free templates joomla

Ciężkim piórem: podsumowanie FEN 18 Summer Edition

[fot. FEN / Wojciech Wojciechowski] FEN 18 Summer EditionZa nami gala FEN 18 "Summer Edition", która odbyła się w sobotni wieczór, 12-go sierpnia, w Koszalinie. Widzowie w Hali Widowiskowo-Sportowej mogli obejrzeć 11 pojedynków MMA i jeden pojedynek na zasadach K-1, który zresztą okazał się jednym z najnudniejszych na tej gali. Między innymi, ten dziwny dobór walk poskutkował tym, że sala świeciła pustkami, a przy main event zostali tylko nieliczni zainteresowani.
 
Chyba jednak pierwszy raz na letniej edycji było tak słabo. Nie tylko w tym elemencie zresztą. Warto przyjrzeć się temu zaczynając od sportowego aspektu i przechodząc przez kolejne.

Organizacja stojąca zawsze na stanowisku, iż "Polak musi wygrać" kolejny raz została zaskoczona zwycięstwem obcokrajowca. Na tyle, że zagraniczny zwycięzca walki wieczoru kolejny raz stał bezradnie olany przez włodarzy i oczywiście współpracującą stację, która nie wysiliła się na tyle by zapewnić tłumacza i zapytać go o wrażenia. Zamiast tego musiał stać bezradnie i słuchać wynurzeń zawodnika z którym wygrał. Ot, grzeczność po polsku, ale skupmy się na sporcie, bo tam nie wszystko da się spie...ć.

Właśnie we wspomnianej walce wieczoru pochodzący z Dagestanu, a trenujący i mieszkający we Francji, Daguir Imavov (11-2-1 MMA, 2-0 FEN) pokonał jednogłośnie na punkty naszego Kamila Łebkowskiego (17-6 MMA, 2-2 FEN) i dla większości polskich ekspertów było to zaskoczenie, ponieważ niewielu wie cokolwiek o Imavovie, jego historii i umiejętnościach, chociaż już raz je prezentował w naszym kraju, pokonując solidnego Bartłomieja Koperę.

Były bokser i były zapaśnik urodzony w Dagestanie, właśnie w tych dwóch płaszczyznach zdominował walkę popełniając w całej walce może dwa, trzy błędy wszystkiego. Trenujący w MMA Factory w Marsylii, 25-letni fighter cierpliwie poprawia także jiu-jitsu, bowiem tylko brak tego elementu w jego warsztacie zapobiegł poddaniu o 4 lata starszego Łebkowskiego. Kamil nie dał rady podejść do wymian ciosów by zadać swoje ulubione podbródkowe. Udało mu się dwa razy jednak przeprowadzić akcje zapaśnicze i to jest efekt doświadczenia i bonus na przyszłość, bo "perspektywa pasa oddaliła się", by zacytować prezesa Pawła Jóźwiaka komentującego ze studia Polsatu. Jednak szansa nie jest niemożliwa. Sam Imavov po walce powiedział nam, że liczy na walkę o pas i nie odżegnuje się od żadnego rywala, i nie są to czcze zapowiedzi. W swojej karierze Imavov miał rywali wyżej klasyfikowanych niż Łebkowski i był rzucany na głęboką wodę.

W najbardziej chyba oczekiwanej walce na krajowym podwórku Andrzej Grzebyk (11-3 MMA, 3-0 FEN) z Legion Team Tarnów wypunktował Marcina Naruszczkę (18-8-1 MMA, 2-1 FEN) reprezentującego WCA Warszawa. Ten pojedynek nakręcał emocje samoistnie, bo obaj rzucali sobie uszczypliwe uwagi jeszcze przed galą i nie były to zabiegi marketingowe. Naruszczka w dwóch poprzednich pojedynkach, jeszcze pod okiem kontrowersyjnego Mirosława Oknińskiego, przegrał dwa razy i miał teraz coś do udowodnienia. Grzebyk ma ambicje pójścia w górę, a jego sztab starannie dobiera i analizuje rywali. Tarnowianin zdominował walkę w pierwszych dwóch rundach, ale w trzeciej doświadczenie i konsekwencja Naruszczki narobiły mu sporo problemów. Naruszczka przegrał, ale jest szansa, że przynajmniej za tą walkę, w odróżnieniu od dwóch poprzednich, wcześniej lub później otrzyma pieniądze i to jest jego mały sukces. Zasłużył na nie, ponieważ stoczył dobry bój. Zwycięstwo jednak słusznie przypadło Grzebykowi.

Jasnym punktem gali był występ Bartłomieja Kopery (9-3 MMA, 3-1 FEN), który udanie powrócił po klęsce z Daguirem Imavovem na FEN 16 i pokonał przez poddanie Aleksandra Georgasa (10-5 MMA, 2-1 FEN). Początek nie był łatwy, ale Koperze w drugiej rundzie udało się spacyfikować poczynania rywala i zmusić go do poddania w drugim starciu.

Mało widowiskowo wypadł jedyny pojedynek na zasadach K-1, pochodzącego z Kalisza, a mieszkającego w Anglii, Mateusza Duczmala (18-7-2 KB, 0-1 FEN) i Artura Bizewskiego (7-1 KB, 3-1 FEN) z Lęborka. Po trzech bezbarwnych rundach, gdzie obaj nie podjęli ryzyka, sędziowie mieli głos dając wygraną Bizewskiemu. Brakowało tu takiej ikry jaką dawał np. Marcin Szreder, który czy wygra czy przegra - bije się widowiskowo. Tu panowie postawili na "taktykę" i nawet gdyby było 12 rund to całość wyglądałaby podobnie jak bokserskie nudy.

Inne walki były mniej lub bardziej ciekawe i były przeglądem szerokiego zaplecza polskiego MMA. Zestawienia wynikały i z możliwości finansowych organizacji i z tego czy zawodnicy potrafią w drugą stronę pomóc tejże w sprzedaży biletów. Efekt był widoczny na trybunach. Ogólnie można rzec, że na tej gali umarł Kickboxing w FEN, a ożywienie ma nastąpić w październiku we Wrocławiu, bowiem na gali pojawili się: Paweł Biszczak i Róża Gumienna. W sobotę oficjalnie zapowiedziano ich występ we Wrocławiu. Są oni i popularni i "biletowi" czyli mają wpływ na finansowanie organizacji. Biszczaka wtłoczono w rewanż z Wojciechem Wierzbickim, przed którym bronił się rękami i nogami. Jednak rewanże cieszą się sporym zainteresowaniem, Biszczak długo nie walczył a Wierzbicki obronił pas ME WAKO-Pro, stąd kibice chętnie obejrzą te walkę. Obaj zawodnicy i ogólnie zawodnicy Kickboxingu są sporo tańsi od nawet przeciętnych fighterów MMA i co ciekawsze przyciągają większą rzeszę kibiców (czytaj - sprzedają więcej biletów).

Aktualnie "ratunkiem" dla FEN mają być "artyści" - raperzy, o których nikt nie słyszał, ale ponoć mają swoją rzeszę fanów, a walki mają być dla nich "terapią" od uzależnień jakie niesie za sobą ten gatunek muzyki. To cytat z jednego z nich w studio. Zatem organizacja, która sama potrzebuje terapii będzie pełnić rolę terapeutyczną. Chyba trudno o większe nonsensy i po nich zapewne przyjdą kolejne, o ile FEN oczywiście przetrwa na rynku.

Fatalny wybór miejsca, kiepska promocja i pasywnie nastawiony do sportów walki Koszalin, niestety skutkował słabą frekwencją, której nie zakryli nawet niezwykle w takich wypadkach sprawni kamerzyści. Dodatkowo brak gwiazd w organizacji FEN, nie powodował drżenia nóg u kibiców i natarcia na kasy biletowe. Reszta była tylko konsekwencją tego i innych błędów.

Trzeba też przyznać uczciwie, że organizacja Fight Exclusive Night nie jest ulubionym dzieckiem stacji Polsat Sport i z trudem można uświadczyć możliwość obejrzenia gal FEN z przeszłości w odróżnieniu od konkurencyjnych wydarzeń. Trudno powiedzieć z czego to wynika? Najwidoczniej, ktoś uznaje, że produkt musi sam się promować, a jak przepadnie to trudno. Na całość nakładają się jeszcze przepychanki słowne w w studio na żywo gdzie np. były zawodnik boksu i Kickboxingu a aktualnie komentator Maciej Miszkiń, dość zabawnie wykłócał się z prezesem Jóźwiakiem o mniej lub bardziej istotne elementy. Było to nieco żenujące i chyba na oglądalność się nie przelożyło.

Podsumowaniem gali był brak prezesa Pawła Jóźwiaka na kończącym spotkaniu przed mediami, które czekały i liczyły na jego obecność do końca. Niestety bez skutku. Finałem zaś szeroko opisywany incydent o tym, że Marcin Naruszczka po kilku głębszych na afterparty w jakiejś mordowni, postanowił szukać dogrywki z Andrzejem Grzebykiem. Ten przekaz był w dniu wczorajszym głównym newsem o FEN we wszystkich mediach branżowych i nawet poza branżowych. Być może stojąca pod ścianą organizacja weszła na pole minowe sensacji, które da jej szersze zainteresowanie widzów na równi z niedościgłą w ostatnich czasach PLMMA. Może warto organizować same ustawki i bójki po gali? Być może to ten kierunek rozwoju, a być może się mylimy. Czas pokaże.