją się do końca i to wie już każdy. Także Łukasz Chlewicki, który był lepszy w każdym elemencie walki, ale za każdym razem kiedy próbował zakończyć walkę przed czasem Amerykanin pokazywał serce do walki i dzięki temu przetrwał pojedynek. Tak naprawdę przyjmował ciężki bomby na głowę, uśmiechał się i parł dalej do przodu. Był w beznadziejnych sytuacjach a mimo to nie poddawał się i kończył krańcowo rozbity tę walkę, ale nie skończony. Łukasz sam po walce był pod wrażeniem jego odporności na ciosy, obrony w beznadziejnych sytuacjach. Drobne błędy spowodowały, że nie zakończył jej przed czasem w naszej ocenie, ale także kilka razy sam dał pole Amerykaninowi kładąc się niepotrzebnie na plecach, ale oczywiście łatwo się mówi z boku. W okatgonie jest nie tak łatwo i ta walka to udowodniła. W tym momencie było już 1-1 w meczu i czakała wszystkich walka wieczoru.
W niej wystąpił Michał Kita (13-6 MMA, 1-1 FA) z Gliwic i Demian Martindale (0-1 MMA, 0-1 FA) z z 503 West Coast Jiu-jitsu w Portland w Oregonie, który przyleciał w nadzwyczajnej sytuacji do Polski, gdy wypadł Chris Barnett. Tu także okazało się, że mimo braku przygotowania nie przyjechał zebrać lania. Udało mu się zaskoczyć na początku walki Polaka i ładnym suplesem, obalić ważącego 109 kg zawodnika. Potem Martindale miał prawie dosiad, ale Kita pokazał, że nie tylko zapasy są jego silną stroną, bo bronił się spokojnie przechodząc do dźwigni na nogę. Później wyszedł i zaryzykował kolejną dźwignię, ale sprytny Yankes znów go przetoczył. Dopiero wtedy Kita pokazał klasę przechodząc mu za plecy i powoli systematycznie zaczął wykorzystywać swoje "żelazne ręce". Kita tłukł tak, że odgłos uderzeń słychać było po całej hali. Gdy oglądaliśmy jego ręce po walce w szatni widać było po kościach z jaką siłą uderzał i cud, że głowa Amerykanina nie pękła. Walkę jednocześnie niemal zatrzymał świetnie sędziujący tego wieczora Konrada Bronicki i narożnik Amerykanina. On sam...miał pretensje o zbyt szybkie przerwanie walki. Tak więc Michał Kita wygrał i w starciu z Amerykanami wygraliśmy 2-1.
Galę można podsumować jako bardzo udaną od strony organizacyjnej. Mimo wielu kłopotów udało się skompletować niezł kartę walk i przeprowadzić imprezę. Żadna z walk nie była rozczarowaniem. Wręcz przeciwnie, emocjonujące pojedynki oglądało się z przyjemnością. Należy podkreślić dobrą pracę arbitrów punktowych: Tomasz Knapa, Piotra Cypela, Sławomira Cypela i sędziego ringowego Konrada Bronickiego. Także świetnie w roli konferansjera wypadł Krzysztof Skrzypek z Poznania, który prowadzi znane gale Night Of Champion.
Trochę może dziwić niewielka liczba trochę ponad tysiąca osób na gali. Na dobrą sprawę lokalne media trąbiły o niej od ponad miesiąca a branżowe znacznie dłużej i intensywniej, żyjąc każdym pojedynkiem i wiadomością. Najwidoczniej przy kilkunastu bez klubach sportów walki w Łodzi i okolicach zebrać tysiąc osób jest nadludzkim wysiłkiem. Tym bardziej, że z czterech miejscowych zawodników, każdy był z innego klubu. Także po raz pierwszy od dłuższego czasu z trybun poleciały epitety w kierunku bogu ducha winnych zagranicznych gości. "Je..ć Amerykę" i tym podobne sformułowania pokazują, że chamstwo ma się nadal całkiem dobrze w Łodzi. O ile na galach KSW były podobne incydenty i przyśpiewki w kierunku zawodników mających, "to i owo" na sumieniu, to tu nie było takiego powodu. Widać, że nie wszyscy dorośli do oglądania dobrych widowisk i nie wychowano ich w szacunku dla gości, skądkolwiek by nie byli. Być może kiedyś pojadą za granicę i doznają tego samego.
Na koniec o dalszych planach Fighters Arena. Podczas gali organizator ogłosił, iż kolejna gala odbędzie się już 24-go listopada we Włocławku i padły nazwiska Jacka Czajczyńskiego, Alexa Blacka i kilku innych zawodników, ale to jest już temat na kolejną Fighters Arena 4.
Komplet wyników:
Walki Amatorskie
K-1 70 kg.: Kamil Boszko (Copacabana Warszawa) pokonał Grzegorza Ochlika (Szkoła Sztuk Walki Warrior Łódź) na punkty (3:0)
Łódź vs Warszawa
84 kg.: Marcin Bandel (Drysdale Jiu Jitsu Łódź) pokonał Krzysztofa Morzyszka (Bellator Warszawa) przez poddanie (dźwignia na nogę) w 1 rundzie (1:36 min)
77 kg.: Paweł Pawlak (Gracie Barra Łódź) pokonał Shamila Ilyasova (Okniński Team Warszawa) przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie (1:32 min)
66 kg.: Kamil Łebkowski (Okniński Team Warszawa) pokonał Bartłomieja Koperę (United Gym Łódź) przez niejednogłośną decyzję 2-1
Superfight
120 kg.: Jacek Czajczyński (Wydra Gym Częstochowa) pokonał Temistoklesa Teresiewicza (STC Łódź) przez decyzję 3-0
Polska vs USA
70 kg.: Alex Black (USA/ Bushi Ban Houston) pokonał Pawła Ostasza (Polska/Bastion Tychy) w przez TKO (kontuzja) w 3 rundzie (1:34 min)
77 kg.: Łukasz Chlewicki (Polska/Grappling Kraków) pokonał Danny Taylora (USA/Bushi Ban Houston) przez decyzję 3:0
Main event
120 kg.: Michał Kita (Polska/Masakra Team Gliwice) pokonał Damiona Martindale (USA) przez TKO (zatrzymanie sędziego) w 1 rundzie