Oskar Piechota uduszony na TUF 27 Finale w Las Vegas!
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: sobota, 07, lipiec 2018
Niesamowicie zakończyła się walka utalentowanego polskiego zawodnika MMA wagi średniej Oskara Piechoty (11-1-1 MMA, 2-1 UFC) i Amerykanina Geralda Meerschaerta (28-9 MMA, 4-1 UFC), do której doszło podczas gali The Ultimate Fighter 27 Finale, która w nocy z 6-go na 7-go lipca odbyła się w hali Pearl Theater at The Palms w Las Vegas w USA.
Po świenym początku walki w wykonaniu Polaka, gdy miał pełną dominację w parterze i przynajmniej dwie próby na skończenie walki przez poddanie w tym kapitalną szansę na duszenie zza pleców, losy walki odwróciły się.
Już pod koniec pierwszej rundy Amerykanin pokazał, że umiejętności zapaśnicze na na wysokim poziomie a do tego płuca z żelaza. Zdołał wybronić się ze wszystkich opresji a na koniec rundy w parterze zadać Polakowi ze trzy potężne kopnięcia kolanem na tułów. Pozornie nie było to decydujące, ale widać było tuż po przerwie kto stracił więcej sił w tych zmaganiach. Dodatkowo świetnie i spokojnie pracował narożnik Meerschaerta doprowadzając go do szybkiego obniżenia tętna.
Po wznowieniu Piechota popełnił błąd skupiając się na kopnięciach po łydkach i w tułów. Zachwiał co prawda Amerykaninem dwukrotnie, ale wydatkował na to całe paliwo jakie przywiózł ze sobą z Polski. A że było go mało, widać było ewidentnie. Kompletnie zawiodła aklimatyzacja a w zasadzie jej brak. Być może zaoszczedono na hotelach, ale miało to fatalne skutki. Oskar kompletnie nie czytał ciosów rywala w drugiej rundzie. Lewa ręka Meerschaerta robiła co chciala i to był początek końca, Po kilku trafieniach Amerykanin przeszedł do demolki łokciami przy siatce na co Piechota próbował odpowiedzieć dwoma "kraulowymi" sierpami, które komentatorzy określali "overhendami". "Ołwerchędy" niestety pruły powietrze a Meerschaert powalił Polaka w parterze, który tylko niewątpliwym grapplerskim talentem bronił się tak długo. Ostatecznie sędzia przespał ten moment, który wyglądał na próbę zasygnalizowania poddania ze strony dzielnego Piechoty, ale w drugim podejściu rozpoznał po bezwładnej ręce, że jest źle i szybko rozerwał duszenie. Piechota w tym momencie leżał już bez przytomności. C'est la vie.
Warto zauważyć kilka ważnych rzeczy przy okazji a pierwszą jest ewidentny brak sił spowodowany prawdopodobnie brakiem aklimatyzacji. Druga sprawa to być może fakt, że Polaka wyczerpało robienie wagi, stąd utrata kompletnie kondycji. Być może może nałożyły się obie przyczyny, stąd fatalna dyspozycja. Trzecia sprawa to fatalnie rozegrana taktycznie druga runda, gdzie widząc kryzys tlenowy Piechota starał się iść na wymiany z mańkutem, z czym sobie nie radził zresztą. To nie mogło się diobrze zakończyć i nie zakończyło.
Do tego chóru dołączyli się kompletnie oderwani od wydarzeń w oktagonie polscy komentatorzy, który chyba ogladali inną walkę. Żenująco brzmiały i obserwacje i pozdrowienia kolegów zawodnika przez jednego z "ekspertów", który za wszelką cenę starał chyba podlizać się wspomnianym. Otrzeźwienie przyszło w momencie kiedy było już po walce. Zapewne także pozdrowionym opadły szczęki ze zdziwienia widząc owo zakończenie, bo komentarz dowodził zupełnie czegoś innego.
Sumując zaś, kolejny raz gaszone są polskie nadzieje na szybką karierę i awans kolejnego niewątpliwego talentu jaki posiada Oskar Piechota. Branżowa prasa po dwoch zwycięstwach już okrzyknęła go niemal pretendentem do pasa wagi średniej, podobnie jak kilka miesięcy tamu Marcina Prachnio w półciężkiej czy wcześniej Krzysztofa Jotko. Wagi, która jest jedną z najtrudniejszych, biorąc pod uwagę ilości zawodników i ich potencjał. Szalenie wyrównana kategoria wymaga perfekcyjnego podejścia, do każdego elementu walki, biorąc pod uwagę i przygotowania i już ją samą. Porażka z solidnym, ale przeciętnym fighterem powinna otrzeźwić Oskara i także domagające się nadludzkich sukcesów środowisko. Być może ta porażka to taki dzwonek alarmowy i im wcześniej obudzi tym lepiej. Szkoda tej porażki, ale suma przypuszczalnych błędów i być może rzeczy o których nie wiemy okazała się fatalna. I tak jak wcześniej świętowaliśmy wygrane zawodnika z Trójmiasta, tak teraz przyszła gorycz porażki. Dodajmy - pierwszej w karierze.
Po świenym początku walki w wykonaniu Polaka, gdy miał pełną dominację w parterze i przynajmniej dwie próby na skończenie walki przez poddanie w tym kapitalną szansę na duszenie zza pleców, losy walki odwróciły się.
Już pod koniec pierwszej rundy Amerykanin pokazał, że umiejętności zapaśnicze na na wysokim poziomie a do tego płuca z żelaza. Zdołał wybronić się ze wszystkich opresji a na koniec rundy w parterze zadać Polakowi ze trzy potężne kopnięcia kolanem na tułów. Pozornie nie było to decydujące, ale widać było tuż po przerwie kto stracił więcej sił w tych zmaganiach. Dodatkowo świetnie i spokojnie pracował narożnik Meerschaerta doprowadzając go do szybkiego obniżenia tętna.
Po wznowieniu Piechota popełnił błąd skupiając się na kopnięciach po łydkach i w tułów. Zachwiał co prawda Amerykaninem dwukrotnie, ale wydatkował na to całe paliwo jakie przywiózł ze sobą z Polski. A że było go mało, widać było ewidentnie. Kompletnie zawiodła aklimatyzacja a w zasadzie jej brak. Być może zaoszczedono na hotelach, ale miało to fatalne skutki. Oskar kompletnie nie czytał ciosów rywala w drugiej rundzie. Lewa ręka Meerschaerta robiła co chciala i to był początek końca, Po kilku trafieniach Amerykanin przeszedł do demolki łokciami przy siatce na co Piechota próbował odpowiedzieć dwoma "kraulowymi" sierpami, które komentatorzy określali "overhendami". "Ołwerchędy" niestety pruły powietrze a Meerschaert powalił Polaka w parterze, który tylko niewątpliwym grapplerskim talentem bronił się tak długo. Ostatecznie sędzia przespał ten moment, który wyglądał na próbę zasygnalizowania poddania ze strony dzielnego Piechoty, ale w drugim podejściu rozpoznał po bezwładnej ręce, że jest źle i szybko rozerwał duszenie. Piechota w tym momencie leżał już bez przytomności. C'est la vie.
Warto zauważyć kilka ważnych rzeczy przy okazji a pierwszą jest ewidentny brak sił spowodowany prawdopodobnie brakiem aklimatyzacji. Druga sprawa to być może fakt, że Polaka wyczerpało robienie wagi, stąd utrata kompletnie kondycji. Być może może nałożyły się obie przyczyny, stąd fatalna dyspozycja. Trzecia sprawa to fatalnie rozegrana taktycznie druga runda, gdzie widząc kryzys tlenowy Piechota starał się iść na wymiany z mańkutem, z czym sobie nie radził zresztą. To nie mogło się diobrze zakończyć i nie zakończyło.
Do tego chóru dołączyli się kompletnie oderwani od wydarzeń w oktagonie polscy komentatorzy, który chyba ogladali inną walkę. Żenująco brzmiały i obserwacje i pozdrowienia kolegów zawodnika przez jednego z "ekspertów", który za wszelką cenę starał chyba podlizać się wspomnianym. Otrzeźwienie przyszło w momencie kiedy było już po walce. Zapewne także pozdrowionym opadły szczęki ze zdziwienia widząc owo zakończenie, bo komentarz dowodził zupełnie czegoś innego.
Sumując zaś, kolejny raz gaszone są polskie nadzieje na szybką karierę i awans kolejnego niewątpliwego talentu jaki posiada Oskar Piechota. Branżowa prasa po dwoch zwycięstwach już okrzyknęła go niemal pretendentem do pasa wagi średniej, podobnie jak kilka miesięcy tamu Marcina Prachnio w półciężkiej czy wcześniej Krzysztofa Jotko. Wagi, która jest jedną z najtrudniejszych, biorąc pod uwagę ilości zawodników i ich potencjał. Szalenie wyrównana kategoria wymaga perfekcyjnego podejścia, do każdego elementu walki, biorąc pod uwagę i przygotowania i już ją samą. Porażka z solidnym, ale przeciętnym fighterem powinna otrzeźwić Oskara i także domagające się nadludzkich sukcesów środowisko. Być może ta porażka to taki dzwonek alarmowy i im wcześniej obudzi tym lepiej. Szkoda tej porażki, ale suma przypuszczalnych błędów i być może rzeczy o których nie wiemy okazała się fatalna. I tak jak wcześniej świętowaliśmy wygrane zawodnika z Trójmiasta, tak teraz przyszła gorycz porażki. Dodajmy - pierwszej w karierze.