Legenda ścięta z nóg czyli upadek Andersona Silva na UFC 237
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: niedziela, 12, maj 2019
Niesamowicie zakończył się co-main event sobotniej gali UFC 237, która odbyła się w hali Jeunesse Arena w Rio de Janeiro w Brazylii. Dla wielu bedący ikoną MMA 44-letni Anderson "Spider" Silva (34-10 1 NC MMA, 17-6, 1 NC UFC) toczył 44 walkę w karierze nie licząc unieważnionego obustronnie pojedynku z Nikiem Diazem i było to prawdziwe fatum dla byłego mistrza wagi średniej. Amerykanin Jared Cannonier (12-4 MMA, 5-4 UFC) nie przebierając w środkach atakował niskimi kopnięciami jego wrażliwe po 21 latach zawodowej kariery na kontuzje nogi i swój cel osiągnął jeszcze przed upływem pierwszej rundy.
Atak prawą nogą wewnętrznym lowkickiem dosłownie ściął z nóg "Pająka" i jego krzyk bólu na tyle zaalarmował sędziego Herba Deana, że ten zdążył zapobiec dalszym ciosom Amerykanina w parterze. Było dokładnie 4 minuta i 47 sekunda pojedynku, gdy było już po wszystkim i druga z rzędu porażka legendy stała się faktem i dalszym fatum był fakt, iż była to druga w karierze tak spektakularna porażka poprzez kontuzję nogi.
Wcześniej na UFC 168 Chris Weidman tak niefortunnie wystawił blok, że Anderson koszmarnie połamał sobie nogę tracąc szansę na odzyskanie pasa. Nie odzyskał go do dziś i śmialo można postawić tezę, iż nigdy już nie odzyska. To jeden z fatalnych przypadków w historiach 45 walk Andersona z czego 24 przypadło na UFC i w 10 było skutecznymi obronami pasa mistrzowskiego.
Fakty są takie , że po prostu ten materiał ma swoją wytrzymałość i koniec. Wiecej się nie da. W kwietniu minęło 21 lat jak mistrz Brazylii w Muay Thai rozpoczął zawodową karierę pokonując Raimundo Pinheiro, o którym dziś już nikt nie pamięta. toczył niesamowite pojedynki, zapisał jedna z najpiękniejszych kart w Mieszanych Sztukach Walki, ale "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść, niepokonanym". By się o tym przekonać potrzebny był ten pojedynek.
Jego niesamowite pojedynki z Griffinem, Franklinem, Hendersonem czy Sonnenem "ubogaciły" największą światową organizację walk MMA i zjednały jej zagorzałych fanów. Także samemu "Pająkowi" dały sławę, szacunek i wielomilionowy majątek. Taki, że może spokojnie do końca życia leżeć do góry brzuchem. A zdobył go w czasach, gdy płace nie były tak wielkie jak obecnie np. dostaje Conor McGregor. Warto o tym pamiętać. Nie wiadomo jak szybko Anderson wróci. Jeszcze w trakcie przyznał: "Przepraszam chłopaki, praktycznie już w trakcie treningów miałem kontuzjowane to kolano. Nie mogłem pracować. Przepraszam, przepraszam, przepraszam".
"Trzeba oddać Bogu co boskie a Cesarzowi co cesarskie" - mówi ludowe porzekadło. Niezbyt urodziwy 35-letni “The Killa Gorilla” nie uląkł sławy mistrza na jego terenie i perfekcyjnie wykonywał plan walki unikając jego groźnych akcji na początku krótkiej walki. To co stało się w końcu pierwszej rundy, zapewne stałoby się trochę później, bo bylo widać, że Amerykanin ma rozpracowane na czynniki pierwsze wszystkie atuty i słabości "Spidera". Dziala tego Cannoniera okazały się dobrze naładowane.
Znalazł lukę w obronie i zameldował się tam z wewnętrznym niskim kopnieciem. Nie była li to kwestia tylko kolana, bo w powtórkach ewidentnie widać, że trafia poniżej kolana, podcina stopą więzadła i każdy kto kiedykolwiek miał doczynienia ze sportami stójkowymi wie jak to działa. Paraliżuje nogę i pozbawia w niej mocy. Dokładnie to zaserwował rywalowi Amerykanin i dokładnie taki był koniec walki i niewykluczone, że Legendy. To pokaże czas.
Atak prawą nogą wewnętrznym lowkickiem dosłownie ściął z nóg "Pająka" i jego krzyk bólu na tyle zaalarmował sędziego Herba Deana, że ten zdążył zapobiec dalszym ciosom Amerykanina w parterze. Było dokładnie 4 minuta i 47 sekunda pojedynku, gdy było już po wszystkim i druga z rzędu porażka legendy stała się faktem i dalszym fatum był fakt, iż była to druga w karierze tak spektakularna porażka poprzez kontuzję nogi.
Wcześniej na UFC 168 Chris Weidman tak niefortunnie wystawił blok, że Anderson koszmarnie połamał sobie nogę tracąc szansę na odzyskanie pasa. Nie odzyskał go do dziś i śmialo można postawić tezę, iż nigdy już nie odzyska. To jeden z fatalnych przypadków w historiach 45 walk Andersona z czego 24 przypadło na UFC i w 10 było skutecznymi obronami pasa mistrzowskiego.
Fakty są takie , że po prostu ten materiał ma swoją wytrzymałość i koniec. Wiecej się nie da. W kwietniu minęło 21 lat jak mistrz Brazylii w Muay Thai rozpoczął zawodową karierę pokonując Raimundo Pinheiro, o którym dziś już nikt nie pamięta. toczył niesamowite pojedynki, zapisał jedna z najpiękniejszych kart w Mieszanych Sztukach Walki, ale "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść, niepokonanym". By się o tym przekonać potrzebny był ten pojedynek.
Trzy miesiące wstecz Anderson "dawał radę" w walce z aktualnym tymczasowym mistrzem i pretendentem do pełnoprawnego tytułu Isrealem Adesanyą. Wydawało się, że jest nadzieja a "Spider" twardo negocjował z Edem Soaresem nową umowę z Ultimate Fighting Championship, które nie byłoby tym samym, gdyby nie walki Brazylijczyka.
Jego niesamowite pojedynki z Griffinem, Franklinem, Hendersonem czy Sonnenem "ubogaciły" największą światową organizację walk MMA i zjednały jej zagorzałych fanów. Także samemu "Pająkowi" dały sławę, szacunek i wielomilionowy majątek. Taki, że może spokojnie do końca życia leżeć do góry brzuchem. A zdobył go w czasach, gdy płace nie były tak wielkie jak obecnie np. dostaje Conor McGregor. Warto o tym pamiętać. Nie wiadomo jak szybko Anderson wróci. Jeszcze w trakcie przyznał: "Przepraszam chłopaki, praktycznie już w trakcie treningów miałem kontuzjowane to kolano. Nie mogłem pracować. Przepraszam, przepraszam, przepraszam".
"Trzeba oddać Bogu co boskie a Cesarzowi co cesarskie" - mówi ludowe porzekadło. Niezbyt urodziwy 35-letni “The Killa Gorilla” nie uląkł sławy mistrza na jego terenie i perfekcyjnie wykonywał plan walki unikając jego groźnych akcji na początku krótkiej walki. To co stało się w końcu pierwszej rundy, zapewne stałoby się trochę później, bo bylo widać, że Amerykanin ma rozpracowane na czynniki pierwsze wszystkie atuty i słabości "Spidera". Dziala tego Cannoniera okazały się dobrze naładowane.
Znalazł lukę w obronie i zameldował się tam z wewnętrznym niskim kopnieciem. Nie była li to kwestia tylko kolana, bo w powtórkach ewidentnie widać, że trafia poniżej kolana, podcina stopą więzadła i każdy kto kiedykolwiek miał doczynienia ze sportami stójkowymi wie jak to działa. Paraliżuje nogę i pozbawia w niej mocy. Dokładnie to zaserwował rywalowi Amerykanin i dokładnie taki był koniec walki i niewykluczone, że Legendy. To pokaże czas.
Nam Polakom jest o tyle miło, że Cannonier został pokonany przez Jana Błachowicza w 2017 roku. Co prawda w wyższej wadze półciężkiej, ale nie zmienia to postaci rzeczy, bo Anderson wygrywał i walki w tzw. LHW (4 x). A więc i w tej historii jest polski wątek, jak i porażka z "Polskim Hrabią" Michaelem Bispingiem, którego w jednej walce znokautował i w tej samej przegrał. To jednak zupełnie inna historia. Sobotnia jest zupełnie inna.