Marcin Bandel w poważnym stanie po ostatniej walce!
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: piątek, 01, maj 2015
Łodzianin dla największej światowej organizacji wystąpił po raz drugi z rzędu i po raz drugi, niestety przegrał. Jego los w UFC na razie jest przesądzony, ale to nie koniec kłopotów, bo prawdziwe kłopoty to jego problemy ze zdrowiem. Mówiąc wprost, jest to dramat. Dramat sportowca, który bardzo nie chciał zawieść fanów, ale niestety zawiódł i sam to przyznaje otwarcie i szczerze.
Co jest tego powodem? Na pewno jest kilka przyczyn, ale najważniejszą była redukcja wagi i podjęcie nadmiernego wysiłku dla organizmu, gdzie chęci przerosły możliwości fizyczne. Łatwiej będzie to sobie wyobrazić jeśli zrozumiemy jeśli pojmiemy, iż zawodnik ten zaczynał karierę w kategorii półciężkiej (93 kg) zszedł do niebywałej wagi lekkiej czyli trochę więcej niż 70 kg! Oczywiście nie stało się to od razu, ale nawet stopniowa redukcja ma swoje granice, a są nimi, gospodarka wodna, poziom elektrolitów i eksploatacja nerek.
Kibice obserwując walki nie zdają sobie sprawy, jakie okoliczności często im towarzyszą. A są one bez mała tak samo ważne jak sam finalny występ. Często niedyspozycja w pojedynku ma szereg przyczyn właśnie w okolicznościach przed i mówimy tu o bezpośrednich przyczynach. Nadmierne i szybkie zbijanie wagi dla niejednego zawodnika jest gehenną i nikt, kto tego nie próbował - nie zrozumie grozy tej sytuacji.
A sytuacja jest groźna i może mieć fatalne skutki dla zawodnika. Kiedy z nim rozmawialiśmy, nasze przerażenie było olbrzymie. Marcin nie owijał niczego w bawełnę i powiedział nam o przyczynach słabego występu:
"Zaraz po walce dochodziłem z 20 minut do siebie... Przykro mi, że zawiodłem siebie i tyle innych osób. Przygotowania szły super, byłem gotowy. Jeszcze tydzień przed walką czułem się super. Aż do momentu po ważeniu. Organizm trochę zgłupiał i zaczął trzymać wodę. W dzień walki byłem już 12 kg cięższy, a w 2 dni później 20 kg. Dużo białka zostało mi w nerkach. Wszystko w organizmie zgłupiało... Teraz na przemian puchnę i odwadniam się. Moja odporność jest bardzo słaba. W 2 tygodnie miałem już jelitówkę (grypa żołądkowa – przyp.red.), zwykłą grypę i przeziębiłem się."
"Powoli czuję się lepiej i coraz mniej puchnę. Zaznaczam, że nie jest to tłumaczenie, bo sam wybrałem tą kategorię wagową, nie sprawdzając się w niej przed UFC. Jedno jest pewne, 70 kg na tą chwilę nie jest dla mnie. Co będzie dalej okaże się. Myślę, że będę musiał wrócić na zwycięskie tory. Najpierw jednak chcę po prostu wyzdrowieć." - zaznaczył Marcin Bandel w podsumowaniu i hipotetycznej przyszłości.
Nie trzeba dodawać, że, mimo optymizmu Marcina, sytuacja jest groźna i dramatyczna. Białko w moczu oznacza poważne problemy z nerkami, a brak odporności to tylko oznaka sytuacji i barometr stanu zdrowia. Warto się zastanowić jak do tego doszło i kto bez konsultacji z fizjologiem podejmuje takie decyzje, by przy życiowej szansie walczyć w kategorii, w której się nie walczyło wcześniej. Oczywiście winny jest Bandel, ale także sztab, który pozwolił mu na taki ruch nie konsultując się z dietetykami, fizjologami czy choćby będącego w nadzorze lekarza. To oczywiście retoryczne pytania, bo teraz liczy się tylko zdrowie zawodnika.
Przyszłość na razie rysuje się ciemno i zawodnik o potencjale mistrza dźwigni na nogi, Palharesa czy Marcina Helda, musi dojść do siebie. Na pewno ciężko go będzie w 2015 roku zobaczyć w oktagonie. Stabilizacja zdrowia nie oznacza powrotu na salę od razu, ale miejmy nadzieję, iż utalentowany mistrz grapplingu zdoła pokładać wszystkie klocki i wrócić do formy z lat 2011-2014, gdzie na 12 zwycięstw, aż połowa wygrana była dźwignią na nogi tzw. "skrętówką".
Sytuacja i dramat Marcina to także przestroga dla tych, którzy w pogoni za sukcesem chcą szafować zdrowiem podejmując nielogiczne i niemal nieludzkie decyzje wobec swojego organizmu. "Chciejstwo" nie tylko pozbawiło wielu zwycięstw, zdrowia, ale także życia i warto o tym pamiętać.