Robbie Lawler vs. Rory MacDonald II - krajobraz po wojnie!
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: czwartek, 16, lipiec 2015
Jeśli Dana White mówi o walce, że jest być może najlepszą w dziejach MMA, to o czymś to świadczy. Rzeczoną walkę dali w ostatnią sobotę, 11 lipca 2015 roku, w Las Vegas dwaj fighterzy wagi półśredniej: Robbie Lawler (26-10 MMA, 11-4 UFC) i Rory MacDonald (18-3 MMA, 9-3 UFC). W dodatku było to starcie o tytuł mistrzowski, należący do Lawlera, więc prestiż tego boju był tym większy. Sami wojownicy zaś dali z siebie wszystko, co zaowocowało fenomenalną bitwą, która doskonala wpisała się w obraz świetnej pod każdym względem gali UFC 189.
Wystarczy spojrzeć na powyższe zdjęcie obu bohaterów, jakie zostało zrobione w szpitalu, gdyż tam obaj trafili w skutek potężnych obrażeń, jakich się nabawili. Nie oszczędzali się i choć przed samą walką dało się zauważyć raczej wrogie relacje między nimi, już po wszystkim okazali sobie wzajemny szacunek i uznanie wobec oporu, jaki postawili sobie nawzajem w ośmiokątnej klatce.
Choć trzeba przyznać, iż początek aż takich emocji nie zwiastował. Można śmiało stwierdzić, iż pierwsza runda wyglądała na bardzo badawczą, ale nieco lepiej zaprezentował się w niej MacDonald. Od drugiej rundy zaznaczyła się przewaga Lawlera, który podkręcił tempo i zaczął coraz mocniej rozbijać pretendenta do tytułu. Pojedynek zdecydowanie się ożywił i tak było również w rundzie trzeciej, gdzie akcje obrońcy pasa mistrzowskiego wywierały duże wrażenie na przeciwniku, a zwłaszcza na jego nosie.
I gdy już się wydawało, że ta runda będzie zdecydowanie wygrana przez Lawlera, MacDonald trafił wysokim kopnięciem przez blok, ale na tyle mocnym, iż czempion został zmuszony do rozpaczliwej obrony. I choć do końca rundy pozostało kilkadziesiąt sekund, Kanadyjczyk wyczuł swoją szansę i zasypał zawodnika American Top Team wszystkim co miał.
Nie udało mu się go skończyć, ale na kolejną rundę wyszedł z podobnym nastawieniem i ponownie Lawler musiał bronić się za podwójną gardą. Największe wrażenie u MacDonalda robiły jego highkicki, na które Lawler nie miał żadnej recepty. W drugiej części rundy mistrz odzyskał wigor i powrócił do toczenia równorzędnej walki. Wraz z syreną odsyłajcą zawodników na ostatnią przerwę, byliśmy świadkami niezwykłej sytuacji, gdy żaden z nich nie udał się do swojego narożnika, a zamiast tego na środku oktagonu patrzyli sobie głęboko w oczy przez kilka dobrych sekund, zanim nie wtrącili się ''Big'' John McCarthy i cutman Jacob ''Stitch'' Duran. To zwiastowało jeszcze większe emocje w rundzie finałowej.
Ta zaczęła się od wzajemnych wymian, ale zanim doszło do kulminacji tej rywalizacji, po jednym z uderzeń Lawlera nos MacDonalda nie wytrzymał i nie mogąc już wytrzymać tego bólu Kanadyjczyk osunął się na deski. W taki sposób, z lekkim niedosytem skończyła się ta wspaniała bitwa, w której wygrał Lawler, ale pozytywy można bez obaw adresować do obu jej uczestników.
MacDonald miał szansę stać się kolejnym kanadyjskim mistrzem UFC w wadze półśredniej po Georgesu St-Pierre, z którym przecież trenuje w Tristar Gym w Montrealu. Biorąc jednak pod uwagę, iż jest wciąż młodym, bo zaledwie 25-letnim zawodnikiem, a mimo to posiadającym już duże doświadczenie, można zakładać, że prędzej czy później sięgnie po pas mistrzowski i dziedzictwo, jakie zostawił po sobie GSP będzie kontynuowane. To wszechstronnie wyszkolony, w dodatku bardzo skromny fighter, o którym będzie jeszcze głośno.
Lawler zaś to swego rodzaju fenomen, jeśli chodzi o MMA. W UFC debiutował już w 2002 roku i choć już wtedy słynął z ofensywnego stylu walki opartego na stójce, to jednak nie można było go uznać za zawodnika ze ścisłej czołówki. W efekcie po dwóch latach został zwolniony z UFC i tułał się po wielu innych organizacjach. Po ośmiu latach wrócił i ukazał się nam nowy, ulepszony Robbie Lawler. Na pewno wielką zasługę w postępach dokonanych przez niego należy przypisywać zmianie gymu na American Top Team, gdzie jest otoczony najlepszymi fighterami i trenerami. ''Ruthless'' wypracował sobie stojącą na wysokim poziomie obronę przed obaleniami, a także stał się niezwykle wytrzymały pod względem kondycyjnym. Dodając do tego jego nawet lepszą niż kiedyś stójkę i mentalność zwycięzcy otrzymujemy obraz aktualnego czempiona UFC.
Po odejściu GSP waga półśrednia stała się jedną z najciekawszych kategorii w UFC, gdyż poziom startujących w niej zawodników jest bardzo wyrównany. Lawler, MacDonald, a także Johny Hendricks, Carlos Condit, Matt Brown czy Tyron Woodley to ścisła czołówka, a do najlepszych zaczynają się też zbliżać coraz śmielej chociażby Gunnar Nelson czy Stephen Thompson. Nudno w tej kategorii na pewno nie będzie.
Interesującym pytaniem jest, kto zostanie przydzielony Lawlerowi w jego kolejnej obronie pasa. Może to być znowu MacDonald, wysoko stoją też akcje Hendricksa, ta decyzja leży już w rękach matchmakerów UFC. W każdym bądź razie nie można wykluczać, że ostra konkurencja spowoduje, iż Lawler w końcu utraci tytuł, ale jak pokazały jego ostatnie boje, na pewno nie podda się bez walki i to takiej na wyniszczenie.
Na pewno historia tej dywizji wagowej, jak i całej organizacji zapisała się złotymi zgłoskami podczas sobotniej konfrontacji o pas. Pojedynek ten wejdzie do kanonu ''must-see'' każdego fana UFC i nie tylko. Lawler z MacDonaldem pokazali na własnej skórze, co to znaczy niezłomność charakteru, wytrzymałość, poświęcenie i wola zwycięstwa. Za to właśnie kochamy MMA i w ogóle sporty walki.
Wystarczy spojrzeć na powyższe zdjęcie obu bohaterów, jakie zostało zrobione w szpitalu, gdyż tam obaj trafili w skutek potężnych obrażeń, jakich się nabawili. Nie oszczędzali się i choć przed samą walką dało się zauważyć raczej wrogie relacje między nimi, już po wszystkim okazali sobie wzajemny szacunek i uznanie wobec oporu, jaki postawili sobie nawzajem w ośmiokątnej klatce.
Choć trzeba przyznać, iż początek aż takich emocji nie zwiastował. Można śmiało stwierdzić, iż pierwsza runda wyglądała na bardzo badawczą, ale nieco lepiej zaprezentował się w niej MacDonald. Od drugiej rundy zaznaczyła się przewaga Lawlera, który podkręcił tempo i zaczął coraz mocniej rozbijać pretendenta do tytułu. Pojedynek zdecydowanie się ożywił i tak było również w rundzie trzeciej, gdzie akcje obrońcy pasa mistrzowskiego wywierały duże wrażenie na przeciwniku, a zwłaszcza na jego nosie.
I gdy już się wydawało, że ta runda będzie zdecydowanie wygrana przez Lawlera, MacDonald trafił wysokim kopnięciem przez blok, ale na tyle mocnym, iż czempion został zmuszony do rozpaczliwej obrony. I choć do końca rundy pozostało kilkadziesiąt sekund, Kanadyjczyk wyczuł swoją szansę i zasypał zawodnika American Top Team wszystkim co miał.
Nie udało mu się go skończyć, ale na kolejną rundę wyszedł z podobnym nastawieniem i ponownie Lawler musiał bronić się za podwójną gardą. Największe wrażenie u MacDonalda robiły jego highkicki, na które Lawler nie miał żadnej recepty. W drugiej części rundy mistrz odzyskał wigor i powrócił do toczenia równorzędnej walki. Wraz z syreną odsyłajcą zawodników na ostatnią przerwę, byliśmy świadkami niezwykłej sytuacji, gdy żaden z nich nie udał się do swojego narożnika, a zamiast tego na środku oktagonu patrzyli sobie głęboko w oczy przez kilka dobrych sekund, zanim nie wtrącili się ''Big'' John McCarthy i cutman Jacob ''Stitch'' Duran. To zwiastowało jeszcze większe emocje w rundzie finałowej.
Ta zaczęła się od wzajemnych wymian, ale zanim doszło do kulminacji tej rywalizacji, po jednym z uderzeń Lawlera nos MacDonalda nie wytrzymał i nie mogąc już wytrzymać tego bólu Kanadyjczyk osunął się na deski. W taki sposób, z lekkim niedosytem skończyła się ta wspaniała bitwa, w której wygrał Lawler, ale pozytywy można bez obaw adresować do obu jej uczestników.
MacDonald miał szansę stać się kolejnym kanadyjskim mistrzem UFC w wadze półśredniej po Georgesu St-Pierre, z którym przecież trenuje w Tristar Gym w Montrealu. Biorąc jednak pod uwagę, iż jest wciąż młodym, bo zaledwie 25-letnim zawodnikiem, a mimo to posiadającym już duże doświadczenie, można zakładać, że prędzej czy później sięgnie po pas mistrzowski i dziedzictwo, jakie zostawił po sobie GSP będzie kontynuowane. To wszechstronnie wyszkolony, w dodatku bardzo skromny fighter, o którym będzie jeszcze głośno.
Lawler zaś to swego rodzaju fenomen, jeśli chodzi o MMA. W UFC debiutował już w 2002 roku i choć już wtedy słynął z ofensywnego stylu walki opartego na stójce, to jednak nie można było go uznać za zawodnika ze ścisłej czołówki. W efekcie po dwóch latach został zwolniony z UFC i tułał się po wielu innych organizacjach. Po ośmiu latach wrócił i ukazał się nam nowy, ulepszony Robbie Lawler. Na pewno wielką zasługę w postępach dokonanych przez niego należy przypisywać zmianie gymu na American Top Team, gdzie jest otoczony najlepszymi fighterami i trenerami. ''Ruthless'' wypracował sobie stojącą na wysokim poziomie obronę przed obaleniami, a także stał się niezwykle wytrzymały pod względem kondycyjnym. Dodając do tego jego nawet lepszą niż kiedyś stójkę i mentalność zwycięzcy otrzymujemy obraz aktualnego czempiona UFC.
Po odejściu GSP waga półśrednia stała się jedną z najciekawszych kategorii w UFC, gdyż poziom startujących w niej zawodników jest bardzo wyrównany. Lawler, MacDonald, a także Johny Hendricks, Carlos Condit, Matt Brown czy Tyron Woodley to ścisła czołówka, a do najlepszych zaczynają się też zbliżać coraz śmielej chociażby Gunnar Nelson czy Stephen Thompson. Nudno w tej kategorii na pewno nie będzie.
Interesującym pytaniem jest, kto zostanie przydzielony Lawlerowi w jego kolejnej obronie pasa. Może to być znowu MacDonald, wysoko stoją też akcje Hendricksa, ta decyzja leży już w rękach matchmakerów UFC. W każdym bądź razie nie można wykluczać, że ostra konkurencja spowoduje, iż Lawler w końcu utraci tytuł, ale jak pokazały jego ostatnie boje, na pewno nie podda się bez walki i to takiej na wyniszczenie.
Na pewno historia tej dywizji wagowej, jak i całej organizacji zapisała się złotymi zgłoskami podczas sobotniej konfrontacji o pas. Pojedynek ten wejdzie do kanonu ''must-see'' każdego fana UFC i nie tylko. Lawler z MacDonaldem pokazali na własnej skórze, co to znaczy niezłomność charakteru, wytrzymałość, poświęcenie i wola zwycięstwa. Za to właśnie kochamy MMA i w ogóle sporty walki.