T.J. Dillashaw i Renan Barao - schemat, który w UFC już przerabiano
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: poniedziałek, 27, lipiec 2015
Czy często zdarza się Wam mieć w swoim życiu ''deja vu''? Takie uczucie, iż coś już Wam się wcześniej przydarzyło? Podobną refleksję można wysnuć na podstawie wydarzeń z dwumeczu między T.J. Dillashawem (12-2 MMA, 8-2 UFC) a Renanem Barao (33-3 MMA, 8-2 UFC), jak i ich konsekwencji. Podobny schemat, jaki wytworzył się po bojach między tą dwójką już wcześniej obserwowaliśmy w oktagonie UFC i to nie tak bardzo dawno. O kim mowa?
Nakreślmy warunki, w jakich odbyło się starcie o tytuł w wadze koguciej z tym innym. Mamy brazylijskiego mistrza (Barao i zawodnik X), który od wielu lat nie zaznał porażki i niepodzielnie króluje w swojej dywizji wagowej. Wszyscy zachwycają się jego umiejętnościami i każdy kolejny rywal, jaki zostaje mu wyselekcjonowany, jest skazywany z góry na pożarcie. Mamy również amerykańskiego pretendenta (Dillashaw i zawodnik Y), fightera bez dwóch zdań silnego, uznawanego za czołówkę w swojej kategorii, ale któremu wielkich szans w rywalizacji z utytułowanym reprezentantem ''Kraju Kawy'' się nie daje. Bo w końcu czemu on właśnie, mając przed sobą wielu na papierze bardziej wartościowych challengerów, miałby stać się nie tylko pogromcą biblijnego Goliata, tak jak Dawid, ale i nowym królem?
Może właśnie ta niepozorna pozycja wpływała na to, iż brazylijski mistrz, przyzwyczajony do ciągłych zwycięstw po prostu zlekceważył zagrożenie albo też myślał, że sama magia jego nazwiska tak mocno wpłynie na oponenta, iż ten przytłoczony stawką walki nie wykrzesa z siebie tego, co potrafi. Jak się jednak okazało, amerykański pretendent ku zszokowaniu wszystkich nie tylko wygrywa z brazylijskim czempionem, którego można było porównywać na skalę MMA do największych sław tamtejszego sportu, jak Ronaldo. Był także w stanie go znokautować, a przecież wyjątkowe, niespotykane wręcz umiejętności stójkowe zawsze były znakiem firmowym dotychczasowego mistrza.
Ale to jeszcze nie wszystko. Następnie dochodzi do rewanżu, w którym wielu twierdzi, że Brazylijczyk po zaliczeniu ''wypadku przy pracy'' zrehabilituje się z nawiązką swojemu niespodziewanemu pogromcy. Brutalna rzeczywistość pokazała jednak, że drugi pojedynek potoczył się jeszcze lepiej dla Amerykanina, którego teraz można nazywać mistrzem UFC. Zdobył sobie przewagę i udowodnił, iż we wcześniejszej wiktorii nie było przypadku.
Wiecie już, kto kryje się za X i Y? Pewnie nie była to aż tak trudna zagadka, ale dla jasności, prawidłowa odpowiedź brzmi: X to Anderson Silva (34-6 MMA, 17-2 UFC), natomiast Y to Chris Weidman (13-0 MMA, 9-0 UFC). Oczywiście, między przypadkiem Dillashawa i Barao z sytuacją Weidmana i Silvy występują różnice, ale ogólny zarys przedstawia się bardzo podobnie. A dlaczego w ogóle zawarte jest tutaj to porównanie? Gdyż wiele wskazuje na to, iż Dillashaw i Barao mogą przejść podobną drogę, jak zestawieni z nimi fighterzy wagi średniej po swoich bezpośrednich konfrontacjach.
Zacznijmy może od przegranych. Oczywiście Silva swoją drugą walkę przegrał nie tylko dlatego, że był słabszy, ale również z powodu koszmarnego złamania nogi, po którym długo do siebie dochodził. Wrócił do gry, nawet zdołał triumfować nad Nickiem Diazem, lecz w stylu dalekim od zachwycającego. Wydaje się, że dużą rolę w takim pasywnym występie odegrała psychika, strach przed kolejną kontuzją, a także dwie wcześniejsze porażki.
Można odnieść wrażenie, iż pewna blokada psychiczna pojawiła się również u Barao po premierowej porażce z Dillashawem. Została ona dodatkowo wzmożona o wiele trudniejszym niż wcześniej procesem zbijania wagi, co także wpływało na formę ''Barona''. Walczący do tej pory bardzo agresywnie zawodnik Nova Uniao nie wyglądał na tak pobudzonego w niedawnym rewanżu. Wyglądał jak ktoś, kto nie ma wiary w zwycięstwo, atakował niemrawo, co na pewno Dillashaw i jego narożnik wyczuli. Sam Amerykanin, mówiąc kolokwialnie, wszedł do głowy Barao i porządnie w niej namącił, gdyż ten zmienił się nie do poznania. Być może potrzebuje nowego bodźca. Dana White zasugerował mu przejście do kategorii piórkowej.
Jest to racjonalne podejście do sytuacji, gdyż po pierwsze nie wydaje się, by tak poturbowany nie tylko fizycznie, ale i mentalnie Barao mógł w najbliższym czasie zdetronizować Dillashawa, a po drugie po kłopotliwym ostatnio robieniu wagi dodatkowe 10 funtów mniej do robienia może sprawić, że przynajmniej jeden problem przeminie. Waga do 145 funtów to także nowe wyzwania. Póki Jose Aldo jest jej mistrzem, Barao nie może pretendować do tytułu, gdyż ciężko sobie wyobrazić bezpośrednie starcie dwóch klubowych kolegów. Ale ogromna różnorodność rywali powoduje, że otrzymuje znakomity poligon do odzyskania pewności siebie i powrotu na właściwą ścieżkę, na jakiej jeszcze niedawno się znajdował.
Konkludując tę część: obaj Brazylijczycy nie mają co marzyć teraz o tytułach, tym bardziej Silva, który dodatkowo wpadł w problemy związane z dopingiem, choć mogą one jeszcze zostać naprostowane. Barao ma tę przewagę, iż jest znacznie młodszy i ma jeszcze dużo czasu na odzyskanie swojej pozycji. Dokonać tego może metodą małych kroczków, gdyż na duży krok, czyli na rewanż z Dillashawem po prostu nie był gotowy.
Teraz przejdźmy do zwycięzców. Weidman mimo wygranych nad Silvą nie był w pełni doceniony czy też zaakceptowany jako spadkobierca schedy po nim. Jednak kolejne wygrane sprawiły, iż Amerykanin przedostał się do powszechnej świadomości kibiców i ekspertów MMA, którzy zauważyli w nim nie tylko najlepszego w wadze średniej, ale i w ogóle jednego z najmocniejszych w całej dyscyplinie, obsadzając go na czołowych pozycjach rankingów P4P.
Wykonał także ogromny skok jakościowy, co również dokonało się u Dillashawa. Stójka mistrza wagi koguciej wygląda obecnie fenomenalnie, w czym na pewno wielka zasługa Duane'a Ludwiga, który w przeszłości nie tylko walczył w MMA, ale i osiągał sukcesy na ringach Kickboxingu i Muay Thai. Jednak przyczyn jego rozwoju jest jeszcze więcej. Stał się świetny kondycyjnie. Każdy z trzech ostatnich pojedynków wygrywał w tzw. rundach mistrzowskich: dwa razy w piątej i raz, ostatnio zresztą, w czwartej. To pokazuje, że jest ''nie do zajechania'' i wtedy, kiedy innym już brakuje paliwa, on cały czas działa na najwyższych obrotach.
Ponadto, w odróżnieniu od Barao, emanuje od niego przeświadczenie o swojej wyższości, ma prawdziwą, niezachwianą mentalność mistrza. To ważny aspekt, gdyż niezależnie od tego, co by się nie wydarzyło, on wie, że i tak wszystko potoczy się po jego myśli, gdyż wierzy w siebie. W bojach z Brazylijczykiem nie było sytuacji, w której Dillashaw znajdował się w choćby lekkich opałach, ale siła mentalna, jaką nabył dzięki tym bojom przyda mu się w następnych bitwach o obronę tytułu.
Z ust samego Dillashawa padły dwa nazwiska: Dominick Cruz oraz Raphael Assuncao. Obaj są godni title shota, lecz jest jeden mały problem: obaj są kontuzjowani i nie wiadomo dokładnie kiedy będą gotowi do powrotu. Są to jednak starcia najbardziej oczekiwane. Assuncao ma już na koncie wygraną nad Amerykaninem, natomiast Cruz to zawodnik, który tak naprawdę nigdy pasa mistrzowskiego nie utracił z powodu jakiejś porażki, a jedynie przez przeciągające się kłopoty z kontuzjami. W dodatku między Cruzem a całym Team Alpha Male, do którego należy Dillashaw, można zauważyć wzajemny antagonizm. Zarówno Cruz, jak i Assuncao mają potencjał na sprawienie, że T.J. utraci swój tytuł, ale tak być nie musi, gdyż Dillashaw sprzed i po walkach z Barao to zupełnie nowy, ulepszony fighter i nie obawia się nikogo.
I Weidman i Dillashaw mają co robić w swoich kategoriach wagowych. Obaj przeszli nawet nie ewolucję, a rewolucję. W jej rezultacie mamy dwóch wysoko ocenianych zawodników, którzy po ewentualnym ''wyczyszczeniu'' swoich wag mogą pójść po tytuły w kolejnych. Ale do tego czasu mogą budować swoją potęgę, odpowiednio Weidman w średniej, zaś Dillashaw w koguciej. Niech jednak mają się na baczności, gdyż teraz to oni są na świeczniku, a każdy nowy pretendent, startujący z pozycji underdoga, chce osiągnąć to, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe dla Weidmana i Dillashawa - zdobyć pas mistrza organizacji UFC.
Nakreślmy warunki, w jakich odbyło się starcie o tytuł w wadze koguciej z tym innym. Mamy brazylijskiego mistrza (Barao i zawodnik X), który od wielu lat nie zaznał porażki i niepodzielnie króluje w swojej dywizji wagowej. Wszyscy zachwycają się jego umiejętnościami i każdy kolejny rywal, jaki zostaje mu wyselekcjonowany, jest skazywany z góry na pożarcie. Mamy również amerykańskiego pretendenta (Dillashaw i zawodnik Y), fightera bez dwóch zdań silnego, uznawanego za czołówkę w swojej kategorii, ale któremu wielkich szans w rywalizacji z utytułowanym reprezentantem ''Kraju Kawy'' się nie daje. Bo w końcu czemu on właśnie, mając przed sobą wielu na papierze bardziej wartościowych challengerów, miałby stać się nie tylko pogromcą biblijnego Goliata, tak jak Dawid, ale i nowym królem?
Może właśnie ta niepozorna pozycja wpływała na to, iż brazylijski mistrz, przyzwyczajony do ciągłych zwycięstw po prostu zlekceważył zagrożenie albo też myślał, że sama magia jego nazwiska tak mocno wpłynie na oponenta, iż ten przytłoczony stawką walki nie wykrzesa z siebie tego, co potrafi. Jak się jednak okazało, amerykański pretendent ku zszokowaniu wszystkich nie tylko wygrywa z brazylijskim czempionem, którego można było porównywać na skalę MMA do największych sław tamtejszego sportu, jak Ronaldo. Był także w stanie go znokautować, a przecież wyjątkowe, niespotykane wręcz umiejętności stójkowe zawsze były znakiem firmowym dotychczasowego mistrza.
Ale to jeszcze nie wszystko. Następnie dochodzi do rewanżu, w którym wielu twierdzi, że Brazylijczyk po zaliczeniu ''wypadku przy pracy'' zrehabilituje się z nawiązką swojemu niespodziewanemu pogromcy. Brutalna rzeczywistość pokazała jednak, że drugi pojedynek potoczył się jeszcze lepiej dla Amerykanina, którego teraz można nazywać mistrzem UFC. Zdobył sobie przewagę i udowodnił, iż we wcześniejszej wiktorii nie było przypadku.
Wiecie już, kto kryje się za X i Y? Pewnie nie była to aż tak trudna zagadka, ale dla jasności, prawidłowa odpowiedź brzmi: X to Anderson Silva (34-6 MMA, 17-2 UFC), natomiast Y to Chris Weidman (13-0 MMA, 9-0 UFC). Oczywiście, między przypadkiem Dillashawa i Barao z sytuacją Weidmana i Silvy występują różnice, ale ogólny zarys przedstawia się bardzo podobnie. A dlaczego w ogóle zawarte jest tutaj to porównanie? Gdyż wiele wskazuje na to, iż Dillashaw i Barao mogą przejść podobną drogę, jak zestawieni z nimi fighterzy wagi średniej po swoich bezpośrednich konfrontacjach.
Zacznijmy może od przegranych. Oczywiście Silva swoją drugą walkę przegrał nie tylko dlatego, że był słabszy, ale również z powodu koszmarnego złamania nogi, po którym długo do siebie dochodził. Wrócił do gry, nawet zdołał triumfować nad Nickiem Diazem, lecz w stylu dalekim od zachwycającego. Wydaje się, że dużą rolę w takim pasywnym występie odegrała psychika, strach przed kolejną kontuzją, a także dwie wcześniejsze porażki.
Można odnieść wrażenie, iż pewna blokada psychiczna pojawiła się również u Barao po premierowej porażce z Dillashawem. Została ona dodatkowo wzmożona o wiele trudniejszym niż wcześniej procesem zbijania wagi, co także wpływało na formę ''Barona''. Walczący do tej pory bardzo agresywnie zawodnik Nova Uniao nie wyglądał na tak pobudzonego w niedawnym rewanżu. Wyglądał jak ktoś, kto nie ma wiary w zwycięstwo, atakował niemrawo, co na pewno Dillashaw i jego narożnik wyczuli. Sam Amerykanin, mówiąc kolokwialnie, wszedł do głowy Barao i porządnie w niej namącił, gdyż ten zmienił się nie do poznania. Być może potrzebuje nowego bodźca. Dana White zasugerował mu przejście do kategorii piórkowej.
Jest to racjonalne podejście do sytuacji, gdyż po pierwsze nie wydaje się, by tak poturbowany nie tylko fizycznie, ale i mentalnie Barao mógł w najbliższym czasie zdetronizować Dillashawa, a po drugie po kłopotliwym ostatnio robieniu wagi dodatkowe 10 funtów mniej do robienia może sprawić, że przynajmniej jeden problem przeminie. Waga do 145 funtów to także nowe wyzwania. Póki Jose Aldo jest jej mistrzem, Barao nie może pretendować do tytułu, gdyż ciężko sobie wyobrazić bezpośrednie starcie dwóch klubowych kolegów. Ale ogromna różnorodność rywali powoduje, że otrzymuje znakomity poligon do odzyskania pewności siebie i powrotu na właściwą ścieżkę, na jakiej jeszcze niedawno się znajdował.
Konkludując tę część: obaj Brazylijczycy nie mają co marzyć teraz o tytułach, tym bardziej Silva, który dodatkowo wpadł w problemy związane z dopingiem, choć mogą one jeszcze zostać naprostowane. Barao ma tę przewagę, iż jest znacznie młodszy i ma jeszcze dużo czasu na odzyskanie swojej pozycji. Dokonać tego może metodą małych kroczków, gdyż na duży krok, czyli na rewanż z Dillashawem po prostu nie był gotowy.
Teraz przejdźmy do zwycięzców. Weidman mimo wygranych nad Silvą nie był w pełni doceniony czy też zaakceptowany jako spadkobierca schedy po nim. Jednak kolejne wygrane sprawiły, iż Amerykanin przedostał się do powszechnej świadomości kibiców i ekspertów MMA, którzy zauważyli w nim nie tylko najlepszego w wadze średniej, ale i w ogóle jednego z najmocniejszych w całej dyscyplinie, obsadzając go na czołowych pozycjach rankingów P4P.
Wykonał także ogromny skok jakościowy, co również dokonało się u Dillashawa. Stójka mistrza wagi koguciej wygląda obecnie fenomenalnie, w czym na pewno wielka zasługa Duane'a Ludwiga, który w przeszłości nie tylko walczył w MMA, ale i osiągał sukcesy na ringach Kickboxingu i Muay Thai. Jednak przyczyn jego rozwoju jest jeszcze więcej. Stał się świetny kondycyjnie. Każdy z trzech ostatnich pojedynków wygrywał w tzw. rundach mistrzowskich: dwa razy w piątej i raz, ostatnio zresztą, w czwartej. To pokazuje, że jest ''nie do zajechania'' i wtedy, kiedy innym już brakuje paliwa, on cały czas działa na najwyższych obrotach.
Ponadto, w odróżnieniu od Barao, emanuje od niego przeświadczenie o swojej wyższości, ma prawdziwą, niezachwianą mentalność mistrza. To ważny aspekt, gdyż niezależnie od tego, co by się nie wydarzyło, on wie, że i tak wszystko potoczy się po jego myśli, gdyż wierzy w siebie. W bojach z Brazylijczykiem nie było sytuacji, w której Dillashaw znajdował się w choćby lekkich opałach, ale siła mentalna, jaką nabył dzięki tym bojom przyda mu się w następnych bitwach o obronę tytułu.
Z ust samego Dillashawa padły dwa nazwiska: Dominick Cruz oraz Raphael Assuncao. Obaj są godni title shota, lecz jest jeden mały problem: obaj są kontuzjowani i nie wiadomo dokładnie kiedy będą gotowi do powrotu. Są to jednak starcia najbardziej oczekiwane. Assuncao ma już na koncie wygraną nad Amerykaninem, natomiast Cruz to zawodnik, który tak naprawdę nigdy pasa mistrzowskiego nie utracił z powodu jakiejś porażki, a jedynie przez przeciągające się kłopoty z kontuzjami. W dodatku między Cruzem a całym Team Alpha Male, do którego należy Dillashaw, można zauważyć wzajemny antagonizm. Zarówno Cruz, jak i Assuncao mają potencjał na sprawienie, że T.J. utraci swój tytuł, ale tak być nie musi, gdyż Dillashaw sprzed i po walkach z Barao to zupełnie nowy, ulepszony fighter i nie obawia się nikogo.
I Weidman i Dillashaw mają co robić w swoich kategoriach wagowych. Obaj przeszli nawet nie ewolucję, a rewolucję. W jej rezultacie mamy dwóch wysoko ocenianych zawodników, którzy po ewentualnym ''wyczyszczeniu'' swoich wag mogą pójść po tytuły w kolejnych. Ale do tego czasu mogą budować swoją potęgę, odpowiednio Weidman w średniej, zaś Dillashaw w koguciej. Niech jednak mają się na baczności, gdyż teraz to oni są na świeczniku, a każdy nowy pretendent, startujący z pozycji underdoga, chce osiągnąć to, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe dla Weidmana i Dillashawa - zdobyć pas mistrza organizacji UFC.