Charyzmatyczny Nick Diaz (26-9) znów popadł w konflikt z amerykańską antydopingową agencją USADA i otrzymał zawieszenie tylko za to, że nie podał dokładnego miejsca przebywania, by pracownicy mogli poddać go kontroli. Jednak jak skontrolować zawodnika, który nie kontroluje się sam i i jest wyjątkowo trudnym we współpracy.

Zgodnie z informacjami UFC, w ciągu ostatnich 12 miesięcy, Diaz trzy razy naruszył regułę raportowania swojej lokalizacji. To doprowadziło do czasowego zawieszenia i ewentualnego naruszenia zasad antydopingowych, które mogą prowadzić do zawieszenia na okres od sześciu miesięcy do dwóch lat. Diaz jest pierwszym zawodnikiem MMA, który trzykrotnie naruszył tę regułę. Oczywiście przysługuje mu prawo do odwołania się od tej decyzji.

Trzeba przyznać, że Nick Diaz to wyjątkowy fighter a do spółki z bratem Nate Diazem (tym od walk z Conorem McGregorem) stanowią niepowtarzalny tandem. O perypetiach Nicka można pisać książkę i czy się go lubi czy nie, nie można przejść obok niego obojętnie. Co ciekawe Nick jawi się jako mistrz marketingu, ale wiele rzeczy robi bezwiednie i wielu ekspertów łapie się za głowę, jak to możliwe?

Nie ma co ukrywać, że fani MMA czekają na jego powrót, bowiem jego ostatnia walka odbyła się w styczniu 2015 roku, gdy uległ zdaniem sędziów nieco przestraszonemu Andersonowi Silvie. Później jednak, wynik walki został zmieniony na "no contest", bo Silva okazał się naszprycowany sterydami niczym świąteczny kurczak. Nick niestety także zaliczył wpadkę dopingową, ale na "swojej" ukochanej marihuanie od której jest uzależniony i nawet nie stara się tego ukryć.

Nick kocha marihuanę i triatlon a fani jego za bezkompromisowe walki, z których o żadnej nie można powiedzieć, że była słaba czy nie pamiętna. Nawet te przegrane gdy oszukano go w walce z uciekającym przed wymianemi Carlosem Coditem czy tę z Georgesem St-Pierre, gdy walczył do upadłego będąc obalanym przez GSP. Na pewno jest zawodnikiem, który coś wnosi do oktagonu poza taktyką i standardem.