Gwiazda K-1 Stefan "Blitz" Leko nie chce kończyć kariery po klęsce
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: środa, 04, grudzień 2019
Blamażem zakończył się powrót na ring bałkańskiego-niemieckiego zawodnika Kickboxingu Stefana "Blitza" Leko (69-38-1, 1NC, 18 KO) po ponad 3,5 roku przerwy od walk postanowił wrócić i wystąpić na gali KOK Night for Masters 2019 w Yayla Arena w Krefeld w sobotę 1-go grudnia. Stawką walki z 37-letnim Niemcem Niko „Karl Stahl” Lohmannem był symboliczny pas IKBO International, ale to najmniejszy problem, że organizacja i federacja dają walkę o trofeum fighterowi z 8 przegranymi pojedynkami z rzędu.
Co więcej poza jedną, wszystkie porażki poniesione zostały przed czasem, ale cóż jaka organizacja takiej i wartości pas. Ważne, by bilety się sprzedawały. "Blitz" jest przebrzmiałą sławą i już przy pierwszych (czytaj: przeraźliwie wolnych) ruchach było widać, że wieje katastrofą. Taka nastąpiła przed upływem dwóch minut i Leko po prawym prostym, poszedł na deski z rąk zawodnika MMA. Sędzia zatrzymał bój, bo "Blitz" zaliczyłby ciężki nokaut a tak tylko przyjął jededn solidny cios i po nim był "groggy".
Dawny gwiazdor K-1 już od dekady jest poza wielkimi walkami i w 20 pojedynkach, wygrał tylko 5 razy a więc 25% walk, ale na plus, że z zawodnikami dobrej klasy, choć czasem i z przeciętniakami. Właśnie do takich należy Niko „Karl Stahl” Lohmann, walczący i boksie i MMA i także w Grapplingu. Ta zadziwiająca wszechstronność wystarczyła by niemal znokautować rywala, ale nie wystarczyły, by Leko zechciał odejść. Po walce zapowiedział, że nie chce odchodzić w taki sposób. Chyba nie chce tego, żaden kibic Kicboxingu, szczególnie z tych, któryz pamietali jego walki w formule K-1 przed 70 tysiącami widzów w Japonii i milionami przed telewizorami.
Jak powstała legenda "Der Blitza"? Większość dzieciństwa spędził ze swoją ciotką w Mostarze, mieście w zachodniej Bośni i Hercegowinie, chociaż urodził się w Krefeld. Ale jego chorwaccy rodzice, którzy spotkali się w Niemczech, ciężko pracowali: musieli zająć się kilkoma biznesami w Krefeld, Mönchengladbach i Moers i mieli mało czasu dla syna. Dopiero podczas ferii szkolnych Leko odwiedził ich w Niemczech. W wieku 15 lat powrócił do Krefeld. „Na początku było mi ciężko. Prawie nikogo nie znałem i mogłem tylko źle mówić po niemiecku. Pewnego wieczoru spotkałem w dyskotece bramkarza. Był nim Klaus Waschkewitz, który do dziś ma szkołę sztuk walki w Krefeld i Duisburgu i w młodym wieku wyszkolił wiele znakomitych nazwisk niemieckiej sceny kickbokserskiej. „Rzucił mi w głowę kostkami lodu” - wspomina Waschkewitz - „Wtedy powiedziałem mu: jeśli masz taką energię, to przyjdź na trening”.
I przyszedł a jego lista sukcesów i walk jest ogromna. W najlepszych jego latach 2001 - 2005 padali pod jego ciosami tacy zawodnicy jak: Jeff Roufus, Peter Aerts (2 x), Remy Bonjasky, Alexei Ignashov, Mike Bernardo, Ray Sefo, Francisco Filho czy Badr Hari. Walczył z Ernesto Hoostem, Markiem Huntem, Jerome Le Bannerem, Ruslanem Karaevem, Andym Hugiem. Nie wymagają one rekomendacji.
Waschkewitz szybko zorientował się, że w Leko odkrył naturalny talent do Kickboxingu. Dzięki pewnemu redaktorowi magazynu o sztukach walki zdał sobie wówczas sprawę z szału na K-1 w Japonii i uznał dla siebie i protegowanego szansę na awans. Szybko Leko stoczy wiele walk undercardowych i trafia na wielkie areny świata. Po sukcesie w Berlinie nastąpił przełom w 1998 roku w Lozannie w Szwajcarii, gdy miał zaledwie 22 lata. Wygrał K-1 Grand Prix Europe i nagle znalazł się na ustach wszystkich. Japońscy organizatorzy chcieli go sprzedać jako jedną ze swoich kluczowych postaci. Wkrótce można było nim zagrać, jako postacią na Playstation.
W 1999 roku wygrał eliminację do prestiżowego Grand Prix w Tokio. Po nim uchodził już za mega gwiazdę. Chociaż w tym czasie mógł swobodnie poruszać się w Niemczech to już w Japonii było inaczej: wszyscy rozpoznawali go na ulicy, chcieli autografy. Podczas jego wizyt w restauracji japońscy fani przyciskali nosy płasko do szyb, aby go zobaczyć.
Jego przydomek „Blitz” (bombardowanie, nalot - przyp. aut.) nadali mu fani. Wynika to z faktu, że był on w większości mniejszy od swoich przeciwników w wadze ciężkiej, ale on nie pozwolał im na wiele, stale atakując szybkimi uderzeniami i kopnięciami. Ta taktyka walki była niezwykle wyczerpująca, więc Leko trenował stale nawet po dziewięć razy w tygodniu.
W 2003 roku został uznany za najlepszego zawodwika K-1 na świecie, ale potem jego kariera się skończyła. Jego ówczesny holenderski menedżer zespołu Golden Glory z Bredy, szantażował japońskich organizatorów, aby uzyskać prawo do startu dla innego fightera. W rezultacie Leko początkowo nie został zaproszony na duże turnieje, a wkrótce Japończycy chcieli się go całkowicie pozbyć, tak jak i menadżera. Nawet dzisiaj, gdy Leko się o tym mówi, denerwuje się, czuje się oszukanyny. Dowiedział się o tym siedem lat później. Niemiecki zawodnik nie tęskni obecnie za aktywną karierą. Mimo że nadal trenuje regularnie, to nie chciałby ponownie prowadzić swojej kariery w ten sposób. Uważa, że o nie jest to warte w odniesieniu do zysków.
Dziś trenuje młodych fighterów sztuk walki lub pracuje na budowie. Nie ma żony ani dzieci, a ma raczej „wiele kobiet”, jak niechętnie przyznaje. Wygląda na to, że Leko nie skończył kariery po klęsce w Krefeld i chce jeszcze raz spróbować. Czas pokaże czy zdoła tego dokonać i zatrzeć wrażenie z pustawej hali Yala Arena w niemieckim Krefeld. Na pewno, ani arena ani wydarzenie nie aspirowały do pożegnania tak zacnej postaci. Wynik walki a przede wszystkim jej styl, niestety także. Na razie Leko awizowany jest na 22-go lutego 2020 do pojedynku z Holenderem Koosem Wesselsem Boerem na gali Battle Under The Tower "Return the Legend" w Holandii. Stawką walki jest kolejny pas WFCA i światowy tytuł.
Autoor: Tomasz Majewski
źródło: własne/rp-online.de
Co więcej poza jedną, wszystkie porażki poniesione zostały przed czasem, ale cóż jaka organizacja takiej i wartości pas. Ważne, by bilety się sprzedawały. "Blitz" jest przebrzmiałą sławą i już przy pierwszych (czytaj: przeraźliwie wolnych) ruchach było widać, że wieje katastrofą. Taka nastąpiła przed upływem dwóch minut i Leko po prawym prostym, poszedł na deski z rąk zawodnika MMA. Sędzia zatrzymał bój, bo "Blitz" zaliczyłby ciężki nokaut a tak tylko przyjął jededn solidny cios i po nim był "groggy".
Dawny gwiazdor K-1 już od dekady jest poza wielkimi walkami i w 20 pojedynkach, wygrał tylko 5 razy a więc 25% walk, ale na plus, że z zawodnikami dobrej klasy, choć czasem i z przeciętniakami. Właśnie do takich należy Niko „Karl Stahl” Lohmann, walczący i boksie i MMA i także w Grapplingu. Ta zadziwiająca wszechstronność wystarczyła by niemal znokautować rywala, ale nie wystarczyły, by Leko zechciał odejść. Po walce zapowiedział, że nie chce odchodzić w taki sposób. Chyba nie chce tego, żaden kibic Kicboxingu, szczególnie z tych, któryz pamietali jego walki w formule K-1 przed 70 tysiącami widzów w Japonii i milionami przed telewizorami.
Jak powstała legenda "Der Blitza"? Większość dzieciństwa spędził ze swoją ciotką w Mostarze, mieście w zachodniej Bośni i Hercegowinie, chociaż urodził się w Krefeld. Ale jego chorwaccy rodzice, którzy spotkali się w Niemczech, ciężko pracowali: musieli zająć się kilkoma biznesami w Krefeld, Mönchengladbach i Moers i mieli mało czasu dla syna. Dopiero podczas ferii szkolnych Leko odwiedził ich w Niemczech. W wieku 15 lat powrócił do Krefeld. „Na początku było mi ciężko. Prawie nikogo nie znałem i mogłem tylko źle mówić po niemiecku. Pewnego wieczoru spotkałem w dyskotece bramkarza. Był nim Klaus Waschkewitz, który do dziś ma szkołę sztuk walki w Krefeld i Duisburgu i w młodym wieku wyszkolił wiele znakomitych nazwisk niemieckiej sceny kickbokserskiej. „Rzucił mi w głowę kostkami lodu” - wspomina Waschkewitz - „Wtedy powiedziałem mu: jeśli masz taką energię, to przyjdź na trening”.
I przyszedł a jego lista sukcesów i walk jest ogromna. W najlepszych jego latach 2001 - 2005 padali pod jego ciosami tacy zawodnicy jak: Jeff Roufus, Peter Aerts (2 x), Remy Bonjasky, Alexei Ignashov, Mike Bernardo, Ray Sefo, Francisco Filho czy Badr Hari. Walczył z Ernesto Hoostem, Markiem Huntem, Jerome Le Bannerem, Ruslanem Karaevem, Andym Hugiem. Nie wymagają one rekomendacji.
Waschkewitz szybko zorientował się, że w Leko odkrył naturalny talent do Kickboxingu. Dzięki pewnemu redaktorowi magazynu o sztukach walki zdał sobie wówczas sprawę z szału na K-1 w Japonii i uznał dla siebie i protegowanego szansę na awans. Szybko Leko stoczy wiele walk undercardowych i trafia na wielkie areny świata. Po sukcesie w Berlinie nastąpił przełom w 1998 roku w Lozannie w Szwajcarii, gdy miał zaledwie 22 lata. Wygrał K-1 Grand Prix Europe i nagle znalazł się na ustach wszystkich. Japońscy organizatorzy chcieli go sprzedać jako jedną ze swoich kluczowych postaci. Wkrótce można było nim zagrać, jako postacią na Playstation.
W 1999 roku wygrał eliminację do prestiżowego Grand Prix w Tokio. Po nim uchodził już za mega gwiazdę. Chociaż w tym czasie mógł swobodnie poruszać się w Niemczech to już w Japonii było inaczej: wszyscy rozpoznawali go na ulicy, chcieli autografy. Podczas jego wizyt w restauracji japońscy fani przyciskali nosy płasko do szyb, aby go zobaczyć.
Jego przydomek „Blitz” (bombardowanie, nalot - przyp. aut.) nadali mu fani. Wynika to z faktu, że był on w większości mniejszy od swoich przeciwników w wadze ciężkiej, ale on nie pozwolał im na wiele, stale atakując szybkimi uderzeniami i kopnięciami. Ta taktyka walki była niezwykle wyczerpująca, więc Leko trenował stale nawet po dziewięć razy w tygodniu.
W 2003 roku został uznany za najlepszego zawodwika K-1 na świecie, ale potem jego kariera się skończyła. Jego ówczesny holenderski menedżer zespołu Golden Glory z Bredy, szantażował japońskich organizatorów, aby uzyskać prawo do startu dla innego fightera. W rezultacie Leko początkowo nie został zaproszony na duże turnieje, a wkrótce Japończycy chcieli się go całkowicie pozbyć, tak jak i menadżera. Nawet dzisiaj, gdy Leko się o tym mówi, denerwuje się, czuje się oszukanyny. Dowiedział się o tym siedem lat później. Niemiecki zawodnik nie tęskni obecnie za aktywną karierą. Mimo że nadal trenuje regularnie, to nie chciałby ponownie prowadzić swojej kariery w ten sposób. Uważa, że o nie jest to warte w odniesieniu do zysków.
Dziś trenuje młodych fighterów sztuk walki lub pracuje na budowie. Nie ma żony ani dzieci, a ma raczej „wiele kobiet”, jak niechętnie przyznaje. Wygląda na to, że Leko nie skończył kariery po klęsce w Krefeld i chce jeszcze raz spróbować. Czas pokaże czy zdoła tego dokonać i zatrzeć wrażenie z pustawej hali Yala Arena w niemieckim Krefeld. Na pewno, ani arena ani wydarzenie nie aspirowały do pożegnania tak zacnej postaci. Wynik walki a przede wszystkim jej styl, niestety także. Na razie Leko awizowany jest na 22-go lutego 2020 do pojedynku z Holenderem Koosem Wesselsem Boerem na gali Battle Under The Tower "Return the Legend" w Holandii. Stawką walki jest kolejny pas WFCA i światowy tytuł.
Autoor: Tomasz Majewski
źródło: własne/rp-online.de