FEN 14 Silesian Rage - gala w cieniu burd! Podsumowanie
- Kategoria: Newsy
- Opublikowano: poniedziałek, 17, październik 2016
Za nami czternasta bardzo burzliwa pod każdym względem gala organizacji Fight Exclusive Night, która miała miejsce 15-go października w legendarnym katowickim Spodku. FEN 14 "Silesian Rage" zaczęła się dużo wcześniej niż czas przewidziany przez organizatorów i bynajmniej nie w hali. Zapewne z tego też powodu a nie świetnych pojedynków zostanie zapamiętana.
Do wcześniejszego rozpoczęcia walk przyczynili się kibice i nie byli to niestety kibice MMA czy K-1, aczkolwiek w kibicowskie bojówki nie powstydziłyby się wielu utytułowanych zawodników sportów walki i jest to środowiskowa tajemnica poliszynela. Ta część gali przeprowadzona była przed obiektem Spodka i w trójstronnym pojedynku dwóch zwaśnionych śląskich klubów plus policyjne formacje, obronną ręką wyszła.. gala, która stała w tym momencie pod znakiem zapytania z powodu zatamowania ruchu w Katowicach. Także i trudnościami z jakimi przyszło się zmierzyć prawdziwym fanom MMA i Kickboxingu w dotarciu do Spodka.
Fani okazali determinację nie mniejszą niż fighterzy w walkach i przedarli się przez bandę chuliganów a także policyjne kordony. Kilka tysięcy z nich mogło już potem spokojnie oglądać widowisko. W momencie najgorszego natężenia wydarzeń i otwarcia bram były także obawy czy impreza dojdzie do skutku i czy z powodu ekscesów i zagrożenia nie zostanie odwołana. Na szczęście udało się uniknąć najgorszego scenariusza i bez przeszkód można było oglądać pojedynki, z których dwa miały status mistrzowski.
W pierwszym z nich Tomasz Sarara (35-7) w trudnym boju pełnym wymian, pokazał że wraca do formy i choć nie była jeszcze najwyższa, zdołał pokonać solidnego Holendra Dennisa Stolzenbacha (41-20-3). Sarara na dziś wraz z Pawłem Biszczakiem to zawodnicy FEN w sferze Kickboxingu walczący na europejskim poziomie. Sararę można zaliczyć do pierwszej dziesiątki na świecie w wadze cruiser do 95 kg i mamy nadzieję, iż wkrótce to potwierdzi ponownie. W sobotę przy toczącym walkę życia Stolzenbachu poradził sobie, lepiej punktując i pokazując większą wszechstronność. Każdy A-Klasowy zawodnik z Holandii to europejska i światowa czołówka w Kickboxingu i nie ma się co czarować, że w Polsce jest wielu takich, którzy zdolni byliby ich łatwo pokonać. Siam Gym prowadzony przez Mekki Ben-Azzouza, gdzie trenuje Dennis to renomowany klub. Sarara należy do nielicznych, mogących rywalizować z najlepszymi, także z powodu faktu trenowania w Kraju Tulipanów najpierw w team Beast of The East a potem już w Team Mr. Perfect, oraz ostatni epizod. Powrót do koncepcji współpracy z legendarnym Ernesto Hoostem jest dobrym rozwiązaniem, bo "Mr. Perfect" nie skupia się tylko na życiu zawodników, ale daje motywację i mieć za plecami czterokrotnego mistrza K-1 World GP to marzenie każdego zawodnika formuły K-1. Sumując: pas trafił w godne ręce i czwartej walce dla Fight Exclusive Night, Sarary mamy go w roli mistrza.
Niestety pasa w wadze lekkiej MMA nie udało się obronić Romanowi Szymańskiemu (8-3). Zawodnik z Linke Gold Team Poznań po prostu nie miał dnia i miał wyjątkowo silnego i dużo bardziej doświadczonego Joiltona "Peregrino" Santosa (12-4). Wielu obserwatorów, zwycięstwo Brazylijczyka upatrywało w przewadze różnicy wagi jaką miał Brazylijczyk w dniu walki nad Polakiem. Być może, ale informacje są sprzeczne i raczej między bajki należy włożyć te, gdzie miał rzekomo 85 kg. Tak niektórzy łatwo szafujący kilogramami obserwatorzy "na oko" ocenili Joiltona. Prawdą jest fakt, iż przy robieniu wagi zemdlał, ale to świadczy tylko jaki wysiłek włożył i jak bardzo mu zależało. Wygrał, bo pokazał świetne przygotowanie zapaśnicze i od początku udało mu się Szymańskiego zaskoczyć. Właśnie pierwsze akcje były kluczowe i ustawiły walkę. Szymański miał szansę na poddanie w drugiej rundzie, gdy zaszedł za plecy rywala i wydawało się, że wygrana jest na wyciągnięcie ręki, ale niestety się nie udało. Brazylijczyk jest kolejnym odkryciem FEN na polskim rynku, ale na pewno Roman Szymański nie złoży broni i będzie chciał odzyskać pas. Eksperci wysyłają go także do wagi piórkowej i może to być ciekawe rozwiązanie o ile organizm Szymańskiego to wytrzyma. Warto pochwalić go za wolę walki i chęć zwycięstwa do końca. Widać było, że rozwija się jako fighter, jest dojrzalszy i dobry w obronie, tyle że tego dnia Brazylijczyk prawdopodobnie zwyciężyłby niemal każdego zawodnika z polskiego rynku MMA. No może poza Marcinem Heldem i Mateuszem Gamrotem. Na pewno jest nadal zawodnikiem ścisłej czołówki polskiej i aby do niej należeć potrzebuje właśnie takich twardych walk. No i zwycięstw oczywiście, ale jest to kwestia czasu.
W pozostałych pojedynkach nie brakowało emocji. W formule MMA Paweł Hadaś (7-1) z AKS Chorzów pokonał Pawła Brandysa (5-4-2) przed poddanie trzeciej rundzie. Pojedynek był dynamiczny, ale osiem lat starszy Hadaś od początku zaatakował i walka ułożyła mu się świetnie, bo prowadził na punkty i pierwszą i drugą rundę. Poddanie było w zasadzie wynikiem przewagi, ale Brandysa trzeba pochwalić za nieugiętą postawę i bój do końca. Kolejny dobry występ zanotował strongman Tyberiusz Kowalczyk (3-0), który zdemolował, doświadczonego i mieszkającego w Wielkiej Brytanii Tomasza Czerwińskiego (8-14), dusząc go gilotyną w parterze i odnosząc trzecie zwycięstwo. Równie dynamiczną postawę pokazał Czech Martin Chudej (4-5), który w pojedynku dwóch byłych kulturystów zdemolował Akopa Szostaka (2-2). Wielu ludzi przestrzegało polskiego zawodnika przed przyjęciem walki w wadze ciężkiej i on sam planował walczyć w 93 kg, ale ostatecznie nie mając wyjścia przyjął ponownie walkę w wadze ciężkiej i przy kilkunastu kilogramach i centymetrach różnicy niewiele mógł wskórać. Poniósł porażkę i musi wyciągnąć z niej wnioski i po prostu zejść dwie kategorie niżej, co zapowiadał. Wnioski musi także wyciągnąć organizacja, by nie rzucać na pożarcie tak lubianego zawodnika, który mimo porażki dobrze rokuje. Już poprzednia walka pokazała, że w wadze ciężkiej Szostak nie ma czego szukać, ale w niższych kategoriach i owszem.
Walka na zasadach K-1 Pawła Biszczaka (23-3) z Tomaszem Gromadzkim (5-4) była najlepszą na tej gali od strony widowiska. Non stop wymiany ciosów, do których "Zadyma" zmusił pewnego kandydata do pasa mistrzowskiego, zniwelowały przewagę techniczną i moc kopnięć z jakich słynie Biszczak. Dwie rundy i silne kopnięcia dały jednak przewagę zawodnikowi z Dolnego Śląska i Gromadzki musiał przypuścić szturm w trzecim starciu. W dużej mierze tę rundę większość sędziów zapisała na jego plus i dało mu to szansę na to by mieć dodatkową rundę. Jednak w niej Biszczak zaczął walczyć już w swoim stylu. Spokojnie uszczelnił gardę przed bokserskimi atakami Gromadzkiego i zaczął trafiać po tułowiu. Jeden z haków doszedł do wątroby i od tego momentu Gromadzki "walczył o życie". Dotrwał do końca ale wyniki był oczywisty. Biszczak musi już teraz walczyć o pas i pewnie FEN to zorganizuje.
W innej walce na zasadach K-1 Kamil Jenel (21-5) nie dał szans Pavlovi Obozny'emu (54-12) z Białorusi, doprowadzając kilka razy do liczenia i przerwania jej. Podobnie było w pojedynku Alberta Odzimkowskiego (9-3) i Mateusza Strzelczyka (8-6-1) na zasadach MMA. Przed czasem zakończyły się walki Andrzeja Grzebyka (9-3) i Białorusina Alexeya Repalova (6-11), gdzie polski zawodnik miał przewagę i doprowadził do poddania narożnika w przerwie, oraz starcie Łukasza Stanka (3-2) z Adrianem Błeszyńskim (3-1). Stanek zaskakująco dobrze wypadł w walce w której nie był faworytem i w drugim starciu założył dźwignię na nogę kończąc walkę poddaniem. Z kolei Piotr Olszynka (5-5-1) musiał uznać wyższość Kamila Selwy (10-5), który zapaśniczymi akcjami sprowadzał walkę do parteru.
Tyle o sportowych wrażeniach gali, choć te zapewne będą jeszcze długo dyskutowane. Nawiązując do dyskusji chyba pierwszy raz nie było kontrowersji sędziowskich. Sportowo walki stały na wysokim poziomie. Cieniem położyły się burdy kibiców, ale paradoksalnie dzięki temu informacja o gali odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Absolutnie nie nawołujemy tu do powtarzania tego "modelu" w jakiejkolwiek formie. Wręcz przeciwnie, zawodnicy muszą zdać sobie sprawę, że droga do kariery nie prowadzi przez kibolskie burdy, bo niewiele brakowało by żmudne przygotowania poszły na marne. Takie zamieszki mogą też decydować o przyszłości nie tylko imprez ale i postrzegania polskich sportów walki. Nie bierzmy z najnowszych przykładów z takich porównań piłkarskich, gdzie naszych kibiców ponoć boją się w całej Europie a sportowo leją nas jak chcą w Lidze Mistrzów i traktują jak sportowych outsiderów.
Kolejna gala FEN 15 czeka nas dopiero w marcu 2017 roku i ponownie trafi ona na warszawski "Torwar", póki co ogłoszono kilka nazwisk, które zagoszczą na karcie walk gali i już warto czekać na kolejne szczegóły.
Do wcześniejszego rozpoczęcia walk przyczynili się kibice i nie byli to niestety kibice MMA czy K-1, aczkolwiek w kibicowskie bojówki nie powstydziłyby się wielu utytułowanych zawodników sportów walki i jest to środowiskowa tajemnica poliszynela. Ta część gali przeprowadzona była przed obiektem Spodka i w trójstronnym pojedynku dwóch zwaśnionych śląskich klubów plus policyjne formacje, obronną ręką wyszła.. gala, która stała w tym momencie pod znakiem zapytania z powodu zatamowania ruchu w Katowicach. Także i trudnościami z jakimi przyszło się zmierzyć prawdziwym fanom MMA i Kickboxingu w dotarciu do Spodka.
Fani okazali determinację nie mniejszą niż fighterzy w walkach i przedarli się przez bandę chuliganów a także policyjne kordony. Kilka tysięcy z nich mogło już potem spokojnie oglądać widowisko. W momencie najgorszego natężenia wydarzeń i otwarcia bram były także obawy czy impreza dojdzie do skutku i czy z powodu ekscesów i zagrożenia nie zostanie odwołana. Na szczęście udało się uniknąć najgorszego scenariusza i bez przeszkód można było oglądać pojedynki, z których dwa miały status mistrzowski.
W pierwszym z nich Tomasz Sarara (35-7) w trudnym boju pełnym wymian, pokazał że wraca do formy i choć nie była jeszcze najwyższa, zdołał pokonać solidnego Holendra Dennisa Stolzenbacha (41-20-3). Sarara na dziś wraz z Pawłem Biszczakiem to zawodnicy FEN w sferze Kickboxingu walczący na europejskim poziomie. Sararę można zaliczyć do pierwszej dziesiątki na świecie w wadze cruiser do 95 kg i mamy nadzieję, iż wkrótce to potwierdzi ponownie. W sobotę przy toczącym walkę życia Stolzenbachu poradził sobie, lepiej punktując i pokazując większą wszechstronność. Każdy A-Klasowy zawodnik z Holandii to europejska i światowa czołówka w Kickboxingu i nie ma się co czarować, że w Polsce jest wielu takich, którzy zdolni byliby ich łatwo pokonać. Siam Gym prowadzony przez Mekki Ben-Azzouza, gdzie trenuje Dennis to renomowany klub. Sarara należy do nielicznych, mogących rywalizować z najlepszymi, także z powodu faktu trenowania w Kraju Tulipanów najpierw w team Beast of The East a potem już w Team Mr. Perfect, oraz ostatni epizod. Powrót do koncepcji współpracy z legendarnym Ernesto Hoostem jest dobrym rozwiązaniem, bo "Mr. Perfect" nie skupia się tylko na życiu zawodników, ale daje motywację i mieć za plecami czterokrotnego mistrza K-1 World GP to marzenie każdego zawodnika formuły K-1. Sumując: pas trafił w godne ręce i czwartej walce dla Fight Exclusive Night, Sarary mamy go w roli mistrza.
Niestety pasa w wadze lekkiej MMA nie udało się obronić Romanowi Szymańskiemu (8-3). Zawodnik z Linke Gold Team Poznań po prostu nie miał dnia i miał wyjątkowo silnego i dużo bardziej doświadczonego Joiltona "Peregrino" Santosa (12-4). Wielu obserwatorów, zwycięstwo Brazylijczyka upatrywało w przewadze różnicy wagi jaką miał Brazylijczyk w dniu walki nad Polakiem. Być może, ale informacje są sprzeczne i raczej między bajki należy włożyć te, gdzie miał rzekomo 85 kg. Tak niektórzy łatwo szafujący kilogramami obserwatorzy "na oko" ocenili Joiltona. Prawdą jest fakt, iż przy robieniu wagi zemdlał, ale to świadczy tylko jaki wysiłek włożył i jak bardzo mu zależało. Wygrał, bo pokazał świetne przygotowanie zapaśnicze i od początku udało mu się Szymańskiego zaskoczyć. Właśnie pierwsze akcje były kluczowe i ustawiły walkę. Szymański miał szansę na poddanie w drugiej rundzie, gdy zaszedł za plecy rywala i wydawało się, że wygrana jest na wyciągnięcie ręki, ale niestety się nie udało. Brazylijczyk jest kolejnym odkryciem FEN na polskim rynku, ale na pewno Roman Szymański nie złoży broni i będzie chciał odzyskać pas. Eksperci wysyłają go także do wagi piórkowej i może to być ciekawe rozwiązanie o ile organizm Szymańskiego to wytrzyma. Warto pochwalić go za wolę walki i chęć zwycięstwa do końca. Widać było, że rozwija się jako fighter, jest dojrzalszy i dobry w obronie, tyle że tego dnia Brazylijczyk prawdopodobnie zwyciężyłby niemal każdego zawodnika z polskiego rynku MMA. No może poza Marcinem Heldem i Mateuszem Gamrotem. Na pewno jest nadal zawodnikiem ścisłej czołówki polskiej i aby do niej należeć potrzebuje właśnie takich twardych walk. No i zwycięstw oczywiście, ale jest to kwestia czasu.
W pozostałych pojedynkach nie brakowało emocji. W formule MMA Paweł Hadaś (7-1) z AKS Chorzów pokonał Pawła Brandysa (5-4-2) przed poddanie trzeciej rundzie. Pojedynek był dynamiczny, ale osiem lat starszy Hadaś od początku zaatakował i walka ułożyła mu się świetnie, bo prowadził na punkty i pierwszą i drugą rundę. Poddanie było w zasadzie wynikiem przewagi, ale Brandysa trzeba pochwalić za nieugiętą postawę i bój do końca. Kolejny dobry występ zanotował strongman Tyberiusz Kowalczyk (3-0), który zdemolował, doświadczonego i mieszkającego w Wielkiej Brytanii Tomasza Czerwińskiego (8-14), dusząc go gilotyną w parterze i odnosząc trzecie zwycięstwo. Równie dynamiczną postawę pokazał Czech Martin Chudej (4-5), który w pojedynku dwóch byłych kulturystów zdemolował Akopa Szostaka (2-2). Wielu ludzi przestrzegało polskiego zawodnika przed przyjęciem walki w wadze ciężkiej i on sam planował walczyć w 93 kg, ale ostatecznie nie mając wyjścia przyjął ponownie walkę w wadze ciężkiej i przy kilkunastu kilogramach i centymetrach różnicy niewiele mógł wskórać. Poniósł porażkę i musi wyciągnąć z niej wnioski i po prostu zejść dwie kategorie niżej, co zapowiadał. Wnioski musi także wyciągnąć organizacja, by nie rzucać na pożarcie tak lubianego zawodnika, który mimo porażki dobrze rokuje. Już poprzednia walka pokazała, że w wadze ciężkiej Szostak nie ma czego szukać, ale w niższych kategoriach i owszem.
Walka na zasadach K-1 Pawła Biszczaka (23-3) z Tomaszem Gromadzkim (5-4) była najlepszą na tej gali od strony widowiska. Non stop wymiany ciosów, do których "Zadyma" zmusił pewnego kandydata do pasa mistrzowskiego, zniwelowały przewagę techniczną i moc kopnięć z jakich słynie Biszczak. Dwie rundy i silne kopnięcia dały jednak przewagę zawodnikowi z Dolnego Śląska i Gromadzki musiał przypuścić szturm w trzecim starciu. W dużej mierze tę rundę większość sędziów zapisała na jego plus i dało mu to szansę na to by mieć dodatkową rundę. Jednak w niej Biszczak zaczął walczyć już w swoim stylu. Spokojnie uszczelnił gardę przed bokserskimi atakami Gromadzkiego i zaczął trafiać po tułowiu. Jeden z haków doszedł do wątroby i od tego momentu Gromadzki "walczył o życie". Dotrwał do końca ale wyniki był oczywisty. Biszczak musi już teraz walczyć o pas i pewnie FEN to zorganizuje.
W innej walce na zasadach K-1 Kamil Jenel (21-5) nie dał szans Pavlovi Obozny'emu (54-12) z Białorusi, doprowadzając kilka razy do liczenia i przerwania jej. Podobnie było w pojedynku Alberta Odzimkowskiego (9-3) i Mateusza Strzelczyka (8-6-1) na zasadach MMA. Przed czasem zakończyły się walki Andrzeja Grzebyka (9-3) i Białorusina Alexeya Repalova (6-11), gdzie polski zawodnik miał przewagę i doprowadził do poddania narożnika w przerwie, oraz starcie Łukasza Stanka (3-2) z Adrianem Błeszyńskim (3-1). Stanek zaskakująco dobrze wypadł w walce w której nie był faworytem i w drugim starciu założył dźwignię na nogę kończąc walkę poddaniem. Z kolei Piotr Olszynka (5-5-1) musiał uznać wyższość Kamila Selwy (10-5), który zapaśniczymi akcjami sprowadzał walkę do parteru.
Tyle o sportowych wrażeniach gali, choć te zapewne będą jeszcze długo dyskutowane. Nawiązując do dyskusji chyba pierwszy raz nie było kontrowersji sędziowskich. Sportowo walki stały na wysokim poziomie. Cieniem położyły się burdy kibiców, ale paradoksalnie dzięki temu informacja o gali odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Absolutnie nie nawołujemy tu do powtarzania tego "modelu" w jakiejkolwiek formie. Wręcz przeciwnie, zawodnicy muszą zdać sobie sprawę, że droga do kariery nie prowadzi przez kibolskie burdy, bo niewiele brakowało by żmudne przygotowania poszły na marne. Takie zamieszki mogą też decydować o przyszłości nie tylko imprez ale i postrzegania polskich sportów walki. Nie bierzmy z najnowszych przykładów z takich porównań piłkarskich, gdzie naszych kibiców ponoć boją się w całej Europie a sportowo leją nas jak chcą w Lidze Mistrzów i traktują jak sportowych outsiderów.
Kolejna gala FEN 15 czeka nas dopiero w marcu 2017 roku i ponownie trafi ona na warszawski "Torwar", póki co ogłoszono kilka nazwisk, które zagoszczą na karcie walk gali i już warto czekać na kolejne szczegóły.