free templates joomla

KSW 29 Reload - podsumowanie gali!

KSW 29 posterW sobotni wieczór 6-go grudnia odbyła się kolejna największej polskiej organizacji MMA w Polsce jaką jest KSW. Była ostatnią i czwartą jaką przeprowadzono w tym roku. Gala KSW 29 "Reload" trafiła do najnowocześniejszego polskiego obiektu sportowego czyli hali Kraków Arena w dawnej stolicy Polski, Krakowa.

Od strony organizacyjnej trudno cokolwiek zarzucić wydarzeniu. To mogliby zrobić tylko ewentualnie ci, którzy pracują przy takich imprezach od wewnątrz. Od strony widza nikt nie może narzekać na jakość widowiska. Od strony sportowej zaś zawsze można ponarzekać choć to akurat zależy od tego - co kto lubi.

Gala zaczęła się od dynamicznych walk otwarcia w wykonaniu Tomasza Kondraciuka (11-5) z Karolem Celińskim (12-5-1) i Roberta Radomskiego (12-3) z Mateuszem Piskorzem (9-3). Pierwsze starcie wygrał na punkty Radomski z Silesian Cage Club a drugie po zdemolowaniu i interwencji narożnika Celiński z Arrachiona Olsztyn. Nie oczarowały one publiczności, ale i nie rozczarowały.

Główna karta walk zaczęła się od pojedynku kolejnego zawodnika Silesian Cage Club, Artura Sowińskiego (15-7-1) i widowiskowego Vaso Bakocevića (16-7-1) z Czarnogóry. Bakocevic miał optyczną przewagę przez dwie rundy, pokazywał to z czego słynie czyli robił show a mimo to przegrał. Nie pierwszy raz tego wieczora sędziowie oglądali inne walki niż to jak widzieli je wszyscy widzowie. Werdykt 2-1 może i był prawidłowy, ale chyba nie w tę stronę był i powinien być skierowany zdaniem widzów. Po prostu Vaso zjednał sobie publiczność.

W kolejnej już bez wątpliwości Mateusz Gamrot (8-0) pokonał weterana Łukasza Chlewickiego (12-4-1). Następuje zmiana pokoleniowa w polskim MMA i ta walka to obrazuje. Rozmiary zwycięstwa na kartach sędziowskich były jednak zbyt wysokie, bo Chlewicki nie oddawał łatwo pola a i obaj wnieśli w pojedynek sporo nerwowości. Na pewno nie był on tak jednostronny jak wynikałoby z punktacji.

W eliminatorze do pasa wagi półciężkiej Chorwat Goran Reljić (14-4) wykluczył jiu-jitsu Tomasza Narkuna (9-2) i zamęczając go pokonał przez niejednogłośną decyzję - dwa do remisu. Utalentowany polski zawodnik przegrał walkę głównie taktycznie, dając się utrzymać w parterze w kluczowych momentach. Tradycyjnie szwankowała u niego stójka i kondycja a właściwie - złe rozłożenie sił. Chorwat także nie błyszczał w tej walce, ale miał więcej doświadczenia i to zaprocentowało. Ja zwykle na kartach sędziowskich pojawiały się rozbieżności, co nie wypaczyło wyniku, ale daje do myślenia co jest punktowane? Niezależnie od aktualnej klasy obu zawodników, ewidentnie widać, że np. były mistrz KSW Jan Błachowicz był lepszym i wszechstronniejszym zawodnikiem od obu, stąd trafił do najlepszej ligi świata.

Kolejny pojedynek był ważny marketingowo, bowiem Piotr Strus (9-3-2) i Amerykanin Jay Silva (9-9-1) robili ów marketing przed pojedynkiem i w trakcie niego. Wielu kibiców po obejrzeniu walki i ogłoszeniu remisu - miało zgoła odmienne zdanie na temat werdyktu, więc chyba remis trzeba uznać za salomonowy wyrok. Nie krzywdzi żadnej ze stron, obaj dali z siebie wiele w trakcie walki a dodatkowo Silva zrobił show, bo wszak za to mu płacono w czwartym jego pojedynku w KSW. Tym samym ma ich więcej na koncie niż nie jeden polski fighter na tej gali.

Po tym preludium przyszła walka o pas. W wadze półśredniej nie ma dualizmu, tak jak ma to miejsce kategorię wyżej, gdzie jest dwóch mistrzów - formalny i nieformalny. Borys Mańkowski (16-5-1) miał za zadanie szybko spacyfikować pochodzącego z Polski a reprezentującego Niemcy Davida Zawadę (9-2), który w tym pojedynku, poza dobrym rekordem niewiele miał do zaoferowania. Trochą zabawy w stójce, obalenie, duszenie ręka-głowa i pas pozostał w Polsce. Mańkowski czeka na bardziej wymagających rywali teraz.

37-letni strongman Mariusz Pudzianowski (8-3) i 44-letni weteran Paweł Nastula (5-6) dali wreszcie trochę emocji widzom i była to najciekawsza walka do tego momentu. Oczywiście z punktu widzenia części polskich kibiców. Szczególnie tych traktujących walki jako pole do dywagacji czy tak zwanego "hejtu". Obaj nie mają już za wiele sił stąd chyba słuszna decyzja o dwóch rundach dystansu. Dogrywka omal nie zabiła obu tlenowo. Cała walka pokazała też, że warsztatowo niewiele poprawili się na przestrzeni ostatnich lat. Szczególnie Paweł wie czym jest upływ czasu. Czym ma wygrywać mistrz olimpijski w judo, nie mogący wykonać żadnego rzutu czy obalenia na rywalu? To proste pytanie i prosta odpowiedź.

Pudzian powalił go przynajmniej kilka razy na plecy, ale tradycyjnie na tym skończył zadanie. Walka sprzedała się dobrze w świadomości kibiców, bo wyjaśniła maluczkim, że w MMA przy pomyślnych wiatrach z mistrzem sportów walki może wygrać nawet strongman czy stolarz. Mariusz Pudzianowski udowodnił to na KSW 29 a np. taki Janusz Dylewski na dwóch galach PLMMA. Decyzja o zakończeniu kariery przez Pawła Nastulę jest dobra po tej walce a marzenia Pudziana o walce o pas KSW są raczej na wyrost.

Finałowa walka największej polskiej gwiazdy MMA jaką jest Mamed Khalidov (30-4-2) była zaskoczeniem tylko dla ludzi z poza środowiska. Niepokojące wieści i problemach ze zdrowiem przeciekały i nie okazały się zasłoną dymną. Polski Czeczen był słabiej przygotowany i amerykański weteran Bellatora Brett Cooper (20-11) stanął przed wielką szansą. "Każda passa kiedyś się kończy" - mówi stare powiedzenie i Khalidov także w końcu przegra. Tyle, że nie stało się w sobotę w Krakowie jeszcze. Mamed ma na tyle doświadczenia, by po tym jak nie skończył walki w dwóch czy trzech pozycjach na poddanie, przetrwać walkę i wypunktować Amerykanina.

Ten także nie był w najwyższej formie, ale narobił trochę problemów zawodnikowi z Olsztyna. Ma czego żałować Tomasz Drwal, który jest znacznie lepszym zawodnikiem jak Cooper. Inna sprawa jest taka, czy Khalidov w obliczu tak ważnej walki zaryzykowałby wyjście w takiej dyspozycji? Jak powiedział po gali - wyszedł na własną prośbę. Inna sprawa - czy warto ryzykować zdrowie w przypadku kontuzji? Wiadomo jedno i nie ma się co czarować - Khalidov lepszy, szybszy i silniejszy już nie będzie. 34-lata na karku, świetna passa i tykający zegar czasu, tyka nie wolniej niż ten nad klatką w Krakowie. Inna sprawa, którą warto zaobserwować w internecie - to stosunek fanów do antyfanów, który wiele mówi o rosnącej lub malejącej sympatii. Nie ma ona nic wspólnego z popularnością. To jest temat do analiz i przemyśleń - na szczęście nie naszych.

Podsumowując całe wydarzenie obiektywnie - walki solidne, ale bez błysku. Jedyny pokazał chyba tylko Borys Mańkowski, który był bohaterem wieczoru a ranga jego walki o pas została zepchnięta na plan trzeci. Trochę sentymentalna walka Pudzianowskiego i Nastuli. Prawda jest taka, że to nowy sport i jakiekolwiek dokonania w innych nie mają tu wielkiego znaczenia. Samej KSW udało się zapełnić kolejny raz halę, ale ewidentnie widać, że pomysłu na ekscytującą rywalizację nie ma w wielu wagach. Mielenie się we własnym sosie doprowadzi do tego co mamy w boksie - podniecamy się walkami Szpilka - Adamek i krajowymi bitkami, a każdy zagraniczny wyjazd skończy się tak jak w przypadku Głażewskiego, Włodarczyka czy Kołodzieja. Warto to przemyśleć.

Mankamentem KSW jest sędziowanie. Raz ktoś wychodzi jako trener, raz jako sędzia - to nie jest dobre rozwiązanie. Werdykty tej gali nie były może skandaliczne, ale narażają organizację na podejrzenia, doszukiwanie się układów i może to rzutować na obraz wydarzeń. Czy największej polskiej organizacji nie stać na wzięcie niezależnego składu sędziowskiego? Wcześniej czy później dojdzie do skandalu a takich w historii KSW kilka było. Walka Pudzianowski - Thompson to jeden z takich przykładów. Protesty, odkręcanie werdyktów czy docinki fanów w internecie - to konsekwencje braku bezstronnych sędziów. Inna sprawa, że kto wie czy bezstronni będą bezstronni i jak długo?

Plusem imprezy jest jej umiędzynarodowienie i KSW jest od dawna wizytówką polskiego MMA. Inne powstające i szybko gasnące organizacje w naszym kraju, niestety się nie rozwinęły w 2014 roku. Być może 2015 rok coś zmieni, ale detronizacji KSW nikt nie przewiduje i raczej jest to marzenie ściętej głowy. Jednak przydałby się powiew świeżości, bo ostatnia solidna gala nie była niczym odkrywczym pod względem sportowym i oprawy. Być może takim powiewem będzie zapowiadana pierwsza zagraniczna gala KSW w Anglii, ale pożyjemy zobaczymy.