Leksykon wojowników: Robert Jocz
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: poniedziałek, 14, październik 2013
Minęło już przeszło 13 lat* odkąd walki MMA obecne są w Polsce. Taki niemały okres czasu pozwala na inaugurację nowego cyklu artykułów dotyczących historii krajowego MMA zatytułowanego "Leksykon wojowników".
Będziemy przybliżać w nim sylwetki zawodników, którzy współtworzyli i współtworzą polską scenę mieszanych sztuk walki. Nie będzie to zestawienie chronologiczne, jednak obiecujemy nie pominąć żadnego z prawdziwych wojowników, dzięki którym ten współczesny – ale odwołujący się do tradycji antycznego Pankrationu – sport ukorzenił się w świadomości rzeszy fanów.
Dziś zaczynamy od przedstawienia z pewnością jednego z najbardziej niedocenianych polskich zawodników – Roberta Jocza.
Ten urodzony w 1976 roku zawodnik, przed rozpoczęciem kariery w MMA z powodzeniem uprawiał judo. Ta sztuka walki była też sportem bazowym Roberta Jocza, co też specjalnie dziwić nie może, bowiem zaczynał on karierę w MMA w czasie kiedy o profesjonalnych klubach MMA nikt nawet nie myślał, a najbardziej uznane obecnie osobowości polskiej sceny BJJ z dumą zdobywały nominacje na niebieskie pasy.
Popularny „Joczu” całą swoją dotychczasową, bo wciąż przecież trwającą karierą, udowodnił jednak, że nie jest zawodnikiem jednowymiarowym, z równym powodzeniem kończąc walki przez techniki kończące jak i uderzenia.
Pierwsza zawodowa walka nie była szczególnym powodem do dumy. Zresztą słaby debiut był w tym czasie swoistą tradycją dobrych – jak się to później okazywało – zawodników. Brak zwycięstw w pierwszej walce odnotowali m. in. Jan Błachowicz, Tomasz Drwal, Grzegorz Jakubowski, Krzysztof Kułak, Łukasz Leś czy Grzegorz Trędowski.
Naszego bohatera spotkała gorycz porażki zadanej przez Lucio Linharesa, późniejszego zawodnika UFC (stoczył tam 2 pojedynki przegrywając z Yushin Okami Rousimarem Palharesem). Warszawski wojownik z zawodnikami, którzy później trafiali do UFC mierzył się w swojej karierze pięciokrotnie, niestety ponoszący tyle samo porażek. Sama walka odbyła się w 2005 r. w… Helsinkach. Zresztą walki za granicą były codziennością - popularny „Joczu” stoczył ich aż 21 na 28 wszystkich pojedynków. Dodatkowo przez długi okres swojej kariery związany był z holenderską organizacją Beast of the East, z którą rozstał się jednak w niezbyt miłych okolicznościach po porażce z Hracho Darpinyanem. W pewien sposób przełożyło się to na słabszą rozpoznawalność w Polsce. Już w 2007 r. Marcin Hawryszko - osobowość warszawskiego środowiska sportów walki pozytywnie wyrażał się o umiejętnościach zawodniczych i trenerskich Roberta Jocza, zaznaczając, że może nie jest tak znany w środowisku jak ówcześnie mający już 15 stoczonych walk Michał Materla, ale solidny warsztat i mocna psychika nakazuje zwrócenie uwagi na zawodnika z Warszawy.
Obecnie charakteryzując styl walki i umiejętności Roberta można użyć sformułowań: Ground-and-pound, ciągła presja, tytanowa kondycja. Jednak szczególnie ta ostatnia cecha wymagała szczególnego treningu. Wystarczy wspomnieć walkę Francis Carmont-Robert Jocz, która miała miejsce na KSW 5 w 2006 r. (wtedy jeszcze Konfrontacji Sztuk Walki), by przypomnieć sobie dosłownie „pływającego” zawodnika, który tylko siłą charakteru dotrwał do ostatniego gongu ratując się przed nokautem. Nie można tylko zapomnieć, że wszystko działo się w czasach gdzie metodyka treningu MMA w Polsce dopiero raczkowała, a dokładniej powstawała na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji.
Na pewno gorszymi momentami kariery były już wspominane porażki z zawodnikami trafiającymi później do UFC. Nie można jednak nie wspomnieć o
chlubnych zwycięstwach. Lista pokonanych zawierająca takie nazwiska jak: Dave Dalgliesh, Assan Njie, Dion Staring czy Mikhail Zayats pozwoliła na przynależność do ścisłej czołówki europejskich zawodników wagi – 84 kg. Konsekwencją długiej passy aż 10 zwycięstw na ringach holenderskich organizacji była możliwość walki o tytuł mistrza świata w Shooto, który to pas otwierał szansę na pozaeuropejską karierę. Przeciwnikiem był trenujący w Holandii Afgańczyk Siyar Bahadurzada obecnie zawodnik UFC, a wtedy flagowa postać organizacji Shooto i jeden z liderów teamu Golden Glory. Walka odbyła się w 2009 r. na jubileuszowej dla gymu GG (10-lecie istnienia) gali UG 11 - A Decade of Fights. Obok tej dwójki wystąpili tacy fighterzy jak Alistair Overeem, jego starszy brat Valentijn, pogromca Krzysztofa Kułaka Nikolai Onikienko czy inny pogromca polskich zawodników Hans Stringer.
Po walce, trwającej 3 rundy po 5 minut, sędziowie orzekli niejednogłośne zwycięstwo „Afgańskiego Zabójcy” utwierdzając obserwatorów gali w przekonaniu, że mistrza trzeba pokonać wyraźnie, a najlepiej „ubić” aby odebrać mu tytuł.
Nawet późniejsze 5 kolejnych wygranych nie pozwoliło na powrót na wcześniej zajmowaną pozycję zawodnika dobijającego się do drzwi organizacji amerykańskich czy japońskich. Wreszcie nadeszła II połowa 2010 r. Mógł to być wielki powrót na europejskie szczyty tego nietuzinkowego zawodnika. Mniej lub bardziej poważne oferty pozwalały na zaplanowanie nawet 3 występów w październiku i 2 w listopadzie, m. in. z Bruno Carvalho – wtedy zaliczanym do ścisłego topu zawodników walczących w Europei. Spekulacje przerwała już pierwsza walka z Hracho Darpinyanem, w której chwila nieuwagi spowodowała konieczność przyjęcia piekielnie mocnego cepa wyprowadzonego przez obywatela Armenii. Nokaut po zaledwie 47 sekundach walki przekreślił ambitne plany. Dwie kolejne porażki z mocnymi Torem Troengiem i Vyacheslavem Vasilevskym przestawiły karierę flagowego wtedy zawodnika Nastula Team na boczny tor, z którego nie powrócił do dziś.
Obecnie Robert Jocz to już bardziej trener niż zawodnik, choć po zejściu do kategorii 77 kg, z powodzeniem może rywalizować z wieloma młodszymi zawodnikami. Kolejny powrót do klatki zapowiadany jest na galę Profesjonalnej Ligi MMA. Zmieniła się też afiliacja Roberta, obecnie jest to S4 Fight Club, który połączył siły z MMA Okniński Team.
Jednoznaczna próba oceny osiągnięć tego fightera nie jest łatwa. Z pewnością przegrał on najważniejszą walkę w karierze. Natomiast w znakomity sposób w 2 i pół minuty potrafił zastopować holenderskiego „Króla Nokautów” Diona Staringa. W dwadzieścia kilka sekund przed końcem pojedynku zmusił do odklepania Dava Dalgliesha, który wcześniej na oczach widzów Eurosportu zgotował brutalny nokaut Łukaszowi Jurkowskiemu. Ciężko odpowiedzieć czy miał szansę na pokazanie się w jeszcze bardziej prestiżowych organizacjach. Prócz talentu potrzebne są do tego warunki treningowe, kadra trenerska i sztab menedżerski. Dopiero zapewnienie wszystkich tych elementów sprawia, że ścieżki kariery w największym stopniu zależne są od samego zawodnika. Niemniej marka jaką Jocz wyrobił sobie notując 20 zwycięstw pozwala na zaliczenie go do grona istotnych postaci pierwszej dekady rozwoju polskiego MMA.
* przyjmując za 1 walkę MMA w Polsce pojedynek: Karol Matuszczak vs. Tomasz Jamroz, który odbył się 29 kwietnia 2000 r. w Jaworznie. Czasem też za 1 walkę uznawany jest sędziowany przez Mirosława Oknińskiego odbyty 10 kwietnia 2002 r. pojedynek pomiędzy Grzegorzem Jakubowskim a Temistoklesem Teresiewiczem.
Będziemy przybliżać w nim sylwetki zawodników, którzy współtworzyli i współtworzą polską scenę mieszanych sztuk walki. Nie będzie to zestawienie chronologiczne, jednak obiecujemy nie pominąć żadnego z prawdziwych wojowników, dzięki którym ten współczesny – ale odwołujący się do tradycji antycznego Pankrationu – sport ukorzenił się w świadomości rzeszy fanów.
Dziś zaczynamy od przedstawienia z pewnością jednego z najbardziej niedocenianych polskich zawodników – Roberta Jocza.
Ten urodzony w 1976 roku zawodnik, przed rozpoczęciem kariery w MMA z powodzeniem uprawiał judo. Ta sztuka walki była też sportem bazowym Roberta Jocza, co też specjalnie dziwić nie może, bowiem zaczynał on karierę w MMA w czasie kiedy o profesjonalnych klubach MMA nikt nawet nie myślał, a najbardziej uznane obecnie osobowości polskiej sceny BJJ z dumą zdobywały nominacje na niebieskie pasy.
Popularny „Joczu” całą swoją dotychczasową, bo wciąż przecież trwającą karierą, udowodnił jednak, że nie jest zawodnikiem jednowymiarowym, z równym powodzeniem kończąc walki przez techniki kończące jak i uderzenia.
Pierwsza zawodowa walka nie była szczególnym powodem do dumy. Zresztą słaby debiut był w tym czasie swoistą tradycją dobrych – jak się to później okazywało – zawodników. Brak zwycięstw w pierwszej walce odnotowali m. in. Jan Błachowicz, Tomasz Drwal, Grzegorz Jakubowski, Krzysztof Kułak, Łukasz Leś czy Grzegorz Trędowski.
Naszego bohatera spotkała gorycz porażki zadanej przez Lucio Linharesa, późniejszego zawodnika UFC (stoczył tam 2 pojedynki przegrywając z Yushin Okami Rousimarem Palharesem). Warszawski wojownik z zawodnikami, którzy później trafiali do UFC mierzył się w swojej karierze pięciokrotnie, niestety ponoszący tyle samo porażek. Sama walka odbyła się w 2005 r. w… Helsinkach. Zresztą walki za granicą były codziennością - popularny „Joczu” stoczył ich aż 21 na 28 wszystkich pojedynków. Dodatkowo przez długi okres swojej kariery związany był z holenderską organizacją Beast of the East, z którą rozstał się jednak w niezbyt miłych okolicznościach po porażce z Hracho Darpinyanem. W pewien sposób przełożyło się to na słabszą rozpoznawalność w Polsce. Już w 2007 r. Marcin Hawryszko - osobowość warszawskiego środowiska sportów walki pozytywnie wyrażał się o umiejętnościach zawodniczych i trenerskich Roberta Jocza, zaznaczając, że może nie jest tak znany w środowisku jak ówcześnie mający już 15 stoczonych walk Michał Materla, ale solidny warsztat i mocna psychika nakazuje zwrócenie uwagi na zawodnika z Warszawy.
Obecnie charakteryzując styl walki i umiejętności Roberta można użyć sformułowań: Ground-and-pound, ciągła presja, tytanowa kondycja. Jednak szczególnie ta ostatnia cecha wymagała szczególnego treningu. Wystarczy wspomnieć walkę Francis Carmont-Robert Jocz, która miała miejsce na KSW 5 w 2006 r. (wtedy jeszcze Konfrontacji Sztuk Walki), by przypomnieć sobie dosłownie „pływającego” zawodnika, który tylko siłą charakteru dotrwał do ostatniego gongu ratując się przed nokautem. Nie można tylko zapomnieć, że wszystko działo się w czasach gdzie metodyka treningu MMA w Polsce dopiero raczkowała, a dokładniej powstawała na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji.
Na pewno gorszymi momentami kariery były już wspominane porażki z zawodnikami trafiającymi później do UFC. Nie można jednak nie wspomnieć o
chlubnych zwycięstwach. Lista pokonanych zawierająca takie nazwiska jak: Dave Dalgliesh, Assan Njie, Dion Staring czy Mikhail Zayats pozwoliła na przynależność do ścisłej czołówki europejskich zawodników wagi – 84 kg. Konsekwencją długiej passy aż 10 zwycięstw na ringach holenderskich organizacji była możliwość walki o tytuł mistrza świata w Shooto, który to pas otwierał szansę na pozaeuropejską karierę. Przeciwnikiem był trenujący w Holandii Afgańczyk Siyar Bahadurzada obecnie zawodnik UFC, a wtedy flagowa postać organizacji Shooto i jeden z liderów teamu Golden Glory. Walka odbyła się w 2009 r. na jubileuszowej dla gymu GG (10-lecie istnienia) gali UG 11 - A Decade of Fights. Obok tej dwójki wystąpili tacy fighterzy jak Alistair Overeem, jego starszy brat Valentijn, pogromca Krzysztofa Kułaka Nikolai Onikienko czy inny pogromca polskich zawodników Hans Stringer.
Po walce, trwającej 3 rundy po 5 minut, sędziowie orzekli niejednogłośne zwycięstwo „Afgańskiego Zabójcy” utwierdzając obserwatorów gali w przekonaniu, że mistrza trzeba pokonać wyraźnie, a najlepiej „ubić” aby odebrać mu tytuł.
Nawet późniejsze 5 kolejnych wygranych nie pozwoliło na powrót na wcześniej zajmowaną pozycję zawodnika dobijającego się do drzwi organizacji amerykańskich czy japońskich. Wreszcie nadeszła II połowa 2010 r. Mógł to być wielki powrót na europejskie szczyty tego nietuzinkowego zawodnika. Mniej lub bardziej poważne oferty pozwalały na zaplanowanie nawet 3 występów w październiku i 2 w listopadzie, m. in. z Bruno Carvalho – wtedy zaliczanym do ścisłego topu zawodników walczących w Europei. Spekulacje przerwała już pierwsza walka z Hracho Darpinyanem, w której chwila nieuwagi spowodowała konieczność przyjęcia piekielnie mocnego cepa wyprowadzonego przez obywatela Armenii. Nokaut po zaledwie 47 sekundach walki przekreślił ambitne plany. Dwie kolejne porażki z mocnymi Torem Troengiem i Vyacheslavem Vasilevskym przestawiły karierę flagowego wtedy zawodnika Nastula Team na boczny tor, z którego nie powrócił do dziś.
Obecnie Robert Jocz to już bardziej trener niż zawodnik, choć po zejściu do kategorii 77 kg, z powodzeniem może rywalizować z wieloma młodszymi zawodnikami. Kolejny powrót do klatki zapowiadany jest na galę Profesjonalnej Ligi MMA. Zmieniła się też afiliacja Roberta, obecnie jest to S4 Fight Club, który połączył siły z MMA Okniński Team.
Jednoznaczna próba oceny osiągnięć tego fightera nie jest łatwa. Z pewnością przegrał on najważniejszą walkę w karierze. Natomiast w znakomity sposób w 2 i pół minuty potrafił zastopować holenderskiego „Króla Nokautów” Diona Staringa. W dwadzieścia kilka sekund przed końcem pojedynku zmusił do odklepania Dava Dalgliesha, który wcześniej na oczach widzów Eurosportu zgotował brutalny nokaut Łukaszowi Jurkowskiemu. Ciężko odpowiedzieć czy miał szansę na pokazanie się w jeszcze bardziej prestiżowych organizacjach. Prócz talentu potrzebne są do tego warunki treningowe, kadra trenerska i sztab menedżerski. Dopiero zapewnienie wszystkich tych elementów sprawia, że ścieżki kariery w największym stopniu zależne są od samego zawodnika. Niemniej marka jaką Jocz wyrobił sobie notując 20 zwycięstw pozwala na zaliczenie go do grona istotnych postaci pierwszej dekady rozwoju polskiego MMA.
* przyjmując za 1 walkę MMA w Polsce pojedynek: Karol Matuszczak vs. Tomasz Jamroz, który odbył się 29 kwietnia 2000 r. w Jaworznie. Czasem też za 1 walkę uznawany jest sędziowany przez Mirosława Oknińskiego odbyty 10 kwietnia 2002 r. pojedynek pomiędzy Grzegorzem Jakubowskim a Temistoklesem Teresiewiczem.