KSW 27 Cage Time: podsumowanie gali!
- Kategoria: Wyniki Polska
- Opublikowano: niedziela, 18, maj 2014
Za nami kolejna edycja najpopularniejszej polskiej organizacji MMA jaką jest niewątpliwie KSW. W gdańsko-sopockiej hali Ergo Arena w sobotę 17-go maja działo się sporo wydarzeń ważnych dla krajowego rynku MMA czyli było to KSW 27 "Cage Time". Dwie ważne informacje dotyczące organizacji prowadzonego przez duet Kawulski & Lewandowski były czytelne dla kibiców: pierwszy raz mainstreamowe polskie MMA pokazano w klatce co było niemal jak odkrycie Ameryki, ale możliwość oglądania została zamknięta wyłącznie w tak lubianym przez polskich fanów systemie PPV.
Na reakcję środowiska trzeba będzie oczywiście kilka dni zaczekać, ale na fanach MMA przyzwyczajonych do oglądania twardych walk w Ultimate Fighting Champinship, chyba wrażenia to wielkiego nie zrobiło. Po prostu KSW dostosowało się do ogólnej tendencji jaką wyznacza UFC i to było owym novum, ale dla większości, która MMA nie ogląda poza galami KSW.
Natomiast system PPV i jego wyniki sprzedaży poznamy zapewne w kilka dni po gali, po zliczeniu sprzedaży u wszystkich operatorów. Będą one niezwykle ciekawe w zestawieniu z prawdopodobnie bardzo słabymi wynikami sprzedaży przy KSW 26. Dlaczego słabymi? Ponieważ nigdzie nie podano ich liczby i należy zakładać że wynik był niezadowalający, co miało już miejsce np. przy KSW 23, gdy szefom organizacji przyszło przełknąć gorycz słabej sprzedaży. Wtedy organizacja zrozumiała, że jest "szara rzeczywistość" życia poza "warszawką" i ludzie w obliczu kryzysu gospodarczego, nie są skłonni wykładać 40 zł nawet na "ludowych bohaterów".
Wynik sprzedaży będzie istotny, bo pokaże jak głęboki jest rynek "twardego elektoratu" MMA i czy jest to np. 6 tysięcy czy choćby poniżej 10-15 tysięcy osób zdolnych i chętnych zapłacić za galę - czy też znacznie więcej? Miejmy nadzieję, że wyniki będą zadowalające i tchnące optymizmem, bo do promocji systemu, gwiazd i samej gali zaangażowano nieprawdopodobne siły i środki. To powinno przynieść sukces i ugruntować pozycję numer jeden KSW na polskim rynku.
To także może być ważne, bo już dziś dochodzą sygnały o tym, iż w ramach stacji Polsat Sport, KSW może nie być już jedynym podmiotem z rynku Mieszanych Sztuk Walki pokazywanym na jego antenie. I bynajmniej nie dotyczy to perspektywy roku 2015 a jeszcze 2014. Według naszych źródeł - bardzo możliwe, że późną jesienią Polsat Sport pokaże galę PROMMAC planowaną w Krakowie na listopad a we wspomnianym 2015, może do gry wejść jeszcze jeden lub nawet dwa podmioty. Dla KSW może to być stymulujące do jeszcze bardziej zwiększonego i intensywnego działania, by podnieść poziom sportowy, bo organizacyjnie trudno coś zarzucić Federacji dwóch właścicieli.
Abstrahując od rynku telewizyjnego - warto przyjrzeć się na gali w Gdańsku od strony sportowej poczynając od pierwszego a kończąc na ostatnim pojedynku. Niestety nie wszystkie walki przypadły widzom do gustu a kilka zestawień nosiło znamiona dość dużej przypadkowości. Kto zatem oczarował i kto rozczarował publiczność, widzów i ekspertów rynku?
W pierwszym pojedynku oglądaliśmy powrót po 10-ciu latach do KSW, zdecydowanie chyba do niedawna niedocenianego przez największą organizację MMA, Łukasza Chlewickiego (12-3-1), który dojrzałością i doświadczeniem pokonał debiutanta i nową postać na arenie MMA, ale doskonale za to doskonale znaną kibicom Kickboxingu i Sanda, czyli Łukasza Rajewskiego (2-1) z Płocka. "Sasza" wypunktował byłego mistrza świata organizacji WKA na zimno. Na zimno został też potraktowany przez jednego z szefów organizacji na konferencji prasowej, gdy na kolejną propozycję walki z Mateuszem Gamrotem ze strony sali, odpowiedział, że Gamrot stoi znacznie wyżej w notowaniach niż doświadczony weteran. Czas pokaże czy miał rację czy nie, ale warto by do takiego pojedynku doszło, nim typowany na wielką gwiazdę "Gamer" ruszy za ocean szukać poważnych walk. Test z Chlewickim byłby nieoceniony.
Wspomniany Mateusz Gamrot (6-0) pokonał twardego Anglika, Jeffersona George (3-3), ale męczył się okropnie w tym pojedynku z nisko ocenianym przez fachowców, rywalem. Pokazał jednak dojrzałość i dyscyplinę taktyczną. To dało zwycięstwo, ale walka nie oczarowała. Nie oczarowało też starcie największego talentu wagi półciężkiej w polskim MMA jakim jest Tomasz Narkun (9-1), który bez problemów dźwignią na stopę zmusił do poddania rozbitego tydzień wcześniej w Rosji Brazylijczyka Charlesa Andrade (27-20 1 NC). Za kilka lat nikt nie będzie pamiętać o okolicznościach walki, ale z drugiej strony, nikt też nie zapamięta tej mizernej walki. Every body knows - po prostu, to zestawienie zupełnie przypadkowe, walczącego z reguły w wadze średniej, zawodnika.
Pomiędzy walką Chlewickiego z Rajewskim i Gamrota z Georgesem, efektownym poddaniem popisał się Rafał Błachuta (9-3), który odprawił w drugiej rundzie ściągniętego w ostatniej chwili Francuza Patricka Vallee (10-7-1). Błachuta po poddaniu, na poprzedniej gali, Radomskiego teraz po raz drugi pokazał klasę. Szkoda, że fighter klubu No Limits z Kwidzyna w międzyczasie przegrał w Rosji, bo dałoby mu to lepszą pozycję do ataku na czołówkę wagi półśredniej w KSW. Mimo to zwycięstwo jest zwycięstwem.
Wiele oczekiwano po starciu Piotra Strusa (9-3-1) i pochodzącego z Maroka Abu Azaitara (9-2-1). Starcie nie porwało widzów, a w przekroju walki powinien wygrać Strus. Abu okazał się "bombardierem" z mocno rozregulowanym celownikiem i jego cepy pruły non stop powietrze. Strus może sam mieć do siebie pretensje, że mając rywala z mocno okopaną nogą - nie zaryzykował mocniejszych akcji. Mógł się pokusić o powtórkę z walki z Krzysztofem Kułakiem, jednak zwycięstwa nie oddał mu sam rywal. Piotrowi nie brakuje siły i umiejętności stójkowych, ale przysłowiowego "instynktu zabójcy". Gdy niemal każdy widz w hali i przed telewizorem - "poczuł krew", to akurat zawodnik Nastula Team - tego nie dostrzegł i efekt jest jaki jest. Być może w rewanżu uda się mu taka sztuka i pobije mieszkającego w Niemczech, Azaitara.
Mistrzyni organizacji Karolina Kowalkiewicz (5-0) zdeklasowała Austriaczkę Jasminkę Cive (5-2), która poza efektownym wyjściem do walki z udawaną wesołością - nie pokazała dosłownie nic, poza jednym kopnięciem z dołu. Wycieranie plecami maty należy do zadań obsługi gali, ale Jasminka postanowiła zastąpić personel pomocniczy. W efekcie Karolina kręciła nią jak "dziecko bączkiem na placu zabaw" i poddała po kilku przymiarkach. Czwarte zwycięstwo okazało się chyba najłatwiejszym w dotychczasowych występach zawodniczki z Łodzi, a powinno być odwrotnie i bardziej emocjonująco, bo widzowie chcą podziwiać nie tylko urodę walczących pań, ale i zacięte starcia.
Nowym mistrzem KSW w wadze półśredniej został Borys Mańkowski (15-5-1), który w rewanżu pokonał Aslambeka Saidova (15-4) w wyjątkowo efektowny sposób, bo przez poddanie. Poznaniak pochwycił w drugiej rundzie w trójkątne duszenie nogami byłego już mistrza i nie zostawił wątpliwości, komu on się należy. Przez to polska organizacja przestała być ciut mniej czeczeńska, a zaczęła być bardziej poznańska. Mówiąc jednak poważnie - Mańkowski wyglądał na bardzo zmotywowanego, a pojedynek śmiało może kandydować do miana "Walki Wieczoru".
Mariusz Pudzianowski (7-3) i jego występ zasługuje na osobne potraktowanie. Były strongman i popularyzator MMA (na skróty) w naszym kraju pokonał innego strongmana Oli Thompsona (12-6) z Anglii przez decyzję po zaledwie dwóch rundach, zamiast tradycyjnych trzech - jak wszyscy pełnoprawni zawodnicy. Pudzianowski ma ponoć taki zapis w kontrakcie, ale kibice są już trochę zniecierpliwieni traktowaniem Mariusza jako "zawodnika specjalnej troski". Po blisko pięciu latach (dokładnie 4,5 roku) od pamiętnego debiutu ze słabiutkim Najmanem i deklaracjach o szybkim podbiciu "szczytu MMA" - widać, że Mariusz się nie rozwija warsztatowo. Oli Thompson, ostatnią walkę przed występem toczył w ekspresowym tempie i pobił go w 18 sekund, młodziutki Gzim Selmani.
Mariuszowi ta sztuka się nie udała, a całe długie dwie rundy to było za mało by odprawić z kwitkiem, przeciętnego nawet na angielskim rynku rywala. Oczywiście, nikt nie radzi Mariuszowi kończenia kariery w sytuacji, gdy nadal pozostaje najpopularniejszym zawodnikiem polskiego MMA - ale musi zacząć być traktowany tak jak każdy inny fighter i walczyć na takich samych zasadach. Tym bardziej w sytuacji gdy wiadomo, że jest ponoć najlepiej opłacanym zawodnikiem organizacji. W walce Thompsonem aż prosiło się o trzecią rundę, która nie pozostawiłaby jakichkolwiek niedomówień. Po sobocie trudno ich nie mieć, choć do porównania ze skandalem z Jamesem Thompsonem było tu bardzo daleko. Naszym zdaniem Mariusz w przekroju dwóch odsłon minimalnie był lepszy, ale to naprawdę minimalnie. Warto zaznaczyć, że od zawodnika, którego od światowej czołówki dzielą lata świetlne. Sen o podbiciu czołówki światowej wagi ciężkiej jest tak samo realny jak wówczas gdy się narodził.
Zdaje się, że Mariusz pozostanie symbolem tego co mówi każdy teoretyk sztuk walki w naszym kraju: "gdyby mi dano szansę, też byłbym mistrzem" - niestety to tylko szansa i to tylko mało realne marzenia. Mimo to każdy identyfikuje się z jego próbami, które nie są tanie, ale dają sporo emocji całej Polsce. Bo Pudzian na zawsze pozostanie symbolem polskiej krzepy jak Zbyszko Cyganiewicz czy inni atleci a to jest warte każdych pieniędzy.
Każdy kibic MMA czekał na występ wielkiej gwiazdy polskiego MMA i największej gwiazdy KSW jaką jest Mamed Khalidov (29-4-2). Jego rywalem był okrzyknięty "najlepszym dostępnym zawodnikiem poza wielkimi organizacjami" - Maiquel Falcao (32-6) z Brazylii. Triumfator turnieju Bellatora w wadze średniej, zasłynął nie tylko robieniem kłopotów rywalom, ale także kłopotów sobie w życiu i przyjaciołom poza oktagonem. W Polsce przez czas niemal całej pierwszej rundy robił kłopoty Khalidovowi. Niemal, bo na ułamki sekund przed końcem pierwszej odsłony został pochwycony w kleszcze i zmuszony do poddania dźwignią na ramię.
To w zasadzie wszystko co można powiedzieć o tej walce bez epickich porównań i parafraz. Nie można też powiedzieć, że do Polski przyjechał słaby zawodnik. Na pewno jeden z lepszych poza obiegiem UFC i Bellatora. Należy jednak sobie zadać pytanie: jak długo i czy na zawsze Mamed pozostanie poza obiegiem najważniejszych wydarzeń światowego MMA? Wiadomo od zawsze, że nie w Polsce czy Europie dzieją się kluczowe wydarzenia Mieszanych Sztuk Walki. I tu dziać się nie będą, choć szkoda. Nie tu są najlepsi zawodnicy, nie tu toczy się najlepsze walki i nie tu są największe pieniądze w tym sporcie.
Pomijając ten ostatni czynnik, warto spytać samego zawodnika - co jest jego sportową ambicją? Czy kolejne zwycięstwa - robiące wrażenie tylko u nas w kraju czy walka z najlepszymi zawodnikami na świecie? Czy po zakończeniu kariery przez Khalidova, nie pozostaną bez odpowiedzi pytania o to czy nie był zdolny sięgnąć po najwyższe laury? Dokładnie tak samo było z postawą Fiodora Emelianenko - gdy był w sile wieku i pełni sił, przekombinował i on i jego managment. Fiodor jednak walczył w swoim czasie (czasy Pride i Strikeforce) ze światową czołówką a o Mamdzie powiedzieć się tego nie da. On po prostu wybrał łatwiejsze rozwiązanie i postawił na bycie lokalną gwiazdą. Szkoda, bo byłaby to świetna wizytówka europejskiego wkładu w rozwój światowego MMA.
Nad tym należy ubolewać i patrzeć z trwogą na największy postrach gwiazd - tykający czas, który jest największym zabójcą planów, możliwości i marzeń zawodników. Zawsze jednak pozostaje cień nadziei, że Khalidov postawi wszystko na jedną kartę i podejmie wyzwanie walk z najlepszymi a nie obijanie zwalnianych seryjnie zawodników z Bellatora czy UFC.
Sumując: warto podkreślić dobrą oprawę gali, wartkie tempo toczenia walk a nie maratony reklam i nudy w czasie czekania na kolejne w przypadku otwartej transmisji. Transmisje PPV mają jednak swoje zalety. Plusem było także zaproszenie Herba Deana do prowadzenia pojedynków, choć niestety nie wszystkich, bo wreszcie uniknięto by kontrowersji i domniemanej pomocy temu czy innemu zawodnikowi przez sędziego, który raz jest na ringu a za chwilę pojawia się w roli trenera a jego kolega w odwrotnej. Teraz poza walką Pudzianowski vs Thompson - tylko ten ostatni miał jakieś zastrzeżenia o nie podnoszenie walki do stójki - a poza tym, sędziowanie jak i całą galę trzeba uznać za przyzwoitą.
Komplet wyników:
Walki otwarcia
70 kg: Łukasz Chlewicki (Polska) pokonał Łukasza Rajewskiego (Polska) przez decyzję (3-0)
77 kg: Rafał Błachuta (Polska) pokonał Patricka Vallee (Francja) przez poddanie (kimura) w 2 rundzie (3:15 min)
Główna karta
93 kg: Tomasz Narkun (Polska) pokonał Charlesa Andrade (Brazylijczyk) przez poddanie (dźwignia na nogę) w 1 rundzie (1:02 min)
70 kg: Mateusz Gamrot (Polska) pokonał Jeffersona George (Anglia) przez decyzję 3-0
84 kg: Piotr Strus (Polska) vs Abu Azaitar (Maroko) - Remis
52 kg: Karolina Kowalkiewicz (Polska) pokonała Jasminkę Cive (Austria) przez poddanie (dźwignia na ramię) w 1 rundzie (3:54 min)
77 kg: Borys Mańkowski (Polska) pokonał Aslambeka Saidova (Polska) przez poddanie (trójkątne duszenie nogami) w 2 rundzie (4:27 min)
120 kg: Mariusz Pudzianowski (Polska) pokonał Oli Thompsona (Anglia) przez decyzję 3-0
Walka wieczoru
84 kg: Mamed Khalidov (Polska) pokonał Maiquel Falcao (Brazylia) przez poddanie (dźwignia na ramię) w 1 rundzie (4:54 min)
Na reakcję środowiska trzeba będzie oczywiście kilka dni zaczekać, ale na fanach MMA przyzwyczajonych do oglądania twardych walk w Ultimate Fighting Champinship, chyba wrażenia to wielkiego nie zrobiło. Po prostu KSW dostosowało się do ogólnej tendencji jaką wyznacza UFC i to było owym novum, ale dla większości, która MMA nie ogląda poza galami KSW.
Natomiast system PPV i jego wyniki sprzedaży poznamy zapewne w kilka dni po gali, po zliczeniu sprzedaży u wszystkich operatorów. Będą one niezwykle ciekawe w zestawieniu z prawdopodobnie bardzo słabymi wynikami sprzedaży przy KSW 26. Dlaczego słabymi? Ponieważ nigdzie nie podano ich liczby i należy zakładać że wynik był niezadowalający, co miało już miejsce np. przy KSW 23, gdy szefom organizacji przyszło przełknąć gorycz słabej sprzedaży. Wtedy organizacja zrozumiała, że jest "szara rzeczywistość" życia poza "warszawką" i ludzie w obliczu kryzysu gospodarczego, nie są skłonni wykładać 40 zł nawet na "ludowych bohaterów".
Wynik sprzedaży będzie istotny, bo pokaże jak głęboki jest rynek "twardego elektoratu" MMA i czy jest to np. 6 tysięcy czy choćby poniżej 10-15 tysięcy osób zdolnych i chętnych zapłacić za galę - czy też znacznie więcej? Miejmy nadzieję, że wyniki będą zadowalające i tchnące optymizmem, bo do promocji systemu, gwiazd i samej gali zaangażowano nieprawdopodobne siły i środki. To powinno przynieść sukces i ugruntować pozycję numer jeden KSW na polskim rynku.
To także może być ważne, bo już dziś dochodzą sygnały o tym, iż w ramach stacji Polsat Sport, KSW może nie być już jedynym podmiotem z rynku Mieszanych Sztuk Walki pokazywanym na jego antenie. I bynajmniej nie dotyczy to perspektywy roku 2015 a jeszcze 2014. Według naszych źródeł - bardzo możliwe, że późną jesienią Polsat Sport pokaże galę PROMMAC planowaną w Krakowie na listopad a we wspomnianym 2015, może do gry wejść jeszcze jeden lub nawet dwa podmioty. Dla KSW może to być stymulujące do jeszcze bardziej zwiększonego i intensywnego działania, by podnieść poziom sportowy, bo organizacyjnie trudno coś zarzucić Federacji dwóch właścicieli.
Abstrahując od rynku telewizyjnego - warto przyjrzeć się na gali w Gdańsku od strony sportowej poczynając od pierwszego a kończąc na ostatnim pojedynku. Niestety nie wszystkie walki przypadły widzom do gustu a kilka zestawień nosiło znamiona dość dużej przypadkowości. Kto zatem oczarował i kto rozczarował publiczność, widzów i ekspertów rynku?
W pierwszym pojedynku oglądaliśmy powrót po 10-ciu latach do KSW, zdecydowanie chyba do niedawna niedocenianego przez największą organizację MMA, Łukasza Chlewickiego (12-3-1), który dojrzałością i doświadczeniem pokonał debiutanta i nową postać na arenie MMA, ale doskonale za to doskonale znaną kibicom Kickboxingu i Sanda, czyli Łukasza Rajewskiego (2-1) z Płocka. "Sasza" wypunktował byłego mistrza świata organizacji WKA na zimno. Na zimno został też potraktowany przez jednego z szefów organizacji na konferencji prasowej, gdy na kolejną propozycję walki z Mateuszem Gamrotem ze strony sali, odpowiedział, że Gamrot stoi znacznie wyżej w notowaniach niż doświadczony weteran. Czas pokaże czy miał rację czy nie, ale warto by do takiego pojedynku doszło, nim typowany na wielką gwiazdę "Gamer" ruszy za ocean szukać poważnych walk. Test z Chlewickim byłby nieoceniony.
Wspomniany Mateusz Gamrot (6-0) pokonał twardego Anglika, Jeffersona George (3-3), ale męczył się okropnie w tym pojedynku z nisko ocenianym przez fachowców, rywalem. Pokazał jednak dojrzałość i dyscyplinę taktyczną. To dało zwycięstwo, ale walka nie oczarowała. Nie oczarowało też starcie największego talentu wagi półciężkiej w polskim MMA jakim jest Tomasz Narkun (9-1), który bez problemów dźwignią na stopę zmusił do poddania rozbitego tydzień wcześniej w Rosji Brazylijczyka Charlesa Andrade (27-20 1 NC). Za kilka lat nikt nie będzie pamiętać o okolicznościach walki, ale z drugiej strony, nikt też nie zapamięta tej mizernej walki. Every body knows - po prostu, to zestawienie zupełnie przypadkowe, walczącego z reguły w wadze średniej, zawodnika.
Pomiędzy walką Chlewickiego z Rajewskim i Gamrota z Georgesem, efektownym poddaniem popisał się Rafał Błachuta (9-3), który odprawił w drugiej rundzie ściągniętego w ostatniej chwili Francuza Patricka Vallee (10-7-1). Błachuta po poddaniu, na poprzedniej gali, Radomskiego teraz po raz drugi pokazał klasę. Szkoda, że fighter klubu No Limits z Kwidzyna w międzyczasie przegrał w Rosji, bo dałoby mu to lepszą pozycję do ataku na czołówkę wagi półśredniej w KSW. Mimo to zwycięstwo jest zwycięstwem.
Wiele oczekiwano po starciu Piotra Strusa (9-3-1) i pochodzącego z Maroka Abu Azaitara (9-2-1). Starcie nie porwało widzów, a w przekroju walki powinien wygrać Strus. Abu okazał się "bombardierem" z mocno rozregulowanym celownikiem i jego cepy pruły non stop powietrze. Strus może sam mieć do siebie pretensje, że mając rywala z mocno okopaną nogą - nie zaryzykował mocniejszych akcji. Mógł się pokusić o powtórkę z walki z Krzysztofem Kułakiem, jednak zwycięstwa nie oddał mu sam rywal. Piotrowi nie brakuje siły i umiejętności stójkowych, ale przysłowiowego "instynktu zabójcy". Gdy niemal każdy widz w hali i przed telewizorem - "poczuł krew", to akurat zawodnik Nastula Team - tego nie dostrzegł i efekt jest jaki jest. Być może w rewanżu uda się mu taka sztuka i pobije mieszkającego w Niemczech, Azaitara.
Mistrzyni organizacji Karolina Kowalkiewicz (5-0) zdeklasowała Austriaczkę Jasminkę Cive (5-2), która poza efektownym wyjściem do walki z udawaną wesołością - nie pokazała dosłownie nic, poza jednym kopnięciem z dołu. Wycieranie plecami maty należy do zadań obsługi gali, ale Jasminka postanowiła zastąpić personel pomocniczy. W efekcie Karolina kręciła nią jak "dziecko bączkiem na placu zabaw" i poddała po kilku przymiarkach. Czwarte zwycięstwo okazało się chyba najłatwiejszym w dotychczasowych występach zawodniczki z Łodzi, a powinno być odwrotnie i bardziej emocjonująco, bo widzowie chcą podziwiać nie tylko urodę walczących pań, ale i zacięte starcia.
Nowym mistrzem KSW w wadze półśredniej został Borys Mańkowski (15-5-1), który w rewanżu pokonał Aslambeka Saidova (15-4) w wyjątkowo efektowny sposób, bo przez poddanie. Poznaniak pochwycił w drugiej rundzie w trójkątne duszenie nogami byłego już mistrza i nie zostawił wątpliwości, komu on się należy. Przez to polska organizacja przestała być ciut mniej czeczeńska, a zaczęła być bardziej poznańska. Mówiąc jednak poważnie - Mańkowski wyglądał na bardzo zmotywowanego, a pojedynek śmiało może kandydować do miana "Walki Wieczoru".
Mariusz Pudzianowski (7-3) i jego występ zasługuje na osobne potraktowanie. Były strongman i popularyzator MMA (na skróty) w naszym kraju pokonał innego strongmana Oli Thompsona (12-6) z Anglii przez decyzję po zaledwie dwóch rundach, zamiast tradycyjnych trzech - jak wszyscy pełnoprawni zawodnicy. Pudzianowski ma ponoć taki zapis w kontrakcie, ale kibice są już trochę zniecierpliwieni traktowaniem Mariusza jako "zawodnika specjalnej troski". Po blisko pięciu latach (dokładnie 4,5 roku) od pamiętnego debiutu ze słabiutkim Najmanem i deklaracjach o szybkim podbiciu "szczytu MMA" - widać, że Mariusz się nie rozwija warsztatowo. Oli Thompson, ostatnią walkę przed występem toczył w ekspresowym tempie i pobił go w 18 sekund, młodziutki Gzim Selmani.
Mariuszowi ta sztuka się nie udała, a całe długie dwie rundy to było za mało by odprawić z kwitkiem, przeciętnego nawet na angielskim rynku rywala. Oczywiście, nikt nie radzi Mariuszowi kończenia kariery w sytuacji, gdy nadal pozostaje najpopularniejszym zawodnikiem polskiego MMA - ale musi zacząć być traktowany tak jak każdy inny fighter i walczyć na takich samych zasadach. Tym bardziej w sytuacji gdy wiadomo, że jest ponoć najlepiej opłacanym zawodnikiem organizacji. W walce Thompsonem aż prosiło się o trzecią rundę, która nie pozostawiłaby jakichkolwiek niedomówień. Po sobocie trudno ich nie mieć, choć do porównania ze skandalem z Jamesem Thompsonem było tu bardzo daleko. Naszym zdaniem Mariusz w przekroju dwóch odsłon minimalnie był lepszy, ale to naprawdę minimalnie. Warto zaznaczyć, że od zawodnika, którego od światowej czołówki dzielą lata świetlne. Sen o podbiciu czołówki światowej wagi ciężkiej jest tak samo realny jak wówczas gdy się narodził.
Zdaje się, że Mariusz pozostanie symbolem tego co mówi każdy teoretyk sztuk walki w naszym kraju: "gdyby mi dano szansę, też byłbym mistrzem" - niestety to tylko szansa i to tylko mało realne marzenia. Mimo to każdy identyfikuje się z jego próbami, które nie są tanie, ale dają sporo emocji całej Polsce. Bo Pudzian na zawsze pozostanie symbolem polskiej krzepy jak Zbyszko Cyganiewicz czy inni atleci a to jest warte każdych pieniędzy.
Każdy kibic MMA czekał na występ wielkiej gwiazdy polskiego MMA i największej gwiazdy KSW jaką jest Mamed Khalidov (29-4-2). Jego rywalem był okrzyknięty "najlepszym dostępnym zawodnikiem poza wielkimi organizacjami" - Maiquel Falcao (32-6) z Brazylii. Triumfator turnieju Bellatora w wadze średniej, zasłynął nie tylko robieniem kłopotów rywalom, ale także kłopotów sobie w życiu i przyjaciołom poza oktagonem. W Polsce przez czas niemal całej pierwszej rundy robił kłopoty Khalidovowi. Niemal, bo na ułamki sekund przed końcem pierwszej odsłony został pochwycony w kleszcze i zmuszony do poddania dźwignią na ramię.
To w zasadzie wszystko co można powiedzieć o tej walce bez epickich porównań i parafraz. Nie można też powiedzieć, że do Polski przyjechał słaby zawodnik. Na pewno jeden z lepszych poza obiegiem UFC i Bellatora. Należy jednak sobie zadać pytanie: jak długo i czy na zawsze Mamed pozostanie poza obiegiem najważniejszych wydarzeń światowego MMA? Wiadomo od zawsze, że nie w Polsce czy Europie dzieją się kluczowe wydarzenia Mieszanych Sztuk Walki. I tu dziać się nie będą, choć szkoda. Nie tu są najlepsi zawodnicy, nie tu toczy się najlepsze walki i nie tu są największe pieniądze w tym sporcie.
Pomijając ten ostatni czynnik, warto spytać samego zawodnika - co jest jego sportową ambicją? Czy kolejne zwycięstwa - robiące wrażenie tylko u nas w kraju czy walka z najlepszymi zawodnikami na świecie? Czy po zakończeniu kariery przez Khalidova, nie pozostaną bez odpowiedzi pytania o to czy nie był zdolny sięgnąć po najwyższe laury? Dokładnie tak samo było z postawą Fiodora Emelianenko - gdy był w sile wieku i pełni sił, przekombinował i on i jego managment. Fiodor jednak walczył w swoim czasie (czasy Pride i Strikeforce) ze światową czołówką a o Mamdzie powiedzieć się tego nie da. On po prostu wybrał łatwiejsze rozwiązanie i postawił na bycie lokalną gwiazdą. Szkoda, bo byłaby to świetna wizytówka europejskiego wkładu w rozwój światowego MMA.
Nad tym należy ubolewać i patrzeć z trwogą na największy postrach gwiazd - tykający czas, który jest największym zabójcą planów, możliwości i marzeń zawodników. Zawsze jednak pozostaje cień nadziei, że Khalidov postawi wszystko na jedną kartę i podejmie wyzwanie walk z najlepszymi a nie obijanie zwalnianych seryjnie zawodników z Bellatora czy UFC.
Sumując: warto podkreślić dobrą oprawę gali, wartkie tempo toczenia walk a nie maratony reklam i nudy w czasie czekania na kolejne w przypadku otwartej transmisji. Transmisje PPV mają jednak swoje zalety. Plusem było także zaproszenie Herba Deana do prowadzenia pojedynków, choć niestety nie wszystkich, bo wreszcie uniknięto by kontrowersji i domniemanej pomocy temu czy innemu zawodnikowi przez sędziego, który raz jest na ringu a za chwilę pojawia się w roli trenera a jego kolega w odwrotnej. Teraz poza walką Pudzianowski vs Thompson - tylko ten ostatni miał jakieś zastrzeżenia o nie podnoszenie walki do stójki - a poza tym, sędziowanie jak i całą galę trzeba uznać za przyzwoitą.
Komplet wyników:
Walki otwarcia
70 kg: Łukasz Chlewicki (Polska) pokonał Łukasza Rajewskiego (Polska) przez decyzję (3-0)
77 kg: Rafał Błachuta (Polska) pokonał Patricka Vallee (Francja) przez poddanie (kimura) w 2 rundzie (3:15 min)
Główna karta
93 kg: Tomasz Narkun (Polska) pokonał Charlesa Andrade (Brazylijczyk) przez poddanie (dźwignia na nogę) w 1 rundzie (1:02 min)
70 kg: Mateusz Gamrot (Polska) pokonał Jeffersona George (Anglia) przez decyzję 3-0
84 kg: Piotr Strus (Polska) vs Abu Azaitar (Maroko) - Remis
52 kg: Karolina Kowalkiewicz (Polska) pokonała Jasminkę Cive (Austria) przez poddanie (dźwignia na ramię) w 1 rundzie (3:54 min)
77 kg: Borys Mańkowski (Polska) pokonał Aslambeka Saidova (Polska) przez poddanie (trójkątne duszenie nogami) w 2 rundzie (4:27 min)
120 kg: Mariusz Pudzianowski (Polska) pokonał Oli Thompsona (Anglia) przez decyzję 3-0
Walka wieczoru
84 kg: Mamed Khalidov (Polska) pokonał Maiquel Falcao (Brazylia) przez poddanie (dźwignia na ramię) w 1 rundzie (4:54 min)