FEN 15: czy walki o pas uratują Kickboxing w organizacji?
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: poniedziałek, 16, styczeń 2017
Dwa kickboxerskie pasy mistrzów były główną stawką gali FEN 15 Final Strike, która odbyła się w sobotę 14-go stycznia w Lubinie i była otwarciem sezonu 2017. Mistrzowskie tytuły przypadły Róży Gumiennej, która pokonała Czeszkę Martinę Fendrichovą i Pawłowi Biszczakowi, który trofeum odebrał Wojciechowi Wierzbickiemu, dzierżącemu pas od maja 2016.
Warto podsumować obie walki i jedne z trzech jakie w formule K-1, odbyły się w ramach organizacji, która coraz mniej "kocha" Kickboxing przez co musi on udowadniać swoją przydatność na jej arenie. I to niemal na każdej. Sześć z dziewięciu walk odbyło się w MMA. To o czymś świadczy w regionie słynącym z Kickboxingu. Dość powiedzieć, że z samego Lubina nie wystąpił, żaden zawodnik tej formuły. Prawda jest taka, że gdyby nie sprzedaż biletów jaką zapewniają sami zawodnicy to prawdopodobnie formuły K-1 nie uświadczylibyśmy na arenie FEN a ring dawno zmieniłby się w klatkę.
Stąd odpowiedzialność za widowiskowość walk jest szczególna i ciąży na zawodnikach tej formuły. Dowód podany był na tacy jeszcze przed galą i w jej trakcie, gdy prezes organizacji Paweł Jóźwiak w mało delikatny sposób namawiał i mówił o przejściu Róży Gumiennej do MMA. Zdaniem szefa organizacji dopiero wtedy zacznie ona zarabiać duże pieniądze. Znakiem tego co zostało powiedziane, kickboxerzy w FEN mają znacznie mniejsze pieniądze niż zawodnicy MMA...nic dodać nic ująć. Nie nam jednak to oceniać, bo kwoty kontraktów objęte są tajemnicą.
Pojedynek pań był pierwszym kobiecym starciem o mistrzostwo organizacji. Gumienna wygrywając trzykrotnie, najpierw z Veroniką Cmarovą ze Słowacji, później z Katarzyną Posiadałą z Siedlec i w końcu ze swoją odwieczną rywalką z amatorskich zawodów Kamilą Bałandą z Gdańska, uzyskała szansę na pojedynek o pas organizacji. Trzeba przyznać, że wszystkie trzy pojedynki w wykonaniu Gumiennej były nieco nerwowe i nie oczarowywały widzów. Wielu liczyło na przełamanie, bo talent Gumienna posiada nie mały. Wszak jest mistrzynią świata WAKO i aktualną wicemistrzynią Europy w amatorskim Kickboxingu w dwóch najcięższych formułach Low-kick i K-1 Rules. Dodatkowo w trakcie zmieniła trenera i klub, wiążąc się z Puncherem Wrocław i trenerem Januszem Janowskim. Szkoleniowcem nie ukrywającym, że jego bardziej interesują walki zawodowe w odróżnieniu od wcześniejszego trenera Tomasza Skrzypka, prowadzącego kadrę Polski K-1. Ostatni bój z Bałandą na FEN 13 dawał nadzieję na lepsze widoki, bo zawodniczkę tłumaczyła kontuzja ręki jakiej doznała wcześniej. W Lubinie można było zatem liczyć na dobrą walkę.
"Walczy się tak jak pozwala przeciwnik" - mówi stare fighterskie porzekadło i Martina Fendrichova nie tylko nie pozwoliła na wiele, ale i sama zrobiła wiele by walka nie była widowiskowa. Inna sprawa, że Fendrichova nie była żadnym nazwiskiem z fighterskiego topu a typową "męczennicą" wygrywającą po nudnych walkach. To dotyczy walk amatorskich jak i zawodowych. Bilans jaki podano mówi wiele, bowiem z pięciu walk wygrała trzy a dwie przegrała. Zatem "szału nie było", ale to już pytanie do organizacji, skąd decyzja o daniu jej szansy walki o pas. Zresztą to też pytanie o częstą praktykę polskich organizacji, by dać walkę o pas komukolwiek z zagranicy. Często bez weryfikacji wcześniejszymi pojedynkami. Wychodzi to różnie, co potwierdzają casusy mistrzów pojawiających się na jedną walkę i znikających w odmętach czasu. Przykłady? "Kiko" Marinho czy choćby Joilton Santos.
Wydarzenia na ringu w walce Gumiennej i Fendrichovej przebiegały zaś tak, że obie nie zaryzykowały frontalnego ataku, kurczowo trzymając się jakichś swoich założeń taktycznych. Pierwszym było wytrzymanie dystansu pięciu rund jaki obie toczyły pierwszy raz. Tyle, że to nie dyscyplina obliczona na ilość przetrwanych rund. Pierwszą rundę delikatnie można uznać było za "taktyczną" i "rozpoznawczą". Niestety nie było to "rozpoznanie- walką" - stosując wojskową terminologię. Zamiast tego oglądaliśmy dość niemrawe próby akcji pojedynczych silnych trafień zakończonych w większości fiaskiem i klinczem. Sędzia Sebastian Jagielski mógł przeprowadzić już w drugiej rundzie męską rozmowę z obydwoma zawodniczkami. Ewidentnie w walce brakowało płynnych akcji, dokładności w trafieniach, prób kontrowania, zejścia z linii ataku. Zamiast tego obie panie walczyły do przodu lub do tyłu. Obraz walki to klincz, wchodzenie nisko głową i rozłożone bezradnie ręce Fendrichovej a pod nimi głowa Róży Gumiennej. Ostatecznie, po wszystkich pięciu rundach, które minimalnie w większości wygrała Gumienna, sędziowie orzekli jej wygraną. Pas okazał się bardziej efektowny niż sama walka.
Róża musi wyciągnąć wnioski z walki. Czy szybko czy wolno to już kwestia jej decyzji. Nie należy liczyć na szybką obronę trofeum, co wynika z oglądu działań organizacji, coraz bardziej skupiającej się na MMA, do czego namawiana jest także zawodniczka. FEN chciałby odkryć "Drugą Joannę", ale Joanna Jędrzejczyk jest tylko jedna i w swoim czasie była bezdyskusyjnie topem światowym w swojej koronnej dyscyplinie, zanim stała się topem światowym w MMA. Zawodniczka z Dolnego Śląska musi stać się dobrą europejską fighterką a do tego jeszcze sporo pracy przed nią. Czy można sobie np. wyobrazić starcie Gumiennej z najlepszą na świecie Joriną Baars z Holandii? Raczej nie, a Holenderka jest tylko o rok starsza i ma 40 zawodowych zwycięstw a nie 8. Pokonała dwa lata temu najlepszą na świecie zawodniczkę MMA, Cristiane "Cyborg" Justino w dramatycznym pojedynku o jakim marzyłaby każda organizacja i publiczność. Sęk w tym, że kilka miesięcy wcześniej Justino, była z wizytą we Wrocławiu i prowadziła seminarium na obiektach wrocławskiego AWF-u na zaproszenie FEN. Tego samego, który kończyła Róża i na którym robi doktorat. Niestety Polki nie było wówczas na tym seminarium a szkoda, bo można by było choćby spróbować pouczyć się od najlepszych na świecie. Walka z Fendrichovą pokazała, że byłoby warto. Trener Janusz Janowski sam przyznał, że w walce "coś nie zagrało" i pas nie jest tu najważniejszy, bo "styl ma znaczenie". Jego zdaniem Gumienna była poddana olbrzymiej presji zdobycia pasa i zabrakło jej odpoczynku, bo nie można było jej wypędzić z sali treningowej. Zawodniczka z taką wiedzą i latami kariery, musi sama czuć kiedy czegoś jest za dużo, bo trener nie siedzi w jej skórze. Zresztą oboje będą mieli sporo do przeanalizowania i oby szybko były wyciągnięte wnioski, a walki bardziej widowiskowe. I to wszystko na ten temat.
Na odmiennym biegunie i poziomie stał pojedynek tymczasowego mistrza FEN Wojciecha Wierzbickiego z Kick-Fightera Zgorzelec ze słynnym Pawłem Biszczakiem z Prych Team Legnica. Ten pojedynek wisiał w powietrzu od dawna. Nie dość, że lokalny to spotkało się dwóch godnych rywali. Biszczak był typowany na mistrza już wcześniej, jednak kilka perypetii i przeszkód zatrzymywało go w osiągnięciu celu. Wierzbicki prowadzony przez trenera Krzysztofa Szyrmę, sięgnął po pas we Wrocławiu, w ubiegłym roku, pokonując w pięciorundowym thrillerze Zakaria Baitara z Belgii. Biszczak miał świetne wejście w FEN, gdy stoczył kapitalny pojedynek z Janu Cruzem, a później wygrał z Zakaria Baitarem. Obaj mieli porównywalnie trudne walki w FEN, Wierzbicki z Cruzem a Biszczak z Anatoli Hunanyanem na FEN 10. Zebrali za nie sporo krytyki, ale jakoś to znieśli i stali się lepszymi zawodnikami. Można rzec, że w sobotę w hali RCS byli w życiowych formach, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie.
Obaj wiedzieli po co weszli do ringu i gdyby było dziesięć rund walki, także by je stoczyli bez kalkulacji. Zawrotne tempo, efektowne akcje i świetna praca w obronie z obu stron pokazały, że mamy dwóch klasowych zawodników, europejskiego formatu. Ta walka oczarowała publiczność i była najlepszą na gali, w cień spychając pojedynki MMA. Początek należał do Biszczaka, ale w dwóch rundach miażdżącej przewagi nie było. Podopieczny trenera Zbigniewa Prycha, świetnie przerywał próby dojścia do półdystansu Wierzbickiego wewnętrznymi niskimi kopnięciami. W trzecim starciu do głosu doszedł Wierzbicki i jego sekwencje ciosów bokserskich robiły wrażenie. Może nieco brakowało tak silnych kopnięć jak u Biszczaka, ale świetnie obijał dół i uderzał podbródkowymi. W kolejnych rundach trwała wymiana ciosów i kopnięć i sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Ostatecznie zwyciężył niejednogłośnie Paweł Biszczak i cieszyć się należy, że pas wywalczony był po tak ciężkim boju.
Pas trafił w godne ręce a walka uratowała galę sportowo i to bez znaczenia czy to MMA czy Kickboxing. To pokazało jaki potencjał ma formuła K-1. Zawodnicy stanęli na wysokości zadania. Biszczak jest trzy lata starszy, zatem tak czy tak Wierzbicki ma jeszcze trochę więcej czasu na odzyskanie go. Należy sobie tylko życzyć, aby walki Kickboxingu przetrwały w FEN, a Wierzbicki dostał jeszcze szansę na ponowną walkę o mistrzostwo organizacji. Znakomicie pasuje tu filmowy cytat: "z Tobą przegrać to jak wygrać". Rewanż jest jak najbardziej wskazany, ale niech obaj stoczą kontrolne pojedynki i staną ponownie naprzeciw siebie. Jeśli oczywiście za kilka gal, K-1 pozostanie w programie gal Fight Exclusive Night a to takie pewne nie jest.
Warto podsumować obie walki i jedne z trzech jakie w formule K-1, odbyły się w ramach organizacji, która coraz mniej "kocha" Kickboxing przez co musi on udowadniać swoją przydatność na jej arenie. I to niemal na każdej. Sześć z dziewięciu walk odbyło się w MMA. To o czymś świadczy w regionie słynącym z Kickboxingu. Dość powiedzieć, że z samego Lubina nie wystąpił, żaden zawodnik tej formuły. Prawda jest taka, że gdyby nie sprzedaż biletów jaką zapewniają sami zawodnicy to prawdopodobnie formuły K-1 nie uświadczylibyśmy na arenie FEN a ring dawno zmieniłby się w klatkę.
Stąd odpowiedzialność za widowiskowość walk jest szczególna i ciąży na zawodnikach tej formuły. Dowód podany był na tacy jeszcze przed galą i w jej trakcie, gdy prezes organizacji Paweł Jóźwiak w mało delikatny sposób namawiał i mówił o przejściu Róży Gumiennej do MMA. Zdaniem szefa organizacji dopiero wtedy zacznie ona zarabiać duże pieniądze. Znakiem tego co zostało powiedziane, kickboxerzy w FEN mają znacznie mniejsze pieniądze niż zawodnicy MMA...nic dodać nic ująć. Nie nam jednak to oceniać, bo kwoty kontraktów objęte są tajemnicą.
Pojedynek pań był pierwszym kobiecym starciem o mistrzostwo organizacji. Gumienna wygrywając trzykrotnie, najpierw z Veroniką Cmarovą ze Słowacji, później z Katarzyną Posiadałą z Siedlec i w końcu ze swoją odwieczną rywalką z amatorskich zawodów Kamilą Bałandą z Gdańska, uzyskała szansę na pojedynek o pas organizacji. Trzeba przyznać, że wszystkie trzy pojedynki w wykonaniu Gumiennej były nieco nerwowe i nie oczarowywały widzów. Wielu liczyło na przełamanie, bo talent Gumienna posiada nie mały. Wszak jest mistrzynią świata WAKO i aktualną wicemistrzynią Europy w amatorskim Kickboxingu w dwóch najcięższych formułach Low-kick i K-1 Rules. Dodatkowo w trakcie zmieniła trenera i klub, wiążąc się z Puncherem Wrocław i trenerem Januszem Janowskim. Szkoleniowcem nie ukrywającym, że jego bardziej interesują walki zawodowe w odróżnieniu od wcześniejszego trenera Tomasza Skrzypka, prowadzącego kadrę Polski K-1. Ostatni bój z Bałandą na FEN 13 dawał nadzieję na lepsze widoki, bo zawodniczkę tłumaczyła kontuzja ręki jakiej doznała wcześniej. W Lubinie można było zatem liczyć na dobrą walkę.
"Walczy się tak jak pozwala przeciwnik" - mówi stare fighterskie porzekadło i Martina Fendrichova nie tylko nie pozwoliła na wiele, ale i sama zrobiła wiele by walka nie była widowiskowa. Inna sprawa, że Fendrichova nie była żadnym nazwiskiem z fighterskiego topu a typową "męczennicą" wygrywającą po nudnych walkach. To dotyczy walk amatorskich jak i zawodowych. Bilans jaki podano mówi wiele, bowiem z pięciu walk wygrała trzy a dwie przegrała. Zatem "szału nie było", ale to już pytanie do organizacji, skąd decyzja o daniu jej szansy walki o pas. Zresztą to też pytanie o częstą praktykę polskich organizacji, by dać walkę o pas komukolwiek z zagranicy. Często bez weryfikacji wcześniejszymi pojedynkami. Wychodzi to różnie, co potwierdzają casusy mistrzów pojawiających się na jedną walkę i znikających w odmętach czasu. Przykłady? "Kiko" Marinho czy choćby Joilton Santos.
Wydarzenia na ringu w walce Gumiennej i Fendrichovej przebiegały zaś tak, że obie nie zaryzykowały frontalnego ataku, kurczowo trzymając się jakichś swoich założeń taktycznych. Pierwszym było wytrzymanie dystansu pięciu rund jaki obie toczyły pierwszy raz. Tyle, że to nie dyscyplina obliczona na ilość przetrwanych rund. Pierwszą rundę delikatnie można uznać było za "taktyczną" i "rozpoznawczą". Niestety nie było to "rozpoznanie- walką" - stosując wojskową terminologię. Zamiast tego oglądaliśmy dość niemrawe próby akcji pojedynczych silnych trafień zakończonych w większości fiaskiem i klinczem. Sędzia Sebastian Jagielski mógł przeprowadzić już w drugiej rundzie męską rozmowę z obydwoma zawodniczkami. Ewidentnie w walce brakowało płynnych akcji, dokładności w trafieniach, prób kontrowania, zejścia z linii ataku. Zamiast tego obie panie walczyły do przodu lub do tyłu. Obraz walki to klincz, wchodzenie nisko głową i rozłożone bezradnie ręce Fendrichovej a pod nimi głowa Róży Gumiennej. Ostatecznie, po wszystkich pięciu rundach, które minimalnie w większości wygrała Gumienna, sędziowie orzekli jej wygraną. Pas okazał się bardziej efektowny niż sama walka.
Róża musi wyciągnąć wnioski z walki. Czy szybko czy wolno to już kwestia jej decyzji. Nie należy liczyć na szybką obronę trofeum, co wynika z oglądu działań organizacji, coraz bardziej skupiającej się na MMA, do czego namawiana jest także zawodniczka. FEN chciałby odkryć "Drugą Joannę", ale Joanna Jędrzejczyk jest tylko jedna i w swoim czasie była bezdyskusyjnie topem światowym w swojej koronnej dyscyplinie, zanim stała się topem światowym w MMA. Zawodniczka z Dolnego Śląska musi stać się dobrą europejską fighterką a do tego jeszcze sporo pracy przed nią. Czy można sobie np. wyobrazić starcie Gumiennej z najlepszą na świecie Joriną Baars z Holandii? Raczej nie, a Holenderka jest tylko o rok starsza i ma 40 zawodowych zwycięstw a nie 8. Pokonała dwa lata temu najlepszą na świecie zawodniczkę MMA, Cristiane "Cyborg" Justino w dramatycznym pojedynku o jakim marzyłaby każda organizacja i publiczność. Sęk w tym, że kilka miesięcy wcześniej Justino, była z wizytą we Wrocławiu i prowadziła seminarium na obiektach wrocławskiego AWF-u na zaproszenie FEN. Tego samego, który kończyła Róża i na którym robi doktorat. Niestety Polki nie było wówczas na tym seminarium a szkoda, bo można by było choćby spróbować pouczyć się od najlepszych na świecie. Walka z Fendrichovą pokazała, że byłoby warto. Trener Janusz Janowski sam przyznał, że w walce "coś nie zagrało" i pas nie jest tu najważniejszy, bo "styl ma znaczenie". Jego zdaniem Gumienna była poddana olbrzymiej presji zdobycia pasa i zabrakło jej odpoczynku, bo nie można było jej wypędzić z sali treningowej. Zawodniczka z taką wiedzą i latami kariery, musi sama czuć kiedy czegoś jest za dużo, bo trener nie siedzi w jej skórze. Zresztą oboje będą mieli sporo do przeanalizowania i oby szybko były wyciągnięte wnioski, a walki bardziej widowiskowe. I to wszystko na ten temat.
Na odmiennym biegunie i poziomie stał pojedynek tymczasowego mistrza FEN Wojciecha Wierzbickiego z Kick-Fightera Zgorzelec ze słynnym Pawłem Biszczakiem z Prych Team Legnica. Ten pojedynek wisiał w powietrzu od dawna. Nie dość, że lokalny to spotkało się dwóch godnych rywali. Biszczak był typowany na mistrza już wcześniej, jednak kilka perypetii i przeszkód zatrzymywało go w osiągnięciu celu. Wierzbicki prowadzony przez trenera Krzysztofa Szyrmę, sięgnął po pas we Wrocławiu, w ubiegłym roku, pokonując w pięciorundowym thrillerze Zakaria Baitara z Belgii. Biszczak miał świetne wejście w FEN, gdy stoczył kapitalny pojedynek z Janu Cruzem, a później wygrał z Zakaria Baitarem. Obaj mieli porównywalnie trudne walki w FEN, Wierzbicki z Cruzem a Biszczak z Anatoli Hunanyanem na FEN 10. Zebrali za nie sporo krytyki, ale jakoś to znieśli i stali się lepszymi zawodnikami. Można rzec, że w sobotę w hali RCS byli w życiowych formach, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie.
Obaj wiedzieli po co weszli do ringu i gdyby było dziesięć rund walki, także by je stoczyli bez kalkulacji. Zawrotne tempo, efektowne akcje i świetna praca w obronie z obu stron pokazały, że mamy dwóch klasowych zawodników, europejskiego formatu. Ta walka oczarowała publiczność i była najlepszą na gali, w cień spychając pojedynki MMA. Początek należał do Biszczaka, ale w dwóch rundach miażdżącej przewagi nie było. Podopieczny trenera Zbigniewa Prycha, świetnie przerywał próby dojścia do półdystansu Wierzbickiego wewnętrznymi niskimi kopnięciami. W trzecim starciu do głosu doszedł Wierzbicki i jego sekwencje ciosów bokserskich robiły wrażenie. Może nieco brakowało tak silnych kopnięć jak u Biszczaka, ale świetnie obijał dół i uderzał podbródkowymi. W kolejnych rundach trwała wymiana ciosów i kopnięć i sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Ostatecznie zwyciężył niejednogłośnie Paweł Biszczak i cieszyć się należy, że pas wywalczony był po tak ciężkim boju.
Pas trafił w godne ręce a walka uratowała galę sportowo i to bez znaczenia czy to MMA czy Kickboxing. To pokazało jaki potencjał ma formuła K-1. Zawodnicy stanęli na wysokości zadania. Biszczak jest trzy lata starszy, zatem tak czy tak Wierzbicki ma jeszcze trochę więcej czasu na odzyskanie go. Należy sobie tylko życzyć, aby walki Kickboxingu przetrwały w FEN, a Wierzbicki dostał jeszcze szansę na ponowną walkę o mistrzostwo organizacji. Znakomicie pasuje tu filmowy cytat: "z Tobą przegrać to jak wygrać". Rewanż jest jak najbardziej wskazany, ale niech obaj stoczą kontrolne pojedynki i staną ponownie naprzeciw siebie. Jeśli oczywiście za kilka gal, K-1 pozostanie w programie gal Fight Exclusive Night a to takie pewne nie jest.